Nie zamiatamy pod dywan
Rząd mógł pomóc Orlenowi w zdobyciu Możejek. Niemieckich stacji nie można było sprzedać a powodzenie sieci Bliska przeszło oczekiwania. Rozmowa z Igorem Chalupcem, prezesem PKN Orlen SA
Czy poparcie polskiego rządu mogło przekonać Litwinów do sprzedania Orlenowi rafinerii w Możejkach?
- Takie wsparcie pomaga, choć nie zapewnia sukcesu i nie daje gwarancji zakupu. Ale dzięki niemu na pewno byłoby nam łatwiej prowadzić rozmowy z rządem litewskim. Powstałaby lepsza atmosfera, która zwiększyłaby nasze szanse.
To dlaczego rząd was nie poparł?
- To pytanie powinno być skierowane do przedstawicieli rządu. Prowadziliśmy aktywny dialog, dzieliliśmy się informacjami. Ale widocznie były powody, dla których rząd nie zaangażował się. Z drugiej strony, nie spotkaliśmy się z odmową takiego wsparcia. Zakładam, że stanowisko może być jeszcze wypracowywane.
Czy sądzi pan, że Litwa może zmienić zdanie?
- Kazimierz Górski mawiał, że dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe. A piłka w grze jest.
To jak jeszcze chcecie strzelić bramkę? Sugerowaliście, że argumenty biznesowe wyczerpały się.
- Staramy się znaleźć nowe argumenty. Za wcześnie, aby o tym mówić.
A może ten brak poparcia jest celową grą PiS? By nie dopuścić do sukcesu spółki, który utrudniłby wymianę jej zarządu?
- Żadne tego typu sygnały do mnie nie dotarły, poza spekulacjami w mediach.
- Ale porażka z Możejkami tę wymianę ułatwi. Kolejna, bo wcześniej nie udało się kupić Tuprasu, stacji Arala w Czechach. To psuje wizerunek Koncernu, który ma europejskie ambicje.
- Największą porażką jest zakup jakichś aktywów na warunkach, których potem się żałuje. Weźmy Orlen Deutschland: tę inwestycję poprzedni zarząd budował po części na potrzeby wizerunku medialnego. Proszę zauważyć, ile teraz kosztuje nas restrukturyzacja tej spółki. Wyobraźmy więc sobie przedsięwzięcie dziesięć razy większe, a zarazem nietrafione i ogrom wynikających z tego konsekwencji. Co do Możejek: przegrana byłaby dużą stratą, bo skala synergii i możliwość wzrostu pozycji koncernu jest zdecydowanie największa spośród dotychczasowych przetargów, w których braliśmy udział. Ale jeśli transakcja nie dojdzie do skutku, będziemy próbować dalej. Widzimy w regionie w dalszym ciągu szanse na udział w dwóch czy trzech transakcjach. Jedną z nich byłaby prywatyzacja zakładów NIS w Serbii. Być może nadarzy się jeszcze kolejna okazja przejęcia na Bałkanach.
Wróćmy jednak do Niemiec: czemu wcześniej nie sprzedano tej spółki, skoro jej stacje przynoszą straty?
- Bo strata, jaką ponieślibyśmy, byłaby wówczas ogromna. Nikt nie był zainteresowany kupnem całej firmy. Owszem, na część stacji znaleźlibyśmy kupca, ale zostalibyśmy z 200-300 najgorszymi, które prawdopodobnie musielibyśmy likwidować. Koszt likwidacji jednej stacji to ok. pół miliona euro. Przyjęliśmy więc koncepcję restrukturyzacji. Z jednej strony będziemy zamykać najbardziej nierentowne stacje, na co utworzyliśmy rezerwę w czwartym kwartale 2005 roku. Z drugiej, myślimy o dokupieniu niewielkich sieci stacji w dobrych lokalizacjach, które, nie zwiększając kosztów stałych, pozwolą generować większe marże. Na marginesie, gdyby pojawił się oferent chcący kupić całą spółkę za rozsądne pieniądze, bylibyśmy zainteresowani.
A Czechy? Jak poprawić sytuację tamtejszych stacji Benziny?
- Uważam integrację Unipetrolu za ogromny sukces, który przekłada się na wzrost wartości koncernu. Natomiast realizujemy tam program restrukturyzacji ratując Benzinę, która praktycznie była w stanie upadłości. Musimy przywrócić jej stabilność. Ze wszystkich spółek, które przejęliśmy, Benzina była w najgorszej sytuacji.
Te intensywne próby międzynarodowej ekspansji mogą sprawiać wrażenie maskowania malejącego udziału w krajowym rynku detalicznym.
- Tendencja spadkowa utrzymywała się jeszcze w pierwszej połowie ubiegłego roku. Ale w czwartym kwartale została wyhamowana i obecnie udział w rynku utrzymuje się na poziomie 27 proc. Graficznie można byłoby przyrównać naszą sytuację do litery "U": znajdujemy się obecnie w jej dolnej części, ale od 2006 roku zaczynamy się piąć do góry. Odnieśliśmy sukces z ekonomiczną marką Bliska, gdzie wzrost wielkości sprzedaży po pierwszych dwóch miesiącach wyniósł średnio na stację 39 proc. W żadnym planie nie zakładaliśmy aż takiego wzrostu.
Ubiegłoroczne wyniki mocno rozczarowały, co pokazała reakcja giełdy po ich opublikowaniu. Czy to doprowadzi do zmian w strategii spółki?
- 2005 rok był najlepszy w historii Orlenu. Na wyniki wpłynęła zarówno koniunktura, jak i działania podejmowane w firmie. Wykorzystaliśmy więc bardzo dobrą sytuację, w tym fakt realizacji planu za ubiegły rok na to, aby stworzyć rezerwy restrukturyzacyjne o łącznej wartości 282 mln zł. Zrobiliśmy je po to, by odciążyć wyniki firmy w przyszłości. Takie działania podejmuje każdy rozsądny zarząd, jeśli zakłada konieczność dalszej restrukturyzacji. Jeśli identyfikuje przyszłe koszty i uwzględnia je w bieżących wynikach. Rezerwy tworzy się w dobrych czasach, aby być przygotowanym na czasy złe. Taka informacja jest zresztą pozytywna dla akcjonariuszy: pokazuje bowiem, że niczego nie zamiatamy pod dywan, a firma będzie podnosić efektywność.
Ale może zmieść prezesa.
- Zdawaliśmy sobie sprawę, że słabsze wyniki w czwartym kwartale mogą być powodem do wielu spekulacji, także personalnych. Ja żyję z takimi spekulacjami nieprzerwanie od wielu miesięcy. Wiem jednak, że obawa przed nimi nie może być powodem dla niepodejmowania działań słusznych z powodu logiki biznesowej i interesu firmy.
Tyle, że tej logiki nie zrozumieli inwestorzy.
- Informowaliśmy wcześniej, że rezerwy będą tworzone. Zapewne część inwestorów nie wiedziała i dlatego zareagowała nerwowo. Myślę jednak, że skala reakcji spotęgowana była ogólnym stanem emocji na giełdzie. Rynek był przegrzany, wszyscy czekali na korektę. Trafiliśmy akurat na ten moment.
Ale największe nagromadzenie emocji jest wokół Orlenu. A ten klimat wyczekiwania, głównie na zmiany w zarządzie, chyba przeszkadza w działalności spółki?
- To dla mnie nowe doświadczenie życiowe. Od miesięcy nie ma tygodnia, żebym w mediach nie był odwoływany. Żadnej spółce taka atmosfera nie pomaga. Mogę jednak zrozumieć, że największa firma w Polsce, choć o prywatnym statusie, jest przedmiotem spekulacji niezależnie od jej wyników. Zarząd i rada nadzorcza mogą jedynie uspokajać sytuację. Mamy przekonanie, że zrobiliśmy bardzo dużo, żeby nie było powodów do niepokoju.
ANALIZA
Spółka, która wyłącznie przerabia ropę naftową, nie ma szans w starciu z europejską konkurencją bez dostępu do własnych złóż.
Adam Woźniak