Ambicje na miarę ciężkich czasów
Kiedy w ubiegłym roku francuski prezydent Nicolas Sarkozy przemawiał do światowych elit polityki i biznesu na forum ekonomicznym w Davos, nakreślił wspaniałą wizję nowego gospodarczego i monetarnego ładu - ni mniej, ni więcej, tylko nowego systemu z Bretton Woods.
Dziś jednak monsieur Sarkozy i jego ambicje sprawiają wrażenie mocno przygasłych. "Jestem świadom tego, iż nie stworzymy nowego systemu walutowego w przeciągu jednego roku" - powiedział w czwartek, wyrażając jednocześnie nadzieję, że grupa G20, zrzeszająca najbardziej uprzemysłowione państwa świata i czołowe kraje rozwijające się, ustali przynajmniej listę "wskaźników" pozwalających oceniać ekonomiczne dysproporcje. Francja sprawuje obecnie rotacyjne przewodnictwo w G20.
Ta redukcja skali dążeń jest wielce wymowna. Rządy bogatych państw, wezwane na ratunek w obliczu finansowego kryzysu, wzięły na siebie nową, siłową rolę, nacjonalizując banki, ratując upadające koncerny samochodowe i - przeznaczając bilionowe sumy na tak zwane pakiety stymulacyjne - odpędzając widmo depresji przywodzącej na myśl tę z lat 30. XX wieku. Wydawało się, że oto powróciło potężne państwo, a wraz z nim szczytne aspiracje do nowej rzeczywistości zreformowanego kapitalizmu.
Dziś jednak rządy, zamknięte w oblężeniu przez wrogie siły w postaci rynków obligacji, członków amerykańskiej Tea Party, finansistów z europejskich banków centralnych i agencji ratingowych (przywołajmy chociażby czwartkową obniżkę długoterminowego ratingu kredytowego Japonii), wyglądają na poważnie osłabione. Uszczuplone zostały zarówno ich rezerwy gotówkowe, jak i polityczny kapitał. Owszem, w państwach rozwiniętych znów zagościł wzrost gospodarczy - nie wszędzie taki sam - ale bezrobocie nie spadło, nawet teraz, gdy zyski i premie w sektorze bankowym znów zdają się być wysoce lukratywne.
Jak ujął to Dominic Barton, globalny dyrektor zarządzający doradczego giganta McKinsey: - Rząd wyczerpał pulę zaufania, a pozostała rezerwa jest niewielka.
Ten niepomyślny obrót koła fortuny szczególnie uderza dziś, gdy tak zwany państwowy kapitalizm staje się niezwykle modny w bardziej dynamicznych rejonach świata. Dowodów na istnienie takiego trendu jest wiele - od komunistyczno-kapitalistycznej hybrydowej gospodarki Chin, po państwowe fundusze inwestycyjne, prowadzone głównie przez państwa bogate w surowce.
Christine Lagarde, francuska minister finansów, twierdzi, że aby skutecznie współzawodniczyć z chińskimi koncernami, wspieranymi przez zasobne kieszenie Pekinu, rządy państw zachodnich muszą najpierw zająć się ratowaniem swoich firm.
Jednak piętrzące się długi i widmo konieczności zaciskania pasa - problem większości krajów europejskich, Japonii i USA - radykalnie zmniejszyły pole manewru rządowego interwencjonizmu. Dodatkowo łożenie na starzejące się społeczeństwa sprawi, że w nadchodzących latach presja fiskalnej odpowiedzialności ciążącej na politykach wzrośnie jeszcze bardziej.
Napięcie wynikające z konfliktu pomiędzy koniecznością oszczędzania a żądaniami wyborców, którzy domagają się większej ochrony ze strony państwa, nigdzie nie rzuca się w oczy bardziej, niż w Europie Zachodniej, epicentrum obecnego kryzysu zadłużeniowego. Państwo - będąc źródłem relatywnie hojnych świadczeń w ramach opieki społecznej, poczynając od publicznej służby zdrowia, a na zasiłku dla bezrobotnych kończąc - zawsze odgrywało ważną rolę w życiu Europejczyków.
Ale nawet jeśli kryzys sprawił, że znaczenie tej roli na krótki czas wzrosło jeszcze bardziej, to wkrótce może ona zostać zredukowana. "Wszyscy musimy ponownie przemyśleć rolę, jaką państwo odgrywa w gospodarce" - to słowa Timothy'ego Gartona Asha, profesora stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Oksfordzkim. "Na starym Zachodzie brzemię zadłużenia przesunęło się w kierunku państwa, w związku z czym, przy obecnym powolnym wzroście, państwo nie może już wszystkiemu zaradzić". Istotnie, niektóre kraje wycofują się z aktywności na polu gospodarki, by zwiększyć dochody budżetu: Hiszpania dokonuje częściowej prywatyzacji portów lotniczych i pań; Irlandia prawdopodobnie sprzeda to, co pozostało z jej steranego sektora bankowego.
Nicolas Sarkozy figuruje na długiej liście europejskich przywódców, którym w ostatnich dwunastu miesiącach przyszło zmierzyć się z masowymi protestami i gwałtownym spadkiem poparcia w sondażach. Wszyscy w osłupieniu patrzyli, jak najpierw jeden, a potem kolejne kraje członkowskie strefy euro zmuszone były prosić o pomoc w postaci pakietu ratunkowego. Rozmowy o widmie niewypłacalności najbardziej osłabionych przez kryzys krajów nigdy do końca nie ucichły, a wszelkie szepty, nawet te o możliwości utraty przez Francję najwyższego datingu kredytowego AAA, z czasem stały się irytującym "szumem w tle".
W czwartek Sarkozy ograniczył się do ostrzeżenia rynków - po raz kolejny zresztą - przed graniem przeciwko wspólnej europejskiej walucie. - Nigdy - słuchajcie uważnie, co mówię - nigdy nie odwrócimy się plecami do euro, nigdy nie porzucimy euro - zadeklarował Sarkozy, dodając, że mówi również w imieniu kanclerz Niemiec Angeli Merkel. - Tym, którzy chcą spekulować na euro, mówię: uważajcie! - dorzucił.
Tego typu pogróżki nie powstrzymały rynków w przeszłości. Wśród goszczących w Davos ekonomistów jest kilku, którzy przypuszczają, że przynajmniej Grecja i Irlandia będą musiały wcześniej czy później poddać się jakiejś formie restrukturyzacji, która przypominałaby "zorganizowaną niewypłacalność".
Sprawdź: PROGRAM PIT 2010
Obawy USA w większym stopniu dotyczą impasu w polityce krajowej, pogłębionego jeszcze przez podzielony Kongres i głośny, antyrządowy ruch społeczny Tea Party.
Zamiłowanie do środków doraźnych, stosowanych kosztem długoterminowych rozwiązań - widoczne po obu stronach Atlantyku - grozi jeszcze większym rozczarowaniem już i tak niezadowolonego elektoratu, zauważają obserwatorzy. Taki obrót sprawy umocni pozycję populistycznych ugrupowań skrajnych. Są tacy, którzy mówią, że to nic innego, jak demokracja, stawia zachodnie rządy w niekorzystnym położeniu.
- Demokracjom liberalnym, gdzie okresy między kolejnymi wyborami są krótkie, niełatwo będzie podejmować średnioterminowe strategiczne decyzje - stwierdził Victor Chu, prezes zarządu chińskiego funduszu inwestycyjnego First Eastern Investment Group z siedzibą w Hongkongu.
Katrin Bennhold
Tłum. Katarzyna Kasińska