Winny, niewinny

Polskie prawo o outsourcingu jest całkiem niezłe, zwłaszcza wzbogacone o unijne zapisy, jednak ze stosowaniem tego prawa wciąż są problemy. Dochodzenie roszczeń jest możliwe, czego dowodem jest sprawa Mariusza Surmy.

Polskie prawo o outsourcingu jest całkiem niezłe, zwłaszcza wzbogacone  o unijne zapisy, jednak  ze stosowaniem tego prawa wciąż są problemy.  Dochodzenie roszczeń jest możliwe, czego dowodem jest sprawa Mariusza Surmy.

Polskie tradycje dotyczące umów agencyjnych sięgają jeszcze czasów sprzed II wojny światowej. To właśnie przedwojenne prawo było stosowane po 1945 roku z niewielkimi tylko zmianami. Na mocy tego właśnie prawa sądy orzekały (np. w latach siedemdziesiątych), że słabsza strona umowy, czyli agent (ajent niegdyś) musi dostać zapewnienie osiągnięcia godziwego dochodu, a umowa, która nie zapewniałaby agentowi żadnego dochodu byłaby nieważna, jako sprzeczna z zasadami współżycia społecznego.

Prawo nie jest stosowane

I tu zgodni są zarówno Mariusz Surma, droczący się z Citi Handlowym oraz Zbigniew Wrona, podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jednak obaj panowie mają zupełnie inne powody do kwestionowania stosowania prawa o outsourcingu w Polsce.

Reklama

Wrona jest zdania, że agenci nie korzystają ze swych praw, bo nie chcą, nie wiedzą, a "Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma wpływu na korzystanie przez agentów z przysługujących im praw podmiotowych". Wrona dał temu wyraz w przytaczanej już raz na łamach "Gazety Bankowej" odpowiedzi na interpelację posła Tomasza Lenza (PO). Ta odpowiedź odegra jeszcze jedną rolę - pokaże, że wobec prawa jedni są równi, a inni równiejsi.

O martwocie przepisów o outsourcingu, zdaniem Mariusza Surmy, świadczy przede wszystkim całkowity brak poszanowania cudzej własności (w tym wypadku spółki MS Direct Sales) i zasad współżycia społecznego.

Umowa pionierska

Mariusz Surma zawarł umowę z bankiem w 1999 roku. Czy różniła się ona od obecnie zawieranych umów? A jeśli tak, to czy bank rzeczywiście ma prawo wykorzystywać swoją pozycję i traktować firmę swojego partnera w interesach jako własną?

- To nie była opasła, kilkudziesięciostronicowa umowa, jakie tworzy się dzisiaj - komentuje Witold Przytocki, radca prawny, partner Kancelarii Juris i pełnomocnik Mariusza Surmy. - Powiedziałbym, że była to zgrzebna umowa, przygotowana w pośpiechu, zaniedbana, niedopracowana. Bank w tym czasie szykował się do bardzo agresywnej walki o klienta i być może nie przywiązywał zbyt dużej wagi do "jakiejś tam umowy z jakimś tam przedsiębiorcą". Nie ma w niej co prawda mnóstwa wymyślnych pułapek, ale odzwierciedla ona stan wzajemnych relacji pomiędzy dużą korporacją a człowiekiem, który zaproponował jej wspólny biznes, z korzyścią dla obu stron oczywiście.

Pułapką było niestety ustalenie wynagrodzenia w układzie kalkulacyjnym dla firmy MS Direct Sales. Prawda, że obie strony zgodziły się na ten układ, ale tylko czasowo. Współpraca Surmy i banku na wstępnym etapie miała bowiem pokazać jednej i drugiej stronie jakiej skali przedsięwzięcia się podjęli i jednocześnie dostarczyć danych do oszacowania przyszłych kosztów działalności MS Direct i zysków zarówno banku, jak i spółki. A zyskiem dla banku była również tworzona przez pracowników Surmy baza danych - późniejsza kość w gardle banku.

- Strony umówiły się, że na pewnym etapie współpracy nastąpi przełom prowizyjny, który zapewni agentom zatrudnionym w spółce Mariusza Surmy znaczący wzrost dochodów. Szybko okazało się, że sprzedaż produktów bankowych rozwija się bardzo dobrze, a w związku z tym ustalone na wstępie wynagrodzenie dla agenta kształtuje się na poziomie symbolicznym. Jednak przełom, przypominam, miał nastąpić później.

Owo "później" nie zostało nigdy nazwane w umowie i to oczywiście był błąd. Naturalnie można dzisiaj gdybać i zastanawiać co by było, gdyby np. strony ustaliły termin i zakres przełomu prowizyjnego oraz gdyby Citi traktował MS Direct jak partnera w interesach a nie własne lenno. Czy wówczas firma nie zostałaby rozparcelowana? Czy bank miał prawo przejąć pracowników MS Direct? I kto miał prawo i obowiązek (!) administrować bazą danych klientów pozyskanych przez MS Direct?

Duży może więcej

Bank od 1999 do 2002 roku współpracował z Surmą, który na terenie Wrocławia i całego województwa wypracował ponad 95-procentowy udział w sprzedaży produktów banku. Łakomy kąsek, nieprawdaż? Czy warto taką strukturę sprzedażową utrzymywać? Tylko wariat powie, że nie. Bank jednak postanowił połączyć struktury, tylko pominął fakt, że to nie są jego własne struktury. I to jest źródło konfliktu.

Każdy kolejny ruch Surmy, dążący do wyegzekwowania swoich - czyli agenta - praw był natychmiast blokowany przez korporację. Krok pierwszy - zaskarżone wypowiedzenie umowy, krok drugi - prośba o wycofanie z MS Direct Grzegorza Klimkowskiego, przedstawiciela banku w firmie Mariusza Surmy, krok trzeci - prośba o zabranie bazy danych klientów banku z komputera MS Direct, krok czwarty, piąty, szósty itd. Bank miał odpowiedź na każdy zarzut i wszystkie zbywał jednakowo: niezbędne jest zmniejszenie zatrudnienia w strukturach sprzedaży bezpośredniej. Nie dodawał tylko, że chce zmniejszyć zatrudnienie w nie swoich strukturach.

Jeszcze o danych

Bank nigdy nie podpisał z MS Direct umowy, na mocy której mógłby przekazywać pracownikom agencji jakiekolwiek dane osobowe klientów, chociaż obowiązek zawarcia takiej umowy na piśmie wymusza Ustawa o ochronie danych osobowych. Dane przekazywał jednak Klimkowski ("Gazeta Bankowa" nr 14 z 1 kwietnia 2008 roku). Bank nie wyciągnął konsekwencji wobec Klimkowskiego ani innych swoich pracowników, ale złożył (22 lipca 2002 roku) w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez Mariusza Surmę. Doniesienie podpisała Aneta Popławska, obecnie Aneta Polk z Rady Nadzorczej banku, szefowa działu prawnego na Europę, oraz bank wniósł do Sądu Gospodarczego powództwo wzajemne o 100 000 dolarów za udostępnienie danych osobie trzeciej, czyli notariuszowi.

W doniesieniu do prokuratury znalazło się m.in. posądzenie o nieuprawnione przetwarzanie danych osobowych klientów oraz ukrywanie i przekazywanie danych osobowych osobom trzecim (chodzi o przekazanie bazy notariuszowi). Prokuratura po roku sprawę umorzyła (6 października 2003 roku) z powodu niestwierdzenia przestępstwa. Bank jednak zaskarżył tę decyzję. Całość ciągnęła się kolejne pół roku i dopiero w kwietniu 2004 roku Sąd Rejonowy dla Wrocławia Śródmieście utrzymał w mocy zaskarżone przez bank postanowienie prokuratury. Sąd oddalił także powództwo wzajemne banku.

W maju 2004 roku prokurator nakazał zwrócić bankowi dyski z danymi. W uzasadnieniu uwzględnił to, że bank uznał dyski za własne, co jest sprzeczne z aktem notarialnym sporządzonym w obecności pracownika banku. Właścicielem dysków jest bowiem spółka MS Direct, a poza danymi osobowymi klientów znajdują się na nich również dane spółki. Prokurator uwzględnił zażalenie Surmy i dyski w dalszym ciągu pozostają u notariusza.

Bez odwrotu

Golono-strzyżono tak można właściwie skwitować cały spór. Surma wykazuje, że nie jest wielbłądem, a bank w dalszym ciągu domaga się nowych dowodów. Ale czy o to właśnie chodzi? Citi współpracuje obecnie na zasadach agencyjnych z wieloma partnerami biznesowymi. Każde przyznanie się do winy w sporze z Surmą spowodować może lawinę roszczeń i do tego stworzy precedens do wypłaty odszkodowań, należności, rekompensat itd. Wydawać się może zatem, że Surma stanął na z góry przegranej pozycji, przegranej dla zasady. Ale czy na pewno?

Mariusz Surma zdołał zainteresować sprawą parlamentarzystów, którzy interpelowali już i otrzymali odpowiedzi ("Gazeta Bankowa" nr 15 z 7 kwietnia 2008 roku). Posłanka Iwona Guzowska wysłała również list z prośbą o wyjaśnienie do Sławomira Sikory, prezesa Citi Handlowy. Powołuje się w liście na dbałość o dobry wizerunek banku i sugeruje polubowne zakończenie sporu, a w odpowiedzi dostaje: "Bank Handlowy w Warszawie dąży do rozwiązania wszelkich reklamacji kierowanych przez klientów lub sporów z kontrahentami z wolą osiągnięcia najlepszego, akceptowanego przez obie strony porozumienia. (...) Jednocześnie pragnę podkreślić, że niezgodna z prawdą jest informacja o tym jakoby żądania spółki MS Direct Sales podnoszone wobec Banku Handlowego w Warszawie zostały uznane za zasadne przez Sąd Apelacyjny oraz Sąd Najwyższy lub przez jakikolwiek sąd w prawomocnym rozstrzygnięciu. (...) Pozwalam sobie zwrócić uwagę Pani Poseł na odpowiedź Pana Ministra Mariana Cichosza skierowaną do Pana Posła Grzegorza Karpińskiego oraz na odpowiedź Pana Ministra Zbigniewa Wrony skierowaną do Pana Posła Tomasza Lenza w tej sprawie (...)".

Zwróciliśmy zatem uwagę na odpowiedzi, zwłaszcza że podpisana pod odpowiedzią do Iwony Guzowskiej Sonia Wędrychowicz-Horbatowska, wiceprezes zarządu, szef Sektora Bankowości Detalicznej załączyła również otrzymane faksem z sekretariatu marszałka Sejmu owe odpowiedzi. Bank otrzymał dokument faksem na dzień przed jego oficjalnym ogłoszeniem, co pozwoliło przygotować się na ewentualne ataki. Jak to się stało?

Na marginesie należy także dodać, że kłamstwem ze strony banku jest twierdzenie, że nie było żadnego prawomocnego wyroku. Czyżby Citi z własnej woli, a nie na mocy prawomocnego wyroku Sądu Apelacyjnego z 9 sierpnia 2006 roku wypłacił Mariuszowi Surmie ponad 100 tys. zł zaległych prowizji wraz z odsetkami?

MAŁGORZATA ALICJA DUDEK

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: niewinny | wrona | bank | winny | Polskie | Winni | polskie prawo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »