Wybory prezydenckie w USA: Europa nie jest gotowa na nowego prezydenta
Wybory prezydenckie w USA są źródłem wielu emocji także dla Europejczyków. Nie inaczej jest w tym roku, z powodu kandydatury Donalda Trumpa, który przypomina postać wyjętą wprost z "reality show".
Trump nigdy tak naprawdę nie zyskał przewagi w sondażach (oprócz kilku dni pod koniec lipca, jak pokazujemy w grafice poniżej). Średnia z badania RealClearPolitics wskazuje , że kandydatka Demokratów Hillary Clinton prowadzi w skali kraju z 48,6% głosów wobec 42,1% w przypadku Donalda Trumpa.
Jednak najważniejsze jest głosowanie na szczeblu stanowym, nie krajowym, zwłaszcza w trzech "niezdecydowanych" stanach - na Florydzie, w Pensylwanii i Ohio. W dwóch z tych stanów, Clinton prowadzi - z 47,4% głosów na Florydzie i 47,8% w Pensylwanii. Pozostaje w tyle tylko w Ohio, w którym może liczyć na 46% głosów wobec 46,5% dla Donalda Trumpa.
Przewaga kandydata Republikanów w Ohio jest więc nieznaczna i bliska granicy błędu statystycznego.
Średnia z sondażu RealClearPolitics wskazuje , że kandydatka Demokratów Hillary Clinton prowadzi w skali kraju z 48,6% głosów wobec 42,1% dla Donalda Trumpa
Źródło: Macrobond, Saxo Bank
Clinton prowadzi również w dwóch z trzech kluczowych "niezdecydowanych stanów".
Źródło: Macrobond, Saxo Bank
Powrót do lat 30.
Europa może odetchnąć z ulgą - najgorszy scenariusz nie zmaterializuje się. Jeśli nie dojdzie do jakiejś wielkiej niespodzianki w ostatnim momencie (a nie należy jej wykluczyć, o czym powinniśmy pamiętać po referendum w sprawie Brexitu w czerwcu), to Clinton przejmie fotel prezydenta USA od Baracka Obamy w styczniu przyszłego roku.
Dla Europejczyków, wygrana Trumpa oznaczałaby znaczne ochłodzenie relacji z USA oraz ograniczenie przez Waszyngton zaangażowania na arenie międzynarodowej, tak jak w okresie międzywojennym. Trump powinien być postrzegany w tych kwestiach jako izolacjonista, a nie konserwatysta.
Dla Europy, a zwłaszcza państw z regionu Europy Środkowo-Wschodniej, oznaczałoby to całkowitą zmianę ich sytuacji geopolitycznej w bardzo trudnym okresie - są one obecnie silnie zależne od ochrony USA przeciwko Rosji.
Wielu Europejczyków jest zdania, że Trump - gdyby został prezydentem - nie byłby w stanie wprowadzać większości swoich pomysłów w życie, z uwagi na ograniczenia pozycji prezydenckiej w amerykańskim systemie politycznym. Część uważa również, że niektóre propozycje Trumpa są głoszone "pod publikę". To dosyć odważna teza - jednak jej zwolennicy zapominają o dwóch kluczowych kwestiach.
Po pierwsze, ocena Trumpa dotycząca porozumień o wolnym handlu (renegocjacja NAFTA, wyjście z TPP i WTO) jest znana już od długiego czasu. Akurat w tym przypadku nie można mu zarzucić oportunizmu w celu zyskania większego poparcia. Dlatego też, gdyby Trump został prezydentem, to mógłby zdecydowanie bronić swoich tez w tym obszarze.
Po drugie, być może prezydent USA ma ograniczoną władzę w polityce wewnętrznej, jednak sytuacja w polityce zagranicznej wygląda zupełnie inaczej. Wspierany przez GOP i niektórych Demokratów, Trump z pewnością zwróciłby się w stronę protekcjonizmu w globalnej skali, co byłoby istotnym czynnikiem negatywnym dla Europy.
Donald Trump podwyższyłby cła dla produktów importowanych z Chin, co wywołałoby identyczną decyzję ze strony Pekinu na towary amerykańskie. Protekcjonizm to atrakcyjna idea, która ma swoich zwolenników. Jednak Donald Trump powinien jeszcze raz przeczytać podręczniki historii, aby zrozumieć do czego taka polityka może doprowadzić.
Wprowadzenie działań protekcjonistycznych po załamaniu z 1929, zwłaszcza taryfy Smoot-Hawley'a (obowiązywała od 1930 do około 1934), miało znaczny zły wpływ i nasiliło negatywne skutki Wielkiej Depresji.
Obecne warunki - charakteryzujące się konkurencyjną dewaluacją walut, powolnym wzrostem gospodarczym i niską inflacją - przypominają te z lat 30. Działania i założenia Trumpa bez wątpienia doprowadziłyby do wojny handlowej między kluczowymi graczami na arenie międzynarodowej - przede wszystkim USA i Chinami. Z pewnością to Europa byłaby jednym z największych przegranych takich działań, ponieważ to jedyny podmiot, który trzyma się reguł wolnego handlu.
Europejczycy obawiają się nie tylko skutków ekonomicznych potencjalnej wygranej Trumpa. Istnieje także aspekt polityczny, który należy wziąć pod uwagę. Jego wygrana oznaczałaby bowiem, że fala populizmu rośnie, co miałoby także istotne implikacje na Starym Kontynencie.
Trump nie jest "politycznym clownem" i nie można zlekceważyć jego poparcia. Reprezentuje on tę część społeczeństwa, która jest rozczarowana procesem globalizacji, imigracją oraz złożonością obecnej rzeczywistości. Te same obawy można znaleźć w Europie. Poparcie Frontu Narodowego we Francji i rządu Węgier dla Trumpa nie jest przypadkiem.
Obozy te reprezentują te same wartości. Wygrana Trumpa byłaby wyraźnym sygnałem dla anty-establishmentowych partii w Europie, że także i one mają szansę na zwycięstwo.
Sparaliżowana prezydencja
Dla większości europejskich rządów, Clinton jest postrzegana jako kandydatka przeciwna populizmowi oraz stojąca na straży status quo. Jednak nie jest to takie pewne. Gdy Barack Obama został prezydentem w 2008, wielu Europejczyków oczekiwało wzmocnienia transatlantyckich relacji - jednak nigdy do tego nie doszło.
Niezdecydowanie Obamy w konflikcie w Syrii doprowadziło do wielu zawirowań w europejskiej dyplomacji, zwłaszcza we Francji. Fundamentalnym problemem dla Europy jest fakt, że charakteryzuje się ona dużą naiwnością w relacjach z USA.
Europa ma nadzieję, że Clinton bardziej skupi się na Starym Kontynencie niż Trump i będzie skłonna iść na więcej ustępstw w obopólnych relacjach. Europejskie państwa oczekują zwłaszcza ustępstw w kwestii pochodzenia geograficznego produktów (PDO) w ramach TTIP oraz mechanizmu rozwiązywania konfliktów na wzór tego, który znajduje się w CETA.
Mimo że Clinton jest znana jako zwolenniczka wolnego handlu (wspierała podpisanie i wdrożenie TTP oraz uznała tę umowę za "standard w porozumieniach handlowych"), to Europejczycy muszą także wziąć pod uwagę, że Clinton będzie musiała działać w skomplikowanej wewnętrznej sytuacji politycznej.
Clinton nie będzie miała dużej wolności na tym polu. Jej działania będą ograniczone przez sprzeciw Republikanów w Izbie Reprezentantów a także związków zawodowych i zwolenników Berniego Sandersa.
Obozy te podchodzą sceptycznie do korzyści wynikających z wolnego handlu. Dodatkowo, jest raczej mało prawdopodobne, że Trump usunie się w cień w przypadku przegranej. Będzie on nadal promować swoje pomysły w nowopowstałym kanale telewizyjnym, który zostanie wykorzystany do atakowania administracji Demokratów, co z kolei może mieć kluczowe znaczenie dla wyborów w połowie kadencji w 2018.
Dlatego też Clinton, mimo wspierania idei wolnego handlu, może być zmuszona do przyjęcia bardziej protekcjonistycznej retoryki, co może z kolei doprowadzić do upadku negocjacji w sprawie TTIP.
Można więc stwierdzić, że bez względu na to, kto wygra wybory w USA, to TTIP jest już stracony. W przeciwieństwie do tego, w co wierzy wielu Europejczyków, obecnie nie ma dobrych kandydatów w USA. Pozostaje tylko wybór między wojną ekonomiczną (Trump) a sparaliżowaną prezydencją (Clinton).
Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku
..................................
Trump i słabe dane z Polski szkodzą złotemu
Złoty tanieje w środę. Cieniem na jego notowaniach kładą się obawy związane z przyszłotygodniowymi wyborami prezydenckimi w USA oraz opublikowane dziś rozczarowujące dane z polskiej gospodarki.
Środa upłynęła pod znakiem wyprzedaży złotego w relacji do głównych walut, która korelowała z równie silną wyprzedaż polskich akcji na warszawskiej giełdzie. O godzinie 16:44 kurs za euro trzeba było zapłacić 4,3280 zł wobec 4,3045 zł w poniedziałek na koniec dnia. Szwajcarski frank podrożał do 4,0140 zł, a brytyjski funt do 4,7960 zł. We wszystkich trzech przypadkach oznacza to przecenę złotego o 0,6-0,7%. Polska waluta osłabiła się też wobec słabo spisującego się od ostatniego piątku amerykańskiego dolara, za którego trzeba było zapłacić 3,8970 zł.
Wyprzedażą też zakończyła się środowa sesja na giełdzie w Warszawie. Indeks WIG20 spadł aż o 2,7% do 1765,6 pkt., podczas gdy jeszcze w poniedziałek indeks ten atakował poziom 1831, 50 pkt. i był najwyżej od 2,5 miesiąca.
Cieniem na nastrojach położyły się obawy związane z wyborami prezydenckimi w USA. Od ostatniego piątku, gdy FBI wznowiło śledztwo ws. maili Hilary Clinton, Donald Trump zyskuje w sondażach. Niektóre z nich pokazują nawet jego przewagę nad kandydatką Partii Demokratycznej. Wizja prezydentury Trumpa, która jeszcze niedawno była dla rynków zupełną fikcją, teraz zaczyna rynki straszyć. Głównie dlatego, że wiąże się z tym ogromna niepewność. Przede wszystkim nie wiadomo, czego po Trumpie oczekiwać. I to właśnie te obawy przekładają się na wyprzedaż ryzykownych aktywów, jak m.in. akcje i złoty, przy jednoczesnej ucieczce do tych bezpiecznych, jak złoto, szwajcarski frank i japoński jen.
Obawy rynku wydają się być przesadzone. Jakkolwiek część sondaży wskazuje na rosnące poparcie dla Trumpa, to szybka kalkulacja głosów elektorskich wciąż jeszcze sugeruje, że nie ma on szans w starciu z Clinton. Dlatego po 8 listopada prawdopodobnie będziemy świadkami rynkowego odreagowania. W innym scenariuszu trzeba się liczyć z ogólnoświatową paniką, podobną do tej po brytyjskim referendum ws. BREXIT-u. Wybór Trumpa bowiem wciąż nie jest jeszcze nawet w części ujęty w cenach. Dla złotego taki scenariusz mógłby oznaczać jego silną wyprzedaż i euro po 4,50 zł, szwajcarskiego franka po 4,20 zł, a dolar po 4 zł. Indeks WIG20 mógłby zaś wówczas zanurkować do 1600 pkt.
Złoty traci dziś nie tylko przez Trumpa, ale też w reakcji na opublikowane rano bardzo słabe dane makroekonomiczne z polskiej gospodarki. Październik przyniósł nieoczekiwany spadek indeksu PMI dla polskiego sektora przemysłowego do 50,2 pkt. z poziomu 52,2 pkt. miesiąc wcześniej. To wynik bliski stagnacji i najniższy odczyt od 2 lat. Jak napisali autorzy badania w komentarzu do tych danych, odzwierciedlają one "przede wszystkim słabe tempo wzrostu wielkości produkcji, które zwolniło w związku ze spadkiem liczby nowych kontraktów".
Dane tym mocniej zaskoczyły, że zgodnie z tendencjami obserwowanymi w Europie, oczekiwano wzrostu indeksu PMI do 52,9 pkt. Sugerują też one, że w październiku roczna dynamika produkcji przemysłowej będzie najprawdopodobniej ujemna, po tym jak we wrześniu był to wzrost o 3,2% R/R, a w sierpniu skok o 7,5% R/R. Te dane GUS opublikuje 21 listopada.
W sytuacji obserwowanego lekkiego ożywienia w Europie, o czym świadczy chociażby opublikowany dziś odczyt indeksu PMI dla sektora przemysłowego w strefie euro (w październiku wzrost do 53,5 z 52,6 pkt. i najwyższy odczyt od stycznia 2014), malejące oczekiwania co do wyników polskiej gospodarki, stanowią jeden z ważniejszych czynników ryzyka dla złotego i wkrótce mogą doprowadzić do jego wyraźniejszego osłabienia. Zresztą tych ryzyk jest więcej. Wystarczy wymienić jeszcze ryzyko grudniowej podwyżki stóp procentowych przez Fed i związanego z tym odpływu kapitałów z rynków wschodzących. Czy też nieco zapomniane ryzyko obniżki ratingu Polski na początku przyszłego roku.
W czwartek w dalszym ciągu doniesienia ze zbliżającej się do finału kampanii prezydenckiej w USA (nowe sondaże), obok sygnału jaki jeszcze dziś wieczorem wyśle Fed ws. polityki monetarnej (godz 19:00; stopy nie zostaną zmienione na obecnym posiedzeniu, ale może paść zapowiedź ich podwyżki w grudniu), pozostaną głównymi determinantami notowań złotego. Sprzyjające Trumpowi sondaże i jastrzębie sygnały z Fed będą osłabiać złotego. I odwrotnie. W przypadku pary GBP/PLN dodatkowy wpływ na notowania będzie miało jutrzejsze posiedzenie Banku Anglii.
Marcin Kiepas
główny analityk easyMarkets