Światowe giełdy. Na Wall Street jest tak dobrze, że aż źle
Amerykański indeks giełdowy S&P500 ostatnio regularnie osiąga historyczne szczyty. Wczoraj wzrósł o 0,8 proc. Julian Emanuel, analityk firmy BTIG, jest jednak zdania, że rynek wysyła już sygnały spadkowe. Według jego wyliczeń, S&P500 w najbliższych miesiącach może stracić nawet 10-15 procent. Z kolei na giełdzie w Warszawie niektórzy niepokoją się faktem, że WIG bije rekordy wszech czasów, ale bez entuzjazmu. Wczoraj rano osiągnął poziom 68240 punktów, po czym natychmiast się cofnął.
S&P500 jest teraz na poziomie 4423 punktów. Tempo jego wzrostu w ostatnim czasie zmalało, choć wiele amerykańskich spółek chwali się bardzo dobrymi kwartalnymi wynikami finansowymi. Zdaniem licznych analityków, za słabość byków będzie trzeba uznać spadek tego wskaźnika poniżej 4370 punktów.
Julian Emanuel główny strateg do spraw akcji i instrumentów pochodnych w BTIG - globalnej firmie świadczącej usługi finansowe - twierdzi, że główne indeksy w Nowym Jorku wkraczają w okres większych przecen. Analityk BTIG przygląda się obecnej sytuacji kluczowych wskaźników giełdowych oraz indeksu zmienności implikowanej CBOE Volatility i uważa, że wysyłają one sygnały ostrzegawcze. - W ostatnim czasie mogliśmy zaobserwować mocny wzrost rynków akcyjnych, a tym samym indeksów giełdowych, takich jak Nasdaq czy S&P500. Rynek niestrudzenie rósł w zasadzie tydzień w tydzień, z niedużymi przerwami na korekty i chwile przestoju. Jednak wraz ze wzrostem wskaźników giełdowych rósł też indeks zmienności CBOE Volatility, co w takiej korelacji nie jest dobrym zjawiskiem - diagnozuje Julian Emanuel.
Podkreśla, że kiedy S&P 500, Nasdaq i CBOE Volatility Index rosną razem, często jest to zwiastun spadku wskaźników o 10 do nawet 15 proc. - Ilekroć od początku 2018 roku zaczęliśmy widzieć takie sytuacje, byliśmy zaledwie kilka tygodni przed poważniejszymi korektami na rynku - dodaje analityk BTIG. Julian Emanuel jest też przekonany, że rosnące zagrożenie wariantem Delta Covid-19 jeszcze bardziej komplikuje sytuację rynków akcyjnych.
Platforma inwestycyjna eToro zbadała ostatnio nastroje panujące wśród uczestników rynków w 12 krajach. Ankietą objęto 6 tysięcy inwestorów detalicznych. Aż 40 proc. z nich jest przekonanych, że światowe rynki znajdują się w fazie "bańki". Ten pogląd podziela - zwłaszcza w odniesieniu do Wall Street - Bartosz Baran, polski analityk inwestycyjny.
Jego zdaniem, dzisiejsze trendy giełdowe w USA nie mają nic wspólnego z rzeczywistą sytuacją gospodarczą. Gdyby nie stosowane przez Fed luzowanie ilościowe (120 miliardów dolarów miesięcznie), sprowadzenie do zera stóp procentowych oraz prowadzenie przez rząd amerykański ekspansywnej polityki fiskalnej (różnego rodzaju zasiłki) rynek giełdowy wyglądałby dużo gorzej. Jak twierdzi Bartosz Baran, ten gorszy obraz Wall Street jeszcze zobaczymy, choć raczej dopiero w lata 2022-23. Do tego czasu Fed nadal będzie uspokajac rynki deklaracjami, że "inflacja jest przejściowa, a gospodarka rozwija się jak nigdy wcześniej".
Co ciekawe, polski analityk, podobnie jak przedstawiciel BTIG, nie wyklucza, że jeszcze w tym roku na giełdzie w USA dojdzie do korekty rzędu 10-15 proc. Zdaniem Bartosza Barana, w 2022 roku pojawią się w Stanach Zjednoczonych problemy związane z koniecznością zatrzymania inflacji, a zadłużona gospodarka może nie wytrzymać nawet drobnej podwyżki stóp.
- W okresie pandemii S&P 500 przekroczył pierwszy raz w historii 4000 punktów. Jak to możliwe, że pomimo wykończenia lockdownami gospodarki realnej, amerykański rynek akcji jest dziś wyżej o 30 proc. niż miało to miejsce przed erą wirusa? - pyta Bartosz Baran. Analityk przywołuje "wskaźnik Buffetta". W jego wypadku dzieli się szeroką kapitalizację amerykańskiego rynku przez PKB Stanów Zjednoczonych. Wynik historycznie średni to jedynka oznaczająca, że obie wartości są sobie równe.
Tymczasem w tej chwili szeroka kapitalizacja rynku USA to 45 biliony dolarów, a PKB kraju to 22 biliony dolarów. - Wskaźnik jest na najwyższym poziomie w historii .Aby wrócił do średniej, rynek amerykański musi odnotować korektę o 50 proc., chyba że PKB USA wzrośnie o 100 proc. Ta druga opcja jest nieprawdopodobna. Amerykański rynek giełdowy jest solidnie przewartościowany - konkluduje Bartosz Baran.
Kolejny ważny wskaźnik badający wycenę rynku to CAPE P/E Schillera dla S&P500. Jest to iloraz kapitalizacji spółek należących do S&P500 oraz uśrednionych zysków za ostatnie 10 lat. Obecna wartość tego indeksu, czyli 38 jest wyższa niż podczas dwóch największych krachów w historii (1929 i 2007). Wyższą wartość odnotowano tylko w 2000 roku, gdy każda spółka z dopiskiem .com miała zbawić świat.
- Przy wskaźniku na poziomie 38, aby otrzymać zainwestowany kapitał w zyskach spółki należy czekać 38 lat. Słaba perspektywa. Ogólną średnią historyczną jest 15. Poniżej tej wartości inwestor powinien zwiększać ekspozycję na rynek akcji. Powyżej 20 znajdujemy się najczęściej w bańce, której pęknięcie może sprawić, że stracimy przynajmniej połowę kapitału - podsumowuje Bartosz Baran.
Powodem, dla którego można przypuszczać, że S&P 500 odkleił się od rzeczywistości jest także wysyp amerykańskich inwestorów, którzy przyszli na rynek z "nadzwyczajnymi" pieniędzmi. Trzeba to wiązać z "czekami stymulującymi" dla obywateli o łącznej wartości 5 bilionów dolarów.
- Wykreowany magicznie przez Fed pusty pieniądz trafił do obywateli, a ci aby przechować jego wartość nabywczą wrzucili go na giełdę. Inni otrzymując "darmową" kasę zaczęli bawić się w giełdowe, kryptowalutowe spekulacje. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Inaczej traktuje się ciężko zarobione pieniądze, a inaczej prezenty od banku centralnego i polityków. Ekspozycja na akcje gospodarstw domowych w USA jest na najwyższym poziomie w historii. Wyższa niż w 2000, czy w 2007 roku. Dziś każdy musi być spekulantem - podsumowuje Bartosz Baran.
Dużo bardziej pozytywną wizję rozwoju wydarzeń na Wall Street kreślą analitycy Credit Suisse. Celem wyznaczanym indeksowi S&P500 przez ekonomistów banku na trzeci kwartał 2021 roku był poziom 4436-4456 punktów. Jak widać, już niewiele potrzeba, aby ten pułap został osiągnięty. Eksperci Credit Suisse ostrzegają jednak, że indeks może jeszcze wpaść w typową, wakacyjną konsolidację. Możliwe, że letnia korekta czai się za rogiem.
Credit Suisse zaleca kupno indeksu dopiero po korekcie. Analitycy banku upatrują szans na dobrą inwestycję w rejonie wsparcia na poziomie 4350 punktów, a następnie 4330 punktów. Jeżeli jednak analiza banku się nie
sprawdzi i S&P500 będzie niezmiennie rósł, to Credit Suisse przewiduje, że indeks osiągnie 4500 punktów, a w nieco dłuższym terminie szczyt zostanie wyznaczony w okolicy 4529 punktów.
Niektórzy analitycy brak śmiałego wzrostu na giełdach światowych łączą z faktem, że rynki są tradycyjnie uśpione w pierwszej połowie sierpnia. Wczoraj lekko spadł DAX we Frankfurcie, a w Warszawie mieliśmy sesję "w kratkę".
Z drugiej strony, przez wielu uczestników rynku źle odebrane zostało wczorajsze bicie historycznego rekordu przez WIG. Rano indeks osiągnął nigdy wcześniej nie notowany pułap 68240 punktów, po czym natychmiast się cofnął i dzień zakończył pod kreską. W dodatku, wczorajszemu chwilowemu sukcesowi towarzyszyły niewielkie obroty. Analitycy przypominają, że w 2018 roku wyznaczenie wieloletnich maksimów stało się początkiem bessy. Rekord udało się poprawić dopiero w czerwcu 2021 roku, jednak zaraz potem WIG obrał trend boczny.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Główną przyczyną wtorkowego spadku WIG-była korekta na średnich spółkach. Po poniedziałkowym wzroście o 1 proc., mWIG40 stracił 0,8 proc. WIG20 zamknął dzień plusem rzędu 0,2 proc., ale przed południem był zdecydowanie mocniejszy.
Jacek Brzeski