Wojna walutowa odroczona, giełdy idą w górę
Nastroje na większości giełd w dalszym ciągu pozostają lekko bycze. Zakończony szczyt państw grupy G20 nie dostarczył żadnych impulsów. Nie była w stanie niczego zmienić informacja o wzroście zamówień przemysłu w strefie euro aż o 5,3 proc., ponad dwukrotnie wyższym niż się spodziewano.
Z odroczenia walutowej wojny najbardziej ucieszyła się giełda w Chinach, gdzie indeksy wzrosły o 2,5 proc. Nie zmartwili się także inwestorzy na Wall Street, gdzie sesja zaczęła się od zwyżek wskaźników o niemal 1 proc.
Początek poniedziałkowej sesji na warszawskiej giełdzie był korzystny dla posiadaczy akcji. Indeks największych spółek zyskiwał na otwarciu ponad 0,7 proc. a WIG rósł o 0,5 proc. Korzyści inwestorów rozkładały się jednak dość nierównomiernie. WIG20 zawdzięczał swoją zwyżkę przede wszystkim przekraczającemu 3 proc. skokowi notowań KGHM. Powodem były wzrosty na rynku miedzi oraz rekomendacja banku Goldman Sachs, w której cenę docelową wyznaczono na 170 zł. Zmiany cen pozostałych papierów były zdecydowanie mniej spektakularne nie przekraczały na ogół 0,5 proc. Także indeksy małych spółek radził sobie wyraźnie gorzej. Jego wartość aż do południa nie odbiegała zbytnio od poziomu z piątkowego zamknięcia. Optymizmu nie wystarczyło jednak na zbyt długo. Już w pierwszej godzinie handlu skala wzrostu akcji miedziowego kombinatu nieco się zmniejszyła a dodatkowo pod kreskę spadły papiery PKO, PZU i Telekomunikacji Polskiej. Przez większą część dnia niewiele się działo. Postępującą przecenę dwóch ostatnich spółek, sięgającą po południu 1,6-1,7 proc. z coraz mniejszym powodzeniem rekompensował 4,5 proc. wzrost walorów KGHM. Ostatecznie WIG20 zwiększył swoją wartość o zaledwie 0,01 proc. wskaźnik najmniejszych spółek wzrósł o 0,02 proc. WIG zyskał 0,28 proc. a mWIG40 skoczył o 1,22 proc. Obroty wyniosły prawie 1,5 mld zł.
Inwestorzy na Wall Street wciąż trwają w oczekiwaniu na jakiś sygnał, który mógłby nadać rynkowi nowej dynamiki. Tej zaś wyraźnie brakuje. S&P500 w piątek poruszał się w zakresie zaledwie pięciu punktów i zakończył dzień wzrostem o zaledwie 0,24 proc. Nieco słabiej zachował się Dow Jones, który stracił 0,13 proc. Mimo tego marazmu byki wciąż trzymają się mocno. Pomagają im dobre wyniki, publikowane przez amerykańskie firmy, jednak losy rynku w najbliższej przyszłości zależeć będą raczej od danych makroekonomicznych a przede wszystkim od decyzji Fed.
W Azji dziś panowały bardzo dobre nastroje. Liderem wzrostów była giełda w Szanghaju, gdzie indeksy poszły w górę po 2,5 proc. wychodząc na nowe szczyty i osiągając poziom najwyższy od marca 2008 r. Można powiedzieć, że szczyt G20 umocnił pozycję Chin wśród największych państw świata a połajanki w kwestii zbyt słabego juana na nikim nie zrobiły wrażenia. Trudno się dziwić, bowiem Chiny mają w ręku mocne karty. Japonia za to ma mocną walutę, co jest powodem jej zmartwień. Widać to było po spadku Nikkei o 0,27 proc. Eksport co prawda wzrósł o 14,4 proc., czyli mocniej niż się spodziewano ale jednocześnie słabiej niż w sierpniu.
Umiarkowany optymizm panował też od rana na parkietach europejskich. W Paryżu i Frankfurcie indeksy rosły na otwarciu po 0,5-0,6 proc. a FTSE zyskiwał 0,3 proc. Handel toczył się dość spokojnie i zmiany przez większą część dnia były niewielkie. DAX powoli ale konsekwentnie wspinał się na nowe szczyty, docierając już do poziomu z czerwca 2008 r. FTSE jest już na poziomie z listopada 2007 r. W tyle zostaje jedynie Paryż. Na giełdach naszego regionu bez wielkich rewelacji. Indeks w Sofii kontynuuje spadkową serię, trwającą od połowy września. Dziś tracił 1,3 proc. Z kolei moskiewski RTS był liderem wzrostów, zyskując do południa 1,2 proc., korzystając z surowcowej hossy. Inwestorów na głównych giełdach nie rozruszała informacja o zaskakująco wysokim wzroście zamówień przemysłu w strefie euro. DAX trzymał się w okolicach 6650 punktów, zwyżkując o 0,7 proc. Tuż po godzinie 16.00 zyskiwał 0,8 proc., CAC40 rósł o 0,6 proc. a FTSE o 1 proc.
"Pokłosie" szczytu G20 było doskonale widoczne na rynku walutowym. Co prawda nie przyniosło żadnych zmian, ale utrwalenie dotychczasowych tendencji powodować może wzrost napięcia. Po osłabieniu się franka z końca poprzedniego tygodnia nie zostało niemal śladu. To jednak nic, w porównaniu z nowym rekordem mocy japońskiej waluty. Na zakup dolara wystarczyło dziś 80,4 jena, o niemal jena mniej, niż w piątek. Kurs euro skoczył do nieco ponad 1,4 dolara, choć przed południem uległ niewielkiej korekcie. Słabość amerykańskiej waluty należy przyjąć jako pewnik i trzeba się do tego przyzwyczaić. Złoty zdecydowanie poprawił swoje notowania. Dolara dziś rano można było kupić już za 2,8 zł, o ponad 6 groszy taniej niż w piątek. Kurs euro spadł do 3,94 zł. Powody do zadowolenia mają też posiadacze kredytów w frankach. "Szwajcar" kosztował przed południem nieco mniej niż 2,9 zł. Pod koniec dnia złoty zyskał jeszcze 1-2 grosze wobec euro i franka.
Niemal dokładnie w połowie drogi między niedawnym szczytem a dnem korekty utknęły główne indeksy warszawskiej giełdy. Byki i niedźwiedzie znalazły się w kropce i nie bardzo wiedzą chyba, co z tego wyniknie i co w związku z tym robić. Za potwierdzeniem tej tezy przemawiają dobitnie spadające od kilku dni obroty. Tymczasem wskaźniki we Frankfurcie i Londynie konsekwentnie, choć niezbyt dynamicznie wspinają się na kolejne szczyty a Wall Street trzyma się wciąż bardzo mocno. Widać więc, że kapitał lubiący ryzyko nasze akcje się nie rzuca. Na razie woli Ateny.
Komentarz przygotował:
Roman Przasnyski