Obligacje na kryzys. Jak pójdziemy w dług?
Zwiększenie długu publicznego może skutkować bogatszą ofertą obligacji dla obywateli. To nie tylko alternatywa wobec coraz mniej dochodowych lokat bankowych i ryzykownego poszukiwania inwestycji przez zdesperowanych oszczędzających, ale także rozsądne rozwiązanie dla państwa, bo wewnętrzny dług jest bezpieczniejszy niż w rękach zagranicy.
Wiele wskazuje na to, że rozwiąże się worek z obligacjami, które będą służyły pozyskiwaniu środków na ratowanie gospodarki przed skutkami pandemii. Premier Mateusz Morawiecki nie pozostawił już wątpliwości, że będziemy zwiększać dług publiczny. Pod względem relacji długu do PKB (obecnie ok. 44 proc.) państwo ma dość dużo przestrzeni, aby pożyczyć ogromne kwoty, idące nie tylko w dziesiątki, ale i setki miliardów złotych (konstytucyjny limit długu wynosi 60 proc.).
Stymulować gospodarkę metodą na dług można na kilka sposobów: państwo może samo wypuścić więcej obligacji skarbowych i wziąć to na własny rachunek, albo skorzystać z możliwości jakie dają kontrolowane podmioty, np. Polski Fundusz Rozwoju (PFR). Zatem niewykluczone, że efektem takiej polityki będzie zarówno wzbogacenie dostępnej już oferty detalicznych obligacji skarbowych, jak i pojawienie się zupełnie nowych instrumentów, takich jak obligacje PFR lub obligacje rozwojowe, postulowane w Strategii Rozwoju Rynku Kapitałowego. Skierowanie części oferty nowego długu na atrakcyjnych warunkach do indywidualnych oszczędzających może okazać się ważną alternatywą inwestycyjną, ponieważ na skutek niskich stóp procentowych banki oferują coraz słabsze oprocentowanie, a i ono jest zjadane przez nadal utrzymującą się wysoką inflację (4,6 proc.).
Przez pięć lat mieliśmy główną stopę procentową na najniższym historycznie poziomie 1,5 proc., ale walcząc z kryzysem Rada Polityki Pieniężnej od początku pandemii dokonała aż dwóch cięć po pół punkta procentowego każde i obecnie stopa to ledwie 0,5 proc. W konsekwencji lokaty bankowe realnie nie są w stanie przynieść na tyle wysokiego zysku, który ochroniłby wartość kapitału przed inflacją, a do tego dochodzi konieczność zapłaty "podatku Belki". Przed pandemią średnio lokaty dawały nieco ponad 1 proc., po cięciach stóp spadną poniżej tej psychologiczej granicy.
Na fali walki ze skutkami pandemii, w kolejnych miesiącach i latach, oferta obligacji dla detalu ma szanse zostać wzbogacona. Po pierwsze mogą trafić na rynek obligacje detaliczne z pakietu kryzysowego. W grę mogą wchodzić np. papiery oferowane przez PFR, który zamierza przez kilka najbliższych miesięcy pozyskać aż 100 mld zł. I zastanawia się, czy część obligacji nie mogłaby być detalicznymi.
W pogotowiu czeka też pomysł tzw. obligacji rozwojowych, których wprowadzenie jest rekomendowane w Strategii Rozwoju Rynku Kapitałowego. W zamyśle pozwolą one na zbudowanie systemu finansowania infrastruktury regionalnej i ogólnokrajowej. Towarzyszyć temu powinny nie tylko zachęty dla inwestorów instytucjonalnych, ale także dla indywidualnych, dla których tego typu stosunkowo bezpieczne długoterminowe papiery dłużne mogą być atrakcyjną formą lokowania oszczędności. Co zrobić, aby skierować strumień pieniędzy detalistów na tego typu obligacje? Oczywiście najlepszym sposobem jest stworzenie zachęt podatkowych, które podniosłyby ich dochodowość. I to proponuje SRRK.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Ale zanim oferta dla detalistów stanie się bogatsza o nowe rodzaje obligacji, warto przyjrzeć się temu, co już obecnie jest na stole. Bo jak wynika ze statystyk, lokowanie w ten sposób oszczędności w ostatnich miesiącach staje się coraz bardziej popularne.
Generalnie dostępne na rynku skarbowe papiery detaliczne można podzielić na dwie kategorie: na stały i zmienny procent. W pierwszym przypadku, z góry umawiamy się państwem, ile otrzymamy odsetek i po jakim czasie. Należą do nich obligacje trzymiesięczne (oznaczone symbolem OTS) oraz dwuletnie (DOS). Przykładowo, oferowane w kwietniu OTS dają 1,5 proc. w skali roku (stałe przez cały trzymiesięczny okres oszczędzania). Z kolei DOS-y zapewniają 2,1 proc. w każdym roku oszczędzania, a odsetki są kapitalizowane rocznie (w drugim roku procent liczy się od wyższej kwoty) - wychodzi, że po dwóch latach będzie to 4,24 zł odsetek od jednego papieru o nominale 100 zł.
Jak wynika z danych resortu finansów, w marcu sprzedano obligacje skarbowe dla detalistów za blisko 2,4 mld zł. Jednak wcale to nie papiery stałoprocentowe cieszyły się największym wzięciem, lecz zmiennoprocentowe, a w szczególności czteroletnie (oznaczone symbolem COI). Z grubsza, aż co druga złotówka wydana przez oszczędzających kierowana była właśnie na "czterolatki". Swoją popularność zawdzięczają one ciekawej konstrukcji, która skutecznie chroni w kolejnych latach przed skutkami wzrostu cen, ponieważ są one indeksowane inflacją.
O co chodzi? Na pierwszy rzut oka oprocentowanie (chodzi o pierwszy roczny okres odsetkowy) oferowanych w kwietniu COI (2,4 proc.) przegrywa z inflacją. Jednak kluczem ich dochodowości jest naliczanie odsetek w kolejnych rocznych okresach: to inflacja plus marża 1,25 proc., która w praktyce daje realny zysk (zaletą jest także wypłata odsetek co roku). Co ważne, stopa procentowa od drugiego do czwartego okresu odsetkowego jest obliczana na podstawie stopy inflacji przyjmowanej dla 12 miesięcy i ogłaszanej przez GUS w miesiącu poprzedzającym pierwszy miesiąc danego okresu odsetkowego. Aby zobaczyć, jak działa taki mechanizm warto przyjrzeć się sprzedawanej dokładnie przed rokiem serii COI (o terminie wykupu 1 kwietnia 2023) - oprocentowanie w drugim rocznym okresie odsetkowym (od kwietnia 2020) wynosi aż 5,95 proc. w skali roku! To kombinacja inflacji 4,7 proc. oraz marży 1,25 proc. Przez pierwszy rok swojego "życia" - tak jak obecnie oferowana seria COI - dawały jedynie 2,4 proc.
W polityce zwiększania długu publicznego powinno liczyć się to, do kogo jest kierowany. Ostatni kryzys w strefie euro udowodnił, że zbyt duży udział zagranicznych inwestorów w obligacjach może się zemścić, ponieważ ich nagłe wycofanie powoduje skokową przecenę papierów i poszybowanie oprocentowania do poziomu, który może skończyć się niewypłacalnością państwa. Oczywiście zagranica, ze względu na skalę popytu, to pożądany nabywca obligacji, jednak to "słabe ręce" w momencie kryzysowym. Ich wycofanie się z polskich obligacji skutkowałoby skokową przeceną złotego, ponieważ zamienialiby uwolnione środki na dolary czy euro.
"Mocniejszymi rękami" są zarówno krajowe instytucje finansowe, jak i właśnie detaliści. Generalnie, mocno zadłużone państwa, takie jak np. Włochy, dotychczas radzą sobie lepiej niż np. Grecja, także z powodu tego, że w dużej mierze jest to dług wewnętrzny, a nie w rękach inwestorów zagranicznych. W Polsce "mocnymi rękami" na rynku obligacji były OFE, ale ich rola skończyła się po okrojeniu ich z części obligacyjnej. W ramach działań antykryzysowych skup obligacji rządowych z rynku wtórnego prowadzi obecnie NBP.
Tomasz Prusek
publicysta ekonomiczny
prezes Fundacji Przyjazny Kraj