Bezrobocie w górę, rząd śpi?
Polski rząd na aktywizację bezrobotnych wydaje 8 razy mniej niż przeznacza się w Unii Europejskiej. Mimo że co druga osoba, która przechodzi dofinansowany staż w firmie, znajduje stałe zatrudnienie. Minister pracy zamiast tworzyć ulgi inwestycyjne dla przedsiębiorców, którzy mają zamrożone na kontach 200 mld zł, opowiada banialuki.
Kondycja polskiej gospodarki mocno się pogorszyła. W grudniu produkcja przemysłowa zmniejszyła się o 10,6 proc. w porównaniu do grudnia 2011 roku - podał GUS. To największy spadek od kwietnia 2009 roku. W ciągu miesiąca (listopad-grudzień 2012) produkcja zmniejszyła się aż o 14,2 proc. Najgorzej jest w sektorze budowlano-montażowym, w którym spadek wyniósł aż 24,8 proc.
Pobierz: darmowy PIT 2012
Kiedy produkcja gwałtownie spada, rośnie bezrobocie. Przez kraj przelewa się fala zwolnień grupowych. Fiat, bydgoski Zachem, Sharp, Fabryka Maszyn w Leżajsku - to tylko przykłady znaczących firm, które tną etaty. A otwarcie mówi się już o koniecznych "restrukturyzacjach" w PLL LOT, Poczcie Polskiej czy PKP Energetyce. Na koniec roku bezrobocie wyniosło 13,4 proc. To o 0,5 proc. więcej niż w listopadzie i o 0,9 proc. więcej niż przed rokiem.
Oficjalne prognozy rządu co do poziomu bezrobocia na koniec 2013 roku (minister Jacek Rostowski zakłada, że wyniesie ono 13 proc.) podważyła prof. Anna Zielińska-Głębocka, członek Rady Polityki Pieniężnej, która przewiduje, że już w I kwartale tego roku stopa bezrobocia przekroczy 14 proc. Pod koniec 2008 roku liczba osób bez zatrudnienia wynosiła 1 mln 470 tysięcy, teraz - 2 mln 140 tys., czyli o prawie 700 tys. więcej. Stopa bezrobocia wzrosła z 9,5 do prawie 13,5 proc. Bez pracy jest blisko pół miliona młodych do 24. roku życia.
Podczas, gdy rządy krajów UE robią co mogą, by ratować miejsca pracy, członkowie gabinetu Donalda Tuska sprawiają wrażenie kompletnie pozbawionych zdolności do racjonalnej oceny sytuacji. Pytany o rosnące bezrobocie, minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz odpowiada: - Zawsze przejście z grudnia na styczeń, zakończenie pewnych umów na czas określony, które zwykle wygasają z końcem roku, powoduje wzrost stopy bezrobocia w styczniu i to niezależnie od tego, czy jest spowolnienie gospodarcze czy nie.
Minister pracy najwyraźniej zapadł w sen zimowy trzy miesiące temu i niespodziewanie się obudził. Nie dostrzega tego, co dzieje się na rynku pracy, choćby fali zwolnień grupowych. Receptą na kryzys Kosiniak-Kamysza jest wprowadzenie elastycznego czasu pracy, co dla pracowników oznacza pracę w niedziele i brak dodatków za nadgodziny. - Elastyczność czasu pracy, wydłużenie okresów rozliczeniowych dla firm do 12 miesięcy, już się sprawdziło. Ponad tysiąc firm skorzystało z tego rozwiązania w okresie obowiązywania ustawy antykryzysowej - perorował minister pracy 22 stycznia w Radiu Tok FM.
Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości podaje, że liczba aktywnych przedsiębiorstw wynosi w Polsce 1 mln 860 tysięcy. A zatem minister Kosiniak-Kamysz chce teraz upowszechnić rozwiązanie, z którego skorzystało zaledwie 0,05 proc. (słownie: pięć setnych procenta!) firm i uznaje, że to się sprawdziło.
- Wiele krajów UE w okresie spowolnienia gospodarczego, uruchomiło dodatkowe środki funduszu pracy na tworzenie interwencyjnych miejsc pracy. W UE środki na tworzenie miejsc pracy zwiększyły się o 1/3. Natomiast polski rząd zablokował pieniądze Funduszu Pracy - podkreśla w rozmowie z "TS" prof. ekonomii Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. - Między rokiem 2010 a 2011 liczba aktywizowanych bezrobotnych zmniejszyła się o 400 tysięcy, czyli mniej więcej o połowę, właśnie dlatego, że rząd zamroził te środki.
Samo ministerstwo pracy podaje, że wydatki z Funduszu Pracy spadły z 12,3 mld zł w 2010 roku do 8,8 mld zł w 2012. Mimo że przychody (ze składek opłacanych przez pracodawców) są od kilku lat praktycznie na stałym poziomie ok. 10,5 mld zł. Już w czerwcu 2012 roku prof. Kabaj przygotował ekspertyzę dla Biura Analiz Sejmowych, w której podkreślał: "Efektem polityki blokowania środków Funduszu Pracy na aktywizację bezrobotnych będzie wzrost bezrobocia młodzieży i pojawienie się fali emigracji zarobkowej". Tę analizę rząd całkowicie zignorował.
Prof. Kabaj wyliczył, że średnie wydatki na bezrobotnego w krajach dawnej unijnej Piętnastki wynosiły w 2010 r. 15,6 tys. euro rocznie, w Polsce - 1,8 tys. euro, były więc 9-krotnie niższe. Dalsza redukcja spowodowała, że wydatki publiczne na programy rynku pracy w Polsce są dziś 13-krotnie niższe niż w UE-15 i 8-krotnie niższe niż w UE-27 (dla 27 państw UE).
- Fundusz Pracy to fundusz solidarnościowy tworzony przez pracodawców, aby zmniejszać skutki bezrobocia. Na koniec 2012 zamrożone środki Funduszu Pracy już wynosiły ok. 7 mld zł. Jeśli chodzi o Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, to tu rezerwa w gotówce, nie w zobowiązaniach, wynosi 3 mld zł. Te pieniądze, w obu przypadkach, kontroluje ministerstwo finansów. Gdybyśmy uruchomili owe 10 mld zł, to powstałoby 500-600 tysięcy miejsc pracy - ocenia prof. Kabaj. - Zablokowanie tych środków jest zupełnie bezsensowne z punktu widzenia ekonomicznego.
Wiele lat w Międzynarodowej Organizacji Pracy zajmowałem się rozmaitymi systemami, ale polityki polskiego rządu w okresie kryzysu zupełnie nie rozumiem. Nowe 500-600 tys. miejsc pracy oznaczałoby także brak konieczności wypłacania tym ludziom rozmaitych zasiłków. Utrzymano by popyt wewnętrzny, a ludzie uzyskujący dochody płaciliby rozmaite podatki. Gdyby rząd chciał autentycznie walczyć z bezrobociem, to uruchomiłby te środki.
Interwencyjne miejsca pracy to dotacje na tworzenie własnych przedsiębiorstw, staże (ważne dla absolwentów, którzy w większości nie mają doświadczenia zawodowego), roboty interwencyjne. Uruchomienie 10 mld zł w krótkim czasie przyniosłoby ogromne korzyści gospodarcze. Ktoś, kto dostaje 21 tys. na utworzenie firmy, zatrudnia sam siebie, ale za chwilę kilku nowych pracowników. Pojawiają się dochody do budżetu z tytułu podatków, utrzymany jest popyt.
Okazuje się, że wydatki na aktywne programy rynku pracy są dla państwa bardzo opłacalne. Co drugi bezrobotny, który przejdzie staż w firmie, zyskuje stałe zatrudnienie. W przypadku szkoleń - co trzeci. Ponad 70 proc. osób zaangażowanych do prac interwencyjnych po trzech miesiącach od zakończenia programów nadal pracuje. O takiej efektywności aktywnych programów rynku pracy mówią dane ministerstwa.
Do wykorzystania jest także 200 mld zł zgromadzonych na kontach przedsiębiorców. - Rząd powinien tworzyć ulgi inwestycyjne. To są realne pieniądze, które mogłyby przyczyniać się do tworzenia miejsc pracy. Polski system nie stymuluje inwestycji. Rząd powinien stworzyć system zachęt inwestycyjnych, np. wprowadzić dwie stawki podatku CIT - jedną dla tych, którzy przeznaczają ogromne zyski na luksusową konsumpcję, a drugą, niższą albo nawet zerową dla tych, którzy tworzą miejsca pracy. Ale rząd tego nie robi.
Krzysztof Świątek