Porwania biznesmenów
Nie, mnie to nie może spotkać... W razie czego - są inni, majętniejsi. Można się nie bać. Można lekceważyć przestrogi. Fakt jednak faktem - w Polsce coraz częściej dochodzi do porwań biznesmenów. I to wcale nie tych najbogatszych. Bo tych - bywa - trudno nawet wypatrzeć w tłumku ochroniarzy.
Jak stać?
- Koło południa wokół firmy - jak zawsze - kręciło się mnóstwo ludzi. Samochody dostawcze przyjeżdżały, inne odjeżdżały. Marek z kilkoma pracownikami wychodzi¸ z budynku... Podjechał ciemny samochód, z którego wyskoczyło kilku facetów... Mieli broń automatyczną. Seria w powietrze! Panika! Ludzie zaczęli się chować, gdzie popadło. Tamci dopadli Marka i - jak stał - wepchnęli go do samochodu. Jeden z pracowników rzucił się szefowi na pomoc, ale porywacz zdzielił go kolbą - tak, że stracił przytomność. Chwila... Auto błyskawicznie zniknęło za bramą - wspomina świadek porwania, Tobiasz Niemiro, restaurator (później dowiedział się, że i on w końcu znalazł się na celowniku porywaczy).
Marek to Marek Markiewicz, producent i dystrybutor obuwia z Warmii - przedsiębiorca, jakich wielu, o nieposzlakowanej opinii. W jego firmie Panda wielu olsztynian robi zakupy. Taniej.
Porywacze nie bali się ani tłumu ludzi, ani tego, że ktoś ich rozpozna.
- Świetnie, "profesjonalnie" przygotowane porwanie! Potem bandyci przez dwa tygodnie nieustannie przewozili Marka z miejsca w miejsce. Już po kilkunastu godzinach wysłali rodzinie warunki - dość typowe: żadnej policji, żadnych poszukiwań na własną rękę i pieniądze... Chcieli gigantycznych pieniędzy! Początkowo zamierzaliśmy jakoś o Marka walczyć, ale bandyci postawili sprawę jasno: jeżeli wyczujemy, że coś kręcicie, zastrzelimy go. Okup wpłynął... Porywaczy nie ujęto - mówi współpracownik Markiewicza.
Markiewicz nadal jest biznesmenem, ale o tamtych wydarzeniach nie chce wspominać. Wciąż się boi. Ma szczęście - żyje.
Cisza nad plagą
- Porwania dla okupu, zwłaszcza biznesmenów, to w Polsce plaga - tyle że się o tym nie mówi... W ciągu 4 ostatnich miesięcy było ich w Polsce więcej niż w Niemczech w 5 ostatnich latach - twierdzi detektyw Krzysztof Rutkowski.
Krzywa pnie się w górę. W 1998 r. - 17, w 1999 - 33, w 2000 - 56, w roku 2001 - już 60! W 2003 roku policja poszukiwała już 85 porwanych. Tylko w Warszawie i okolicach zgłoszono prawie 40 uprowadzeń przedsiębiorców. A ilu nie zgłoszono? Zdaniem Rutkowskiego - szacunki na wyrost? - może nawet trzy razy tyle! Strach przed śmiercią bliskiego krewnego jest większy od chęci złapania jego porywaczy. Ciekawe, że porwanymi są nie tylko krezusi, lecz - i to najczęściej - właściciele niedużych przedsiębiorstw, z których żaden nie powiedziałby o sobie, że jest bogaczem.
Kim są porywacze?
To już prawie reguła, że ofiary typują lokalni przestępcy, a porwania dokonują grupy z innego regionu Polski - my porywamy u was, wy - u nas. Na celowniku znajdują się zarówno przedsiębiorcy, którzy niegdyś prowadzili interesy ze światem przestępczym, jak i ci, którzy nigdy nie mieli z nim nic wspólnego, ale - ich pech - mają po prostu pieniądze.
Dawne napady na tiry czy handel narkotykami prześladują tych, którzy prowadzą dziś legalne interesy. "Koledzy" wychodzą z więzienia na wolność i chcą w jakiś sposób dostać swoje z tego, co tamci uzyskali przez tyle lat.
- Często to ci sami bandyci, którzy wcześniej zajmowali się kradzieżą samochodów czy wymuszaniem haraczy. Wpierw kradli lokalnym przedsiębiorcom samochody i żądali "wykupek". Potem zaczęli porywać ludzi, bo uznali, że to bardziej opłacalne. Pieniądze są większe, a ryzyko wpadki - właściwie znikome. Scenariusz działania? Ten sam: atak z zaskoczenia, porwanie w biały dzień, czasem na oczach przechodniów. Ofiary wywożą za miasto, bywa - do innego województwa, przetrzymują w odludnych miejscach. Są brutalni. Najczęściej - zanim zażądają okupu - biją i torturują psychicznie ofiary - sumuje olsztynian Jerzy Samociuk.
Wie, o czym mówi. Jeszcze do niedawna, najwięcej porwań w Polsce dało się zauważyć właśnie w Olsztynie i okolicach. W dwa lata uprowadzono tu prawie 20 przedsiębiorców!
Wespół raźniej i skuteczniej
Wśród przedsiębiorców coraz częściej słychać: trzeba się zjednoczyć. Musimy sobie radzić sami, bo na policję nie zawsze można liczyć.
Pierwszy był Olsztyn, gdzie przedsiębiorcy w sierpniu 2001 roku stworzyli grupę samoobrony: Warmińsko-Mazurskie Stowarzyszenie na rzecz Bezpieczeństwa. Zatrudnili detektywa Rutkowskiego. Różne słychać o nim opinie, ale fakt - jego patrole i ubrani na czarno ochroniarze sprawili, że porywacze odpuścili...
- Przez pewien czas policjanci nie ignorowali nasze stowarzyszenie, nie współpracowali z nami, mieli do nas konfrontacyjny stosunek. Dla nich ważniejsi byli złodzieje torebek na starówce... Z czasem zaczęło między nami "trybić". A media nagłaśniały porwania, co też pomogło. W efekcie udało się zatrzymać i doprowadzić na salę rozpraw 16-osobową grupę porywaczy. Potem kolejną... Odtąd to przestępcy zaczęli się bać nas, a nie my ich - wspomina Niemiro.
Olsztyńscy przedsiębiorcy zatrudnili najlepszych adwokatów: Jacka Dubois i Brokwicza. Nie bez powodu. Porywaczy bronili bowiem najlepsi olsztyńscy adwokaci: Afeltowicz, Klownowski, Terlik.
- Paradoksalnie: oni właśnie kwestionują zasadność istnienia takich społecznych stowarzyszeń, jak nasze. Być może dlatego, że wzięli od klientów pieniądze, a przez nas ich klienci trafili za kratki... Teraz sami się boją... Jeden z nich powiedział mi wprost: "Wy się cieszycie, a co ja mam powiedzieć? Po 15 latach przyjdą do mnie i zażądają pieniędzy. Kto wie, czy sam nie znajdę się w jakimś bagażniku..." - mówi Niemiro.
Dziś przestraszeni czy tylko zaniepokojeni przedsiębiorcy przyjeżdżają do Olsztyna, pytając: jak się skutecznie bronić w grupie. Podobne stowarzyszenie powstaje właśnie w Józefowie. I w Łodzi. Albo we Wrocławiu. I w Ostrowii Mazowieckiej.
Jacek Konikowski
Na prośbę rozmówców niektóre nazwiska oraz nazwy firm w tekście zostały zmienione.