Inwestorzy szukają bezpiecznych przystani

W sierpniu inwestorzy kupili 2-letnie niemieckie obligacje z ujemną rentownością do wykupu, po raz pierwszy od maja 2013 r. Równocześnie rentowność 10-letnich bundów bije kolejne rekordy i obecnie jest już poniżej 1 proc.

Obligacje są drogie w niemal całej Europie, dlatego kupujący - poza tymi poszukującymi bezpiecznej lokaty kapitału - powinni się zwrócić w stronę rynków akcji, zwłaszcza w wybranych gospodarkach wschodzących.

- Europa jest w sytuacji, w której opłaca się tracić pieniądze. Niemieckie obligacje notowane są obecnie przy ujemnych rentownościach, co znaczy, że inwestorzy kupując je, stracą pieniądze zamiast zarobić. Jest kilka powodów, które sprawiły, że znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Po pierwsze, to oczekiwanie deflacji, czyli spadku cen w strefie euro. Po drugie, to rekordowo luźna polityka Europejskiego Banku Centralnego - ocenia w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Inwestor Adam Zaremba, główny ekonomista Saturn TFI SA.

Reklama

Kolejne przyczyny, z powodu których inwestorzy godzą się na lokowanie pieniędzy ze stratą, to prognozowane spowolnienie gospodarcze w strefie euro oraz konflikt na wschodzie Europy, który wciąż jest daleki od wygaszenia. Według Zaremby w krótkim horyzoncie czasowym trudno znaleźć jakieś potencjalne czynniki, które mogłyby doprowadzić do silnego wzrostu rentowności obligacji.

- Pamiętajmy też, że gdybyśmy mieli kilkadziesiąt milionów euro i chcielibyśmy je gdzieś bezpiecznie przechować, to też trzeba by za to w jakiś sposób zapłacić, więc te ujemne stopy procentowe są w pewien sposób naturalne - dodaje Zaremba.

Z drugiej jednak strony szacunki ekonomistów dotyczące naturalnej stopy procentowej pokazują, że może być ona ujemna jedynie w krótkim okresie. Wynika to przede wszystkim stąd, że ludzie wolą bieżącą konsumpcję tego samego dobra od konsumpcji w przyszłym okresie, która jest zawsze niepewna. Stąd też inwestorzy chcący osiągać dodatnią stopę zwrotu powinni lokować kapitał na rynkach wschodzących - uważa główny ekonomista Saturn TFI.

- Jeżeli zakładamy, że scenariusz wzrostu gospodarczego na świecie się utrzyma, a wydaje mi się, że taki powinniśmy przyjąć za bazowy, to zwracałbym uwagę przede wszystkim na rynki wschodzące - Azja Południowo-Wschodnia łącznie z Chinami, całkiem nieźle zachować może się także Ameryka Południowa i wydaje mi się, że peryferie strefy euro, czyli te kraje, które przez ostatnie kilka lat były maruderami, jak Hiszpania, Portugalia, być może nawet Grecja, mają teraz szansę stać się czarnymi końmi - twierdzi Zaremba.

Z powodu napięć geopolitycznych w ostatnich miesiącach rynki Europy Środkowo-Wschodniej radziły sobie słabiej od giełd w krajach rozwiniętych. Odpływ kapitału z tego regionu zwiększył atrakcyjność wycen spółek, które potaniały, tym bardziej że perspektywy wzrostu gospodarczego w Polsce czy na Węgrzech są lepsze niż np. w strefie euro. Są one relatywnie tanie także w porównaniu z tureckimi, gdzie przemysł wydaje się spowalniać, a sytuacja finansowa gospodarki nad Bosforem jest krucha - twierdzi ekonomista.

- Z dużą ostrożnością podchodziłbym z kolei do rynków obligacji, które choć straciły w ostatnim czasie trochę, na przykład w Czechach czy na Węgrzech, to w Polsce trzymają się bardzo silnie. I mimo że dyskontują tym samym bardzo niską inflację, ucieczkę do bezpiecznych aktywów czy pewne oznaki spowolnienia gospodarczego, to wydaje mi się, że ten poziom wycen jest już trochę napięty - podsumowuje Adam Zaremba.

Źródło informacji

Newseria Inwestor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »