Fed nie rozwiał wątpliwości inwestorów
W komunikacie na wtorkowym posiedzeniu Fed, po którym oczekiwano wyjaśnienia sytuacji, inwestorzy właściwie wyczytali to, czego się spodziewali. Stopy procentowe pozostaną na niskim poziomie przez dłuższy czas, a w razie potrzeby oczekiwana dostawa nowych dolarów na rynek z pewnością nastąpi. Pewnym zaskoczeniem mogło być jedynie bardzo wyraźne zwrócenie uwagi na zagrożenie deflacją.
Stwierdzenie, że tempo ożywienia gospodarczego spowalnia dla nikogo nie było niczym odkrywczym. Reakcja na giełdach była więc niewielka, w odróżnieniu od rynku walutowego, gdzie dolar mocno tracił na wartości. Dzisiejsze dane także nie przyniosły wyraźnych impulsów. Zamówienia w przemyśle strefy euro zmniejszyły się o 2,5 proc., podczas gdy spodziewano się ich spadku o 1 proc. Zmniejszyła się także liczba wniosków o kredyt hipoteczny za oceanem, a indeks cen domów spadł o 0,5 proc. Indeksy na Wall Street rozpoczęły sesję na niewielkim minusie.
Środowa sesja na warszawskim parkiecie rozpoczęła się od niewielkich spadków. WIG20 tracił niewiele ponad 0,1 proc., a zniżka wskaźnika szerokiego rynku była wręcz symboliczna. Początek był więc gorszy niż na głównych giełdach europejskich. Zapowiadało się, że będziemy odchorowywać wtorkową siłę naszego rynku. Okazało się jednak, że nie jest aż tak źle. Co prawda po dwóch godzinach handlu indeks największych spółek zwiększył skalę spadku do niemal 0,6 proc., jednak w tym czasie zniżki w Paryżu czy Frankfurcie były prawie dwukrotnie większe. Spośród tuzów naszej giełdy największej przecenie ulegały walory Lotosu, które traciły momentami ponad 2 proc. Spadki papierów pozostałych firm były jednak bardzo umiarkowane i tylko w nielicznych przypadkach przekraczały 0,5 proc. Niewiele się też działo. WIG20 poruszał się w bardzo wąskim przedziale o rozpiętości zaledwie 20 punktów. Dopiero końcówka sesji przyniosła wyraźniejszą poprawę. Ostatecznie indeks zyskał 0,06 proc., WIG zniżkował o 0,08 proc., a mWIG40 o 0,16 proc. Najgorzej poradził sobie wskaźnik najmniejszych spółek, który stracił 0,71 proc. Obroty wyniosły 1,7 mld zł.
Długo oczekiwane posiedzenie Fed, po którym spodziewano się zapowiedzi dalszego luzowania polityki pieniężnej, czyli drukowania pieniędzy, zmieniło niewiele. Inwestorzy dowiedzieli się, że Fed obawia się deflacji i zapewnia o swej gotowości do działania, czyli drukowania, gdy zajdzie potrzeba. To wystarczyło bykom jedynie do krótkotrwałej i niewielkiej zwyżki indeksów. S&P500, przebywający niemal przez cały wtorek nieznacznie pod kreską, "skoczył" po komunikacie o 0,5 proc. powyżej poniedziałkowego zamknięcia, docierając do 1148 punktów. Poprzednio ten poziom osiągnął w trakcie sesji 15 maja. Radość szybko zgasła i ostatecznie indeks zakończył dzień spadkiem o 0,26 proc. i powrotem poniżej 1140 punktów. Nadal więc nie widać rozstrzygnięć. Wrześniowa zwyżka, w wyniku której S&P500 zyskał 100 punktów, uwzględniając środowe sesyjne maksimum, czyli 9,5 proc., została lekko przyhamowana.
Nikkei zniżkował o niemal 0,4 proc., co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę dynamiczny wzrost wartości jena. Na pozostałych parkietach azjatyckich przeważały niewielkie spadki. Do nielicznych wyjątków należał Hong Kong, gdzie indeks rósł o 0,2 proc. Liderem zwyżek był wskaźnik w Tajlandii, zyskujący 0,9 proc.
Główne giełdy europejskie zaczęły środową sesję od niewielkich wzrostów, sięgających 0,2 proc. Nad kreską zdołały się jednak utrzymać zaledwie około pół godziny. Nastroje bardzo szybko pogorszyły się, a skala spadku przekroczyła 1 proc. Stało się to jeszcze przed publikacją danych dotyczących zamówień w europejskim przemyśle. Powodem tego pesymizmu nie były więc te dane, które rzeczywiście okazały się gorsze, niż się spodziewano. Przyczyn załamania upatrywać można natomiast w dynamicznym spadku notowań kontraktów na amerykańskie indeksy, który nastąpił tuż po rozpoczęciu handlu w Europie. Dominujący wpływ nastrojów za oceanem na europejskich inwestorów potwierdziły późniejsze ruchy. Po publikacji złych danych indeksy w Paryżu, Frankfurcie i Londynie zgodnie odrobiły część strat, podążając w ślad za kontraktami. Zachowanie głównych parkietów determinowało sytuację na rynkach naszego regionu. Po początkowej niewielkiej zwyżce wskaźniki w Budapeszcie i Moskwie zniżkowały, jednak skala spadków była o połowę mniejsza niż na czołowych giełdach. W ciągu dnia sytuacja zmieniała się w niewielkim stopniu. Tuż po godzinie 16.00 CAC40 tracił 0,7 proc., DAX i FTSE zniżkowały po 0,6 proc.
Stwierdzenia, które znalazły się w komunikacie po posiedzeniu Fed, spowodowały dość gwałtowną reakcję na światowym rynku walutowym w postaci osłabienia amerykańskiej waluty. Kurs euro skoczył we wtorek wieczorem z 1,31 do 1,325 dolara. Dziś tendencja ta była kontynuowana z nie mniejszą dynamiką. Tuż po południu euro wyceniano już na 1,339 dolara, najwyżej od końca kwietnia, czyli od niemal sześciu miesięcy. Rekordowo mocna była dziś także szwajcarska waluta. Za dolara trzeba było płacić tylko 0987 franka. Podobnie było w przypadku jena, choć tu rekord z połowy września nie został pobity.
Światowe wydarzenia spowodowały również sporo zamieszania na naszym rynku. Ale złoty na tym skorzystał. Najmocniej potaniał oczywiście dolar. Dziś około południa można go było kupić po 2,935 zł, o ponad 7 groszy mniej niż dzień wcześniej. W przypadku wspólnej waluty i franka mieliśmy do czynienia z bardziej zróżnicowaną sytuacją. Po wtorkowym skoku do 3,95 zł, dziś kurs euro mocno spuścił z tonu, jednak poruszał między 2,928 a 2,942 zł., idąc na przemian raz w górę, raz w dół. Kurs franka oscylował między 2,96 a 2,99 zł.
Sytuacja na naszym parkiecie wciąż daleka jest od wyjaśnienia. Po wtorkowym pokazie siły dziś mieliśmy do czynienia z niewielkim pogorszeniem się nastrojów, jednak na tle pozostałych parkietów nadal Warszawa prezentowała się całkiem nieźle. Nie zmienia to jednak faktu, że atakowanie szczytów odbywa się bez nadmiernego entuzjazmu. Ale być może to wcale nie jest zły znak. Wszak to euforia mogłaby wskazywać na zagrożenie odwróceniem się wzrostowej tendencji. Inna rzecz, że powodów do euforii ze strony globalnej gospodarki raczej nie widać.
Roman Przasnyski