Nie wszyscy tęsknią za Unią Europejską

Nawiązując do tytułu - takie państwa są na naszym kontynencie absolutnymi wyjątkami, ale jednak istnieją. Tym, którego społeczeństwo już dwukrotnie przerwało flirt elit z Brukselą, jest Norwegia.

Nawiązując do tytułu - takie państwa są na naszym kontynencie absolutnymi wyjątkami, ale jednak istnieją. Tym, którego społeczeństwo już dwukrotnie przerwało flirt elit z Brukselą, jest Norwegia.

25 września 1972 r. jej mieszkańcy odmówili wejścia do EWG razem z Wielką Brytanią, Irlandią i Danią, co poskutkowało automatycznym upadkiem socjaldemokratycznego rządu Ingve Martina Bratelliego. Po raz drugi - już do UE - socjaldemokraci wiedli Norwegię w innym kwartecie (ze Szwecją, Finlandią i Austrią), ale 28 listopada 1994 r. większość narodu znowu rzekła NIE (głosy rozłożyły się procentowo 52,2 do 47,8, przy frekwencji 88,8 proc.). Tym razem jednak rząd pani Gro Harlem Brundtland ani myślał podawać się do dymisji. Dwoistość postępowania premierów umożliwił fakt, iż norweska konstytucja w ogóle nie ustanawia instytucji referendum.

Reklama

Między jednym a drugim głosowaniem dorosło całe pokolenie, a mimo to większość elektoratu odrzuciła Unię Europejską - i dzisiaj też odrzuca. Dlaczego? Anegdota głosi, że wikingowie absolutnie nie zamierzają podporządkować się unijnym normom wielkości prezerwatyw (brukselska biurokracja żadnemu produktowi nie przepuści), albowiem nawet największa nie obejmuje ich... no, parametrów. Według wersji socjologicznej, antyeuropejskość jest w Norwegii zjawiskiem całkowicie naturalnym. Przecież za cywilizacyjne zło konieczne uważane jest tam istnienie... miast. Prawdziwy Norweg zyskuje tożsamość dopiero w obcowaniu z przyrodą. A skoro nie darzy zaufaniem "tych z Oslo" (którzy w referendum poparli UE), to co mówić o jakiejś Brukseli.

Odpowiedź najprawdziwsza jest najprostsza i brzmi: społeczeństwo nie chciało i nie chce dzielić się swoim naftowo-gazowym dobrobytem z bliższymi czy dalszymi, ale jednakowo pazernymi sąsiadami. Produkt krajowy brutto według parytetu siły nabywczej na jednego mieszkańca Norwegii sięga 29 000 USD (czyli ponad trzykrotnie więcej, niż w Polsce). W UE kraj ten byłby tylko i wyłącznie płatnikiem netto, finansującym wspólną politykę rolną, politykę regionalną i inne programy. Wiele państw czerpałoby z norweskiego członkostwa także korzyści pośrednie - na przykład hiszpańscy i portugalscy rybacy już szykowali kutry do wpłynięcia na zasobne łowiska (obecnie przymierzają się do zdobycia w roku 2004 akwenów na Bałtyku).

Samoizolująca się kraina fiordów znalazła się chwilowo na uboczu priorytetów Polski (uwaga ta nie dotyczy oczywiście wątku gazowego). Premier Leszek Miller od początku swojej kadencji wykazywał wielką aktywność w dziedzinie polityki zagranicznej, ale była ona ukierunkowana na państwa członkowskie UE. W najbardziej gorącym okresie przed szczytem Rady Europejskiej w Laeken, odbywał krótkie, robocze i szybko organizowane wyprawy. Wczorajsza wizyta w Oslo miała charakter oficjalny (premierowi towarzyszyła małżonka Aleksandra) i była przygotowywana dużo dłużej - proporcjonalnie do skali jej trudności.

Tak się złożyło, że premier Leszek Miller i premier Kjell Magne Bondevik są w pewnym sensie bliźniakami. W odstępie kilku godzin nie rodzili się, lecz zaprzysięgali swoje gabinety. W piątek 19 października 2001 r. król Harald V powołał trójpartyjny, centroprawicowy rząd norweski ciut wcześniej, niż prezydent Aleksander Kwaśniewski uczynił to z trójpartyjnym rządem w Polsce. Różnica polega na tym, że koalicja norweska jest mniejszościowa (w 165-osobowym Stortingu wspomaga ją czwarta partia), nasza zaś dysponuje w Sejmie większością - oczywiście jeśli najpierw dogada się sama ze sobą.

W tym samym czasie, gdy w Polsce socjaldemokracja przejmowała władzę z rąk centroprawicy, w Norwegii następował proces odwrotny. U nas wybory odbyły się 23 września, u nich trochę wcześniej, 10 września. Norweska Partia Pracy (DNA) pozostała największym ugrupowaniem w Stortingu, ale uzyskała wynik najgorszy od prawie stu lat. Był to dla niej sygnał, że najwyższy czas oddać władzę porozumieniu centroprawicy. Premier Bondevik (kiedyś już to stanowisko zajmował) wywodzi się z Chrześcijańskiej Partii Ludowej i jest pastorem, nadal regularnie odprawiającym msze. Ideologicznie odpowiadałby nie Leszkowi Millerowi, lecz Jerzemu Buzkowi. Tymczasem polski premier ewangelik 3 września ub.r. podpisywał słynny już kontrakt gazowy z premierem socjaldemokratycznym, Jensem Stoltenbergiem...

I tak doszliśmy do wątku, który zasługuje na odrębny komentarz i niewątpliwie stanowi zadrę w stosunkach polsko-norweskich. Już 3 września - w tym samym momencie, w którym w Oslo ówczesni premierzy nazywali kontrakt mianem "historycznego" - kandydat na premiera Leszek Miller zapowiedział w Warszawie jego weryfikację. Zarzuty rządu SLD-UP-PSL dotyczą przede wszystkim znacznego zawyżenia polskiego zapotrzebowania na gaz w najbliższych kilkunastu latach oraz wpisania do umowy niekorzystnej dla nas zasady "bierz lub płać". Obowiązujący podczas państwowej wizyty język dyplomatyczny nie sprzyja stawianiu kropki nad "i". Jednak w Norwegii przestano już wierzyć w realność odbioru przez Polskę gazu w rozmiarach określonych w kontrakcie z 3 września. W związku z tym angażowanie się konsorcjum czterech wielkich firm w budowę podmorskiego gazociągu straciło sens.

Oczywiście konsorcjum jakoś sobie poradzi i znajdzie klientów na gaz, z którego zrezygnujemy. Natomiast prawdziwa, zwiększająca energetyczne bezpieczeństwo naszego państwa, dywersyfikacja ŹRÓDEŁ (a nie sieci przesyłowych) gazu nadal pozostanie problemem.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: społeczeństwo | Oslo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »