Sąd nad prywatyzacją

Politycy wylali już przez ostatnie siedem lat tyle żalów na temat prywatyzacji PZU (po części zresztą słusznie), że jedyne co może budzić zdziwienie to fakt, że do zatrzymania byłego ministra skarbu Emila Wąsacza doszło dopiero teraz. Ze informacji prokuratury (skąpych co prawda) nie wynika, że dokonała ona przełomowych ustaleń. Dlaczego więc do zatrzymania doszło akurat teraz?

Politycy wylali już przez ostatnie siedem lat tyle żalów na temat prywatyzacji PZU (po części zresztą słusznie), że jedyne co może budzić zdziwienie to fakt, że do zatrzymania byłego ministra skarbu Emila Wąsacza doszło dopiero teraz. Ze informacji prokuratury (skąpych co prawda) nie wynika, że dokonała ona przełomowych ustaleń. Dlaczego więc do zatrzymania doszło akurat teraz?

Odpowiedź wydaje się być, niestety, prosta. Byłego ministra zatrzymano tuż przed posiedzeniem Sejmu na którym ma być rozpatrywany raport działającej w poprzedniej kadencji parlamentu komisji śledczej w sprawie prywatyzacji PZU. Przypomnijmy, że zdaniem komisji transakcja prywatyzacyjna powinna zostać unieważniona. Zatrzymanie Wąsacza to silne poparcie dla takiego wniosku. Nie można jednak powiedzieć, że prokuratura niczego się nie nauczyła od czasów podobnych zatrzymań E prokurator krajowy Janusz Kaczmarek ujawnił, że operacja była planowana na ubiegły a przesunięto ją ze względu na nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy Stalexportu, spółki, którą kieruje obecnie Emil Wąsacz, na którym miał być rozpatrywany wniosek o odwołanie prezesa. Wiernej powtórki sprawy Modrzejewskiego udało się więc uniknąć. Złych skojarzeń niestety nie. Znowu bowiem, jak w przypadku Romana Kluski, czy Zbigniewa Modrzejewskiego wykorzystano siłę, tam gdzie wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi wystarczyłoby wezwanie do prokuratury. W przypadku Wąsacza (było, nie było prezesa spółki giełdowej) ekipa Centralnego Biura Śledczego zastąpiła więc zwykłego poczciwego listonosza. Nie pierwszy raz zresztą i pewnie nie ostatni.

Reklama

Prywatyzacja PZU nie była, delikatnie mówiąc, najszczęśliwszą transakcją. Jednak podnoszone dziś zarzuty, że od innych oferentów można było wytargować wyższą cenę, brzmią zastanawiająco kontekście tezy głoszonej przez obecną ekipę rządową, że cena nie powinna być kryterium decydującym o prywatyzacji. Przypomnijmy, że PZU sprzedano Eureko także dlatego, żeby uniknąć rewolucji i zachować narodowy charakter ubezpieczyciela (cokolwiek by to miało oznaczać). Emil Wąsacz zapewne popełnił przy tej prywatyzacji błędy, które trudno usprawiedliwiać. Gorzej, że w oczach większości polityków najpoważniejszym zarzutem wobec niego jest to, że w ogóle prywatyzował. Nie należy się spodziewać zbyt wielu głosów w obronie ministra. Prawdziwym problemem jest jednak to, że coraz słabiej słychać obrońców samej prywatyzacji.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: PZU SA | prokuratura | sady | Emil Wąsacz | NAD
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »