Pandemia wywróciła bilanse banków do góry nogami

Frankowicze, spodziewane złe kredyty po pandemicznym kryzysie, niskie stopy procentowe i niskie zyski to niejedyne kłopoty polskich banków. Specjaliści w Klubie Odpowiedzialnych Finansów mówią, że w niepokojący sposób zmieniła się struktura bilansów, niedopasowanie terminowe aktywów i pasywów poszło za daleko, a do tego wszystkiego dochodzi MREL. Co to wszystko znaczy?

Zacznijmy po kolei - co przez pandemiczny rok zmieniło się w polskich bankach? Ogromną falą napłynęły do nich depozyty - gospodarstw domowych i firm. Od lutego 2020 roku do końca lutego 2021 wartość depozytów urosła o ponad 200 mld zł, czyli o ponad 13 proc. To miedzy innymi efekt pomocy Polskiego Funduszu Rozwoju dla firm, która wyniosła ok. 70 mld zł. Duża część z tej pomocy "osadziła" się na rachunkach bankowych przedsiębiorstw. 

To był też rok, kiedy banki bardzo skąpo udzielały kredytów. Skąpo nie tylko dlatego, że były skąpe. Także dlatego, że w kryzysie mało kto starał się o kredyt. Wartość kredytów w ich portfelach zmniejszyła się w ciągu roku o ponad 27 mld zł, czyli o 2 proc.

Reklama

W co banki zainwestowały góry depozytów?

Odpowiedź jest prosta - w rządowe obligacje. Kupiły ich za prawie 220 mld zł. Pomógł im w tym oczywiście NBP, który kupił od banków obligacje rządu, Polskiego Funduszu Rozwoju i Banku Gospodarstwa Krajowego za ok. 120 mld zł. I z tym wszystkim banki mają teraz problem. Dlaczego? 

Na pokrycie ryzyka - w tym kredytowego - banki muszą mieć kapitały, których wymaga od nich prawo. Ale kapitały liczą się od aktywów ważonych ryzykiem, takich jak na przykład kredyty. Obligacje rządowe natomiast nie są zaliczane do aktywów obarczonych ryzykiem (ich wagi ryzyka wynoszą zero). Banki mogą w związku z tym dowolnie zwiększać portfele rządowych obligacji, a mimo to nie rosną ich aktywa ważone ryzykiem. A więc nie muszą mieć więcej kapitałów.

Według danych Komisji Nadzoru Finansowego, suma bilansowa wszystkich polskich banków zwiększyła się w lutym tego roku w porównaniu z lutym rok temu o 16 proc. Ale - za sprawą zmniejszenia kredytów oraz zwiększenia udziału obligacji - kapitały wzrosły znacznie mniej. Na koniec lutego polskie banki miały 225 mld zł kapitałów własnych, zaledwie o niespełna 5,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Udział kapitałów w bilansach banków zmniejszył się do 9,4 proc. z 10,4 proc. przed rokiem w ich sumie bilansowej.

Wyzywanie na horyzoncie

Spokojnie - nie ma powodów do paniki - przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale co się stanie, kiedy gospodarka ruszy i będzie potrzebowała kredytu? Kiedy bank udziela kredytu, to rosną jego aktywa ważone ryzykiem. I wtedy banki będą musiały zwiększać kapitały. Ale nie będą miały z czego.

Nie będą mieć z czego, bo już teraz średnia rentowność naszego sektora bankowego (wskaźnik ROE) spadła do 2,81 proc., gdy rok wcześniej było to prawie 7 proc. - podaje KNF. To znaczy, że zyski banków spadają w nie notowanym dotąd tempie. A do tego dojdzie jeszcze konieczność pokrycia strat na zepsutych w czasie pandemicznego kryzysu kredytach oraz rozwiązanie sprawy kredytów we frankach. Wszystko to zmniejszy jeszcze bardziej kapitały banków i utrudni kredytowanie gospodarki.

Na obligacjach rządowych banki zarabiają marnie, bo stopy procentowe są niskie. Ale póki na kredyt nie ma popytu, a gotówka płynie do kas wezbraną rzeką, chcąc nie chcąc je kupują, bo to ostatecznie też jakiś zysk. A co będzie, kiedy popyt na kredyt wróci? Powinny obligacje rządowe wysprzedać i rzucić się na udzielanie kredytów.  

Zaraz, zaraz, nie tak szybko, bo kto te obligacje kupi? Ze znalezieniem chętnych będą miały spory kłopot. A gdyby w takiej sytuacji chciały rządowe obligacje wyprzedawać, łatwo mogłyby doprowadzić do kryzysu zadłużenia. Taki kryzys następuje wtedy, gdy wszyscy obligacje chcą sprzedać, a mało kto chce kupić. W 2011 roku tak stało się z papierami rządu Grecji.

Jest jednak jeden chętny. To NBP. Polski bank centralny pewnie będzie musiał wciąż rządowe papiery kupować, choć sytuacja zupełnie się zmieni.. Ale będzie miało swoje konsekwencje. Gdy gospodarka ruszy, bank centralny będzie musiał prowadzić taka samą politykę, jak od roku, gdy mamy wciąż kryzys. A to znaczy, że nie będzie mógł zareagować na nowe zjawiska, które przyniesie nowy gospodarczy cykl. Jak choćby na inflację.

Tymczasem polska gospodarka jest finansowana w ok. 80 proc. przez sektor bankowy. Jeśli kredyt przestanie do niej płynąć nie będzie miała szans na szybkie odbicie po pandemii.

To nie koniec kłopotów

Choć od lat już dzieje się tak samo, przez rok pandemii sprawy zaszły już wyraźnie za daleko. Chodzi właśnie o depozyty, których banki mają teraz aż za dużo. Kiedyś ludzie zaczną kupować i będą je wypłacać. Z tego powodu mogą w przyszłości spełnić się najczarniejsze sny bankowców. Dlaczego?

Powiedzmy, że bank pożyczył 10 mln zł na 10 lat i klient spłaca regularnie raty. Ale te 10 mln zł bank mógł pożyczyć tylko dzięki temu, że ktoś inny wpłacił 10 mln zł depozytu. Gdyby deponent wpłacił pieniądze na 10 lat - nie było by problemu. Termin zapadalności aktywów (kredyt) byłby taki sam jak pasywów (depozyt).

Kiedy są pomiędzy tymi terminami różnice, zaczynają się problemy. A kłopot polega na tym, że z powodu spadku stóp procentowych niemal "do zera" banki przestały przyjmować lokaty. Lokaty są obwarowane umowami, że deponent może wypłacić pieniądze w konkretnym terminie. Teraz już prawie wszystkie pieniądze leżą na rachunkach bieżących, z których każdy klient może wypłacić je gdy tylko zechce. Ludzie i firmy trzymają depozyty bo nie mają w czasie lockdownów na co wydawać. Ale co się stanie, kiedy zaczną te pieniądze wydawać i wypłacać je z banków?

Sytuacja, w której kredyt na wiele lat finansowany jest z depozytów, które z dania na dzień mogą zniknąć, nazywa się niedopasowaniem terminowej struktury zapadalności aktywów i pasywów. Na tę chorobę polski sektor bankowy cierpi od lat, ale pandemia, niskie stopy, a w związku z tym likwidacja terminowych lokat bardzo ją pogłębiły. A co się dzieje wtedy, gdy ludzie wypłacają depozyty zanim napłyną do banku spłaty kredytów? Taki bank traci płynność. Upada - czasem z dnia na dzień.     

- W aktywach wydłużamy zapadalność, a w pasywach ją skracamy. Będziemy świadkami konsekwencji ryzyk wynikających ze struktury terminowej za 2-3 lata - mówił podczas zdalnej dyskusji w Klubie Odpowiedzialnych Finansów Tomasz Mironczuk, prezes Instytutu Rynku Finansowego.

Jest sposób na uniknięcie kryzysu?

Bankowcy i specjaliści od bankowości w Klubie Odpowiedzialnych Finansów zastanawiali się czy gwoździem do trumny polskich banków będzie MREL, czy też właśnie MREL pomoże im przetrwać. Co to takiego MREL? 

Po poprzednim wielkim globalnym kryzysie finansowym, w czasie którego rządy musiały ratować upadające banki, powiedziano - dość tego. Banki upadają bo mają za mało kapitału, żeby pokryć nim straty, więc kapitały muszą zwiększyć. I zwiększyły. Wkrótce jednak się przekonano się, że sam kapitał nie wystarczy, bo może okazać się, że straty pochłoną go w całości. I wtedy wymyślono MREL. 

Chodzi w nim o to, żeby bank wyemitował specjalne obligacje, które posłużą do tego, by zostały zamienione na kapitał, kiedy już upadnie. Po co bankowi, który upadł kapitał? Taki mechanizm ma pozwolić "odbudować" bank po kontrolowanej, czyli uporządkowanej  upadłości, bez pompowania w niego publicznych pieniędzy. Zasada jest taka, że przepadną pieniądze tych, którzy obligacje banku kupili. Czyli jego wierzycieli.   

MREL (minimum requirement for own funds and eligible liabilities) to mechanizm, który ma pozwolić sfinansować naprawę banku bez użycia pieniędzy publicznych. MREL-a ma być w sumie więcej niż bank miał dotąd kapitału. Polskie banki mają spełnić wymogi MREL do 2024 roku. Początkowo szacowano, że do tego czasu będą musiały sprzedać specjalne zaliczane do niego papiery za ponad 50 mld zł. Teraz szacunki te są już niższe, nawet o ok. 15 mld zł, bo mają w portfelach więcej obligacji skarbowych, a mniej kredytów. 

Ale sprzedać obligacje bankom nie będzie tak łatwo. Bo kto kupi obligacje emitowane przez polskie banki, kiedy mają tak słabą rentowność? Z tym może być prawdziwy kłopot. 

- Takich chętnych nie widzę. Rentowność takich papierów musiałaby być bardzo wysoka, minimum 300-400 punktów bazowych powyżej papierów skarbowych - mówił podczas dyskusji w Klubie Odpowiedzialnych Finansów Tomasz Mironczuk.

- To zagrożenie dla rentowności sektora bankowego - dodał Krzysztof Góral, dyrektor Departamentu Skarbu w ING Banku Śląskim.

Koło się więc zamyka. Im niższa rentowność banku, tym wyższa musi być rentowność jego obligacji, bo taki bank uważany jest za bardziej ryzykowny. Ale im wyższa będzie rentowność obligacji MREL, tym większe będą koszty banku, a więc rentowność jeszcze mniejsza.

- Inwestorzy będą myśleć - po co mam inwestować w instrument, który będzie wart zero? Nawet cena może nikogo nie przekonać - mówił Tomasz Mironczuk.

Ale MREL - przewrotnie - ma też swoje dobre strony. Ze sprzedaży obligacji banki będą mieć dodatkowe i niepotrzebne im pieniądze. Niepotrzebne teraz, kiedy mają tak dużo depozytów. Ale te środki mogą uratować ich płynność, gdyby depozyty zaczną uciekać.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Polskie banki stracą w najbliższych latach sporo gromadzonego pieczołowicie kapitału na frankowiczów i złe kredyty. Będą nim musiały pokryć straty. A skoro mają bardzo niską rentowność i bardzo małe zyski, nie sposób, żeby kapitał odtworzyły. MREL tu wyciąga rękę. Emisje obligacji MREL mogą być jedyną szansą, by kapitały uzupełnić i móc dalej udzielać kredytu. Obligacje te mogą stanowić do 30 proc. całego wymogu.

W końcu - obligacje MREL będą papierami długoterminowymi. Dzięki nim poprawi się dopasowanie terminów zapadalności pasywów i aktywów. "Niepotrzebne" teraz pieniądze, które napłyną z emisji tych obligacji, poprawią bezpieczeństwo bilansów. O ile oczywiście banki będą w stanie zapłacić wysokie odsetki inwestorom. A te, które nie będą, prawdopodobnie znikną.

Jacek Ramotowski


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »