A jednak ceny zaszalały
Przez kilka najbliższych miesięcy będziemy patrzeć z niedowierzaniem jak rosną ceny. Zobaczymy wkrótce, że roczny wzrost wynosi 4 proc., może 4,5 proc., a może i więcej. GUS potwierdził w środę wstępne szacunki, że inflacja w grudniu liczona do grudnia poprzedniego roku podskoczyła do 3,4 proc. A to tylko początek jej harców.
"Wystrzał inflacji w grudniu potwierdzony, w I kwartale inflacja może przekroczyć 4,5 proc. rok do roku" - napisali w komentarzu po ogłoszeniu przez GUS ostatecznych danych analitycy mBanku.
Podobnie mówią inni analitycy, z którymi rozmawiała Interia, choć na razie nikt nie twierdzi, że inflacja sięgnie np. 5 proc. Jeśli jednak przekroczy 4,5 proc., będzie najwyższa od 2011 roku.
Tak jak tydzień wcześniej we wstępnym szacunku, GUS podał, że w porównaniu z listopadem ceny w grudniu były o 0,8 proc. wyższe. Skok cen zaskoczył analityków, którzy myśleli, że będą one o 0,5 punktu niższe. NBP natomiast mówi, że ten skok go nie zaskoczył.
Niby zarabiamy lepiej i mamy więcej pieniędzy w portfelach, ale wzrost cen powoduje, że jest ich jakby trochę mniej. I będzie jeszcze mniej. Wzrost cen w grudniu był nie tylko nadspodziewanie wysoki ale także najwyższy od prawie ośmiu lat. Największy wpływ na ten skok miały usługi, których ceny urosły aż o 6,1 proc. Tak szybko nie rosły od 10 lat. Ceny towarów wzrosły o 2,4 proc. rok do roku, a spośród nich najbardziej podrożała żywność, bo aż o 6,9 proc. licząc rok do roku i o 1,2 proc. w porównaniu z poprzednim miesiącem.
GUS ogłosił w środę takie same dane jak we wstępnym szacunku. Niby nic się nie zmieniło, więc dlaczego właśnie to, że nic się nie zmieniło, jest takie ważne?
Bo prezes NBP Adam Glapiński mówił po ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, że wzrost cen jest zgodny z oczekiwaniami NBP, tylko "przesunął się" o jeden miesiąc. Wyrażał też nadzieję, że być może ostateczne dane GUS ogłoszone właśnie teraz, pokażą mniejszy wzrost niż wstępny szacunek. To spowodowało, że cały rynek trząsł się od spekulacji. Może wstępny szacunek GUS okaże się błędny? Domysłów było mnóstwo.
"(...) odczyt grudniowy pozostaje jedną z największych niespodzianek inflacyjnych w historii - napisali analitycy mBanku.
Prezes NBP wyjaśniał, że bank centralny oczekiwał skoku inflacji w styczniu, a nie w grudniu. W listopadzie ogłosił projekcję inflacji. Przyjrzyjmy się jej na chwilę. Tak zwana "centralna" projekcja mówi, że roczny wzrost cen na koniec I kwartału powinien zaledwie lekko przekroczyć 3,5 proc. Według projekcji, bardzo mało prawdopodobne jest, żeby wzrost cen sięgnął aż 5 proc. rocznie. Ale po grudniowym skoku tego całkiem nie można wykluczyć.
Po kilku latach bardzo stabilnych cen, a nawet ich spadku (deflacja w Polsce trwała prawie trzy lata) na wiosnę zeszłego roku przeżyliśmy pierwszy szok. Ceny ruszyły ostro w górę i w skali roku w lipcu i sierpniu ich wzrost wyniósł nawet 2,9 proc. Analitycy podnieśli swoje prognozy inflacyjne i niektórzy z nich przewidywali, że kolejna galopada cen rozpocznie się niedługo po Nowym Roku. Faktycznie zaczęła się miesiąc wcześniej.
Zaskoczenie - zaskoczeniem, bo rzeczywiście grudniowy wyskok był bardzo duży, ale trend wzrostu cen trwa już od wielu miesięcy i ich wzrost nie powinien nikogo zaskakiwać. Analitycy mBanku zwracają uwagę, że grudniowego skoku nie spowodowała - jak czasem przy takich incydentach bywa - jedna kategoria dóbr czy usług, które akurat wzrosły z nieoczekiwanych powodów - bo gdzieś na świecie wybuchła nagle wojna. Ceny rosną "szerokim frontem" od co najmniej roku, a świadczą o tym dane o inflacji bazowej. Co to takiego?
Inflację bazową liczy się tak, że z całego "koszyka" konsumpcyjnego, na podstawie którego GUS oblicza wzrost cen konsumpcyjnych, wyrzucamy wszystkie te towary i te usługi, które nie zależą od procesów zachodzących w gospodarce. A więc na przykład paliwa, bo ich ceny zależą od wahań na międzynarodowych rynkach, albo opłaty za energię, bo te wynikają z decyzji administracyjnych. Możemy też z "koszyka" wyrzucić te towary lub usługi, których ceny są najbardziej zmienne lub też te, które rosną najwolniej i najszybciej.
I właśnie taka "wyczyszczona" inflacja rośnie niemal z miesiąca na miesiąc od przynajmniej roku. Ostateczne dane o inflacji bazowej ogłasza NBP, ale według obliczeń analityków, w grudniu wyniosła ona 3,1-3,2 proc. I była najwyższa... od kwietnia 2002 roku.
"Głównym źródłem silnego wzrostu inflacji w grudniu była wyższa inflacja bazowa" - napisali analitycy Credit Agricole Bank Polska.
W grudniu w górę ruszyły ceny transportu, ubezpieczeń, biletów lotniczych, noclegów w hotelach i obiadów w knajpach, łączności, wywozu śmieci itp. A także oczywiście ceny żywności. Mięso podrożało w ciągu roku o prawie 13 proc., a w samym grudniu - o 2,8 proc.
Analitycy ING Banku Śląskiego przewidują, że już w styczniu roczny wzrost cen wyniesie 4 proc. Potem - do końca I kwartału - ceny w ujęciu rocznym podskoczą nawet do 4,4-4,5 proc. Niektórzy sądzą, że szczyt inflacji wyniesie 4,2 proc., ale są tacy, którzy twierdza, że jeszcze ceny skoczą nawet jeszcze wyżej niż do 4,5 proc.
NBP bada, jakiej inflacji oczekują ludzie i przedsiębiorstwa w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Ostatnie dane znamy za wrzesień. We wrześniu już czwarty miesiąc z rzędu oczekiwania inflacyjne przekraczały 30 pkt. Tak wysoko były jedynie w grudniu 2018 roku i w styczniu ubiegłego, kiedy miały wzrosnąć ceny prądu, ale rząd zdecydował się je zamrozić dla gospodarstw domowych. A wcześniej? Na przełomie 2013 i 2014 roku. Oczekiwania inflacyjne firm podobnie wysokie jak w ostatnich kwartałach były... pod koniec 2011 roku.
Dlaczego ceny wzrosną jeszcze bardziej? Bo czekają nas podwyżki cen prądu dla gospodarstw domowych. Zamrożone w zeszłym roku teraz mają wzrosnąć prawdopodobnie średnio o 12 proc. Podrożeją papierosy i alkohol z powodu wzrostu akcyzy aż o 10 proc. Nie wiadomo jak zachowają się ceny paliw wobec konfliktu USA-Iran. W końcu wreszcie - usługi będą dalej szybko drożeć, bo od stycznia nastąpiła wysoka podwyżka płacy minimalnej. Samorządy maja kłopoty z domknięciem budżetów, bo rząd nie wywiązuje się wobec nich ze swoich zobowiązań, więc będą musiały podnosić opłaty komunalne.
Od II kwartału tego roku inflacja zacznie się obniżać - twierdza zgodnie analitycy, ale nikt nie sądzi, że wróci do celu Rady Polityki Pieniężnej, czyli do 2,5 proc. Będzie wyższa. Po co więc nam taki cel? Niektórzy analitycy sugerują, że RPP odpuściła sobie troskę o stabilność cen w Polsce (co jest je ustawowym obowiązkiem, jak również NBP), a zajmuje się głównie tym, żeby gospodarka za bardzo nie spowolniła. Rząd mógłby wtedy popaść w tarapaty. Ale jeśli odpuszcza się stabilność cen można mieć dwa nieszczęścia na raz. I słaby wzrost i wysoką inflację.
Jacek Ramotowski