Andrzej Halesiak, TEP: To NBP mógłby zacząć przyjmować depozyty
Jeśli ktoś miałby skutecznie konkurować z bankami komercyjnymi o depozyty Polaków, to widziałbym w tej roli NBP, który po pierwsze powinien być najbardziej zainteresowany w udrożnieniu kanałów transmisji polityki monetarnej, a po drugie kiedyś już to robił - mówi Interii Andrzej Halesiak, członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich.
Monika Krześniak-Sajewicz: Premier Morawiecki apeluje do banków o to, by podnosiły oprocentowanie lokat, strasząc, że jeśli tego nie zrobią, rząd wymusi to regulacjami. Czy Skarb Państwa nie może stać się konkurentem dla banków o oszczędności Polaków, na przykład znacznie mocniej podnieść oprocentowanie obligacji detalicznych? Dotychczasowe podwyżki były raczej kosmetyczne, zwłaszcza te krótkoterminowe mają niskie oprocentowanie przy obecnej, dwucyfrowej już inflacji.
Andrzej Halesiak, członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich: - Zgadzam się, że problemem jest brak konkurencji na tym polu, bo nasz sektor bankowy ma coraz bardziej skoncentrowany charakter; pomimo tego, że na rynku działa ponad 60 krajowych banków komercyjnych i oddziałów banków zagranicznych, a do tego dochodzi kilkaset banków spółdzielczych, to trendy tak naprawdę wyznacza 5-6 największych instytucji, a one w tym momencie nie mają potrzeby podnoszenia oprocentowania lokat.
- Natomiast moim zdaniem tej konkurencji poprzez obligacje detaliczne istotnie nie uda się zwiększyć. W obligacje inwestuje stosunkowo niewielka część społeczeństwa, z pewnością nie jest to instrument dla klienta masowego. Tymczasem łączna kwota depozytów bankowych jest bardzo wysoka, jeśli mówimy o depozytach osób fizycznych to kwota ponad 900 miliardów złotych, więc żeby to dało odczuwalny skutek, rząd musiałby znaczną część finansowania długu przenieść z rynku hurtowego na detaliczny i prawdopodobnie musiałby płacić więcej.
- Drugi powód niskiej - moim zdaniem - efektywności tego typu działań wynika z faktu, że nawet jeśli rząd ściągnie środki od gospodarstw, to one i tak ostatecznie wrócą do systemu bankowego i z punktu widzenia tak zwanej nadpłynności niewiele się zmieni.
To kto może skutecznie konkurować o depozyty Polaków?
- Jeśli ktoś miałby na tym polu skutecznie konkurować z bankami komercyjnymi, to widziałbym w tej roli NBP, który po pierwsze powinien być najbardziej zainteresowany w udrożnieniu kanałów transmisji polityki monetarnej, a po drugie kiedyś już to robił. Na przykład w 1997 roku, w sytuacji nadpłynności sektora bankowego, przyjmował na 9-miesięcy depozyty od ludności. Pozyskał wówczas z rynku równowartość 3,5 proc. całości depozytów osób fizycznych. Oprócz bezpośredniego przyjmowania depozytów opcją dla NBP jest także emisja własnych papierów skierowanych do gospodarstw domowych, tyle tylko, że podobnie jak w przypadku obligacji rządowych nie byłaby to oferta masowa.
- W przeciwieństwie do rządu, NBP miałby większe możliwości jeśli chodzi o łączny wolumen. Co jednak najważniejsze byłyby to środki rzeczywiście wychodzące poza banki komercyjne, zmniejszające płynność sektora bankowego. Poza tym dziś technicznie tego typu działania byłyby stosunkowo proste, bo można do tego wykorzystać bankowość elektroniczną. Dlatego dodałbym to do palety rozpatrywanych opcji.
Jakby to miało funkcjonować?
- Zakładam, że byłaby np. możliwość założenia depozytu w NBP, za pośrednictwem kont w bankowości elektronicznej. Zapewne musiałyby zostać wprowadzone limity kwotowe, na przykład do 30 tys. zł na osobę, ale raczej powinny to być lokaty na krótsze terminy 3-6 miesięcy, bo dzięki temu NBP miałby możliwość reagowania w zależności od tego jak zachowywałyby się banki komercyjne.
Dlaczego jeszcze nie jest to brane pod uwagę?
- Chyba jeszcze nie doszliśmy w debacie do tego punktu, bo najpierw brane są pod uwagę standardowe sposoby działania, a dopiero później te mniej oczywiste. Oczywiście, jak każde rozwiązanie, to też ma swoje wady i zalety.
- Z punktu widzenia celu jaki chcemy osiągnąć walcząc z inflacją, byłoby to moim zdaniem bardzo skuteczne narzędzie, skłaniające banki komercyjne do rewizji polityki depozytowej. Dla NBP oznaczałoby to pewne koszty, ale z reguły jest tak, że trzeba ponieść pewien koszt, by w długim terminie nie ponieść jeszcze wyższego. Jeśli kanały transmisji polityki banku centralnego nie będą drożne, to ryzykujemy wysoką inflację na dłużej, więc koszty z nią związane też będziemy ponosić dłużej. Lepiej więc ponieść koszt krótkookresowy niż te długookresowe utrzymującej się inflacji.
- Natomiast największe ryzyko tego typu działań związane jest moim zdaniem z tym, że tak naprawdę nie wiemy, którzy klienci zdecydowaliby się na przeniesienie środków do NBP. Mogłoby się np. okazać, że będą to klienci banków postrzeganych na rynku za najbardziej ryzykowne, gdyż to one z reguły pozyskują finansowanie od najbardziej cenowo wrażliwych depozytariuszy. Tym samym presja - w kontekście wskaźników płynnościowych oraz kapitałowych - na tego typu instytucje jeszcze by wzrosła.
Może warto jeszcze rozważyć, żeby w sytuacji wysokiej inflacji zjadającej oszczędności zlikwidować podatek Belki, który dodatkowo je zżera? Może przynajmniej dla oszczędności długoterminowych?
- Nie jestem zwolennikiem rozwiązań wprowadzanych ad hoc, bo one często zostają na długo i stają się już systemowymi zmianami, tak jak to było z "tymczasową" podwyżką VAT, która została na zawsze.
- Jeśli rząd przedstawi całościowy pomysł na zachęcanie do długoterminowych oszczędności, i jego elementem miałoby być zmiana w tzw. podatku Belki, to tak, można to rozważać. Natomiast nie chciałbym, żeby był to instrument bieżącego ingerowania. Zresztą miałoby to niewielki wpływ na realną wartość oszczędności. Abstrahując już od obecnej sytuacji, to z pewnością warto byłoby przeprowadzić całościowy przegląd polityki podatkowej wobec banków w kontekście konsekwencji jakie ta polityka rodzi. Nie zapominajmy bowiem o innych obciążeniach, np. podatku od niektórych aktywów, który w praktyce także ma negatywny wpływ na wielkość oprocentowania depozytów.
Rozmawiała Monika Krześniak-Sajewicz