Bogusław B. chce się poddać karze
Bogusław B. - karany już b. szef spółki Art-B - chce dobrowolnie poddać się karze 2 lat więzienia w zawieszeniu oraz zwrócić 7,5 mln zł w sprawie wyłudzeń z lat 2006-2007 za pomocą tzw. piramidy finansowej.
We wtorek Sąd Okręgowy w Warszawie nie zaczął procesu i nie podjął żadnych decyzji, bo nie stawił się obrońca drugiego oskarżonego Macieja G. Dopiero w zeszły piątek został on powiadomiony o rozprawie i miał prawo się nie stawić we wtorek. Sprawę odroczono do 20 grudnia.
Sędzia Mariusz Iwaszko poinformował, że wpłynął wniosek o dobrowolne poddanie się przez B. karze. Miałaby to być kara dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat wraz z nałożeniem obowiązku "naprawienia szkody" w wysokości 7,5 mln zł.
Pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych (w tej roli występuje kilkanaście osób pokrzywdzonych przez oskarżonych) wnieśli o wskazanie przez sąd terminu naprawienia szkody przez B. Sam B. nie chciał rozmawiać z PAP. Powiedział tylko, że nie zgadza się na podawanie swego nazwiska w relacji z procesu.
W sądzie B. (rocznik 1963, karany, wykształcenie średnie) zadeklarował, że "żyje z własnych zasobów". Drugi oskarżony 55-letni G. powiedział, że pracuje przy naprawie urządzeń elektromechanicznych i zarabia 500 zł miesięcznie.
W lutym br. do sądu wpłynął akt oskarżenia w tej sprawie. Jak mówiła wtedy Dorota Tietz z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji, policjanci wszczęli dochodzenie w lipcu 2007 r. po zawiadomieniu Komisji Nadzoru Finansowego. Chodziło o podejrzenia przestępstwa polegającego na prowadzeniu działalności w zakresie obrotu maklerskimi instrumentami finansowymi bez wymaganego zezwolenia.
Jak dodała, oskarżeni wprowadzali inwestorów w błąd, zawierając z nimi poprzez siatkę pośredników umowy. Ich przedmiotem było zarządzanie wpłacanym przez klientów kapitałem; w zamian mieli otrzymywać odsetki.
"W rzeczywistości tworzyli oni pozory profesjonalnej działalności inwestycyjnej. Zamiast gwarantowanego inwestorom jednoprocentowego zysku tygodniowo, czyli 52 proc. rocznie, oraz gwarancji zwrotu kapitału, stworzyli system służący jedynie do wyłudzania środków, na zasadzie tzw. piramidy finansowej" - powiedziała Tietz.
Byli szefowie Art-B pokłócili się o kasę
Początkowe umowy były obsługiwane terminowo. Pieniądze pochodziły z wpłat nowych klientów lub z tych samych środków, które przekazał inwestor. Znaczna ich część nigdy nie została zwrócona. Według ustaleń śledczych w ten sposób oszukanych zostało ok. 170 inwestorów - firm i osób fizycznych, którzy zainwestowali łącznie ponad 33,5 mln zł.
W śledztwie B. i G. nie przyznali się do zarzucanych im czynów. Grozi im do 12 lat więzienia. Są objęci dozorem policji. Obaj byli już karani za przestępstwa finansowe.
"Przesłuchania świadków, opinie biegłych, analiza przelewów na ustalonych rachunkach, a także analiza zabezpieczonej dokumentacji pozwoliła na ustalenie, że Bogusław B. działał w imieniu spółki z siedzibą w Wielkiej Brytanii, a prezesem innej ze spółek był Maciej G." - powiedziała Tietz.
Sprawa Art-B była najgłośniejszą aferą początków III RP. Szybko wzbogaceni młodzi właściciele spółki - muzyk Bogusław B. i lekarz Andrzej G. - zostali okrzyknięci "cudownymi dziećmi polskiego kapitalizmu". B. dostał nawet Nagrodę Kisiela. Latem 1991 r. holding Art-B składał się z ponad 200 spółek i zatrudniał ok. 15 tys. pracowników.
Szefowie firmy zasłynęli z tzw. oscylatora - wykorzystywania opóźnienia w księgowaniu operacji czekami rozrachunkowymi w bankach, co umożliwiało uzyskiwanie dodatkowych zysków z tytułu podwójnego oprocentowania czeków w czasie tzw. drogi pocztowej. Omijając prawo, mieli zarobić w ten sposób 4,2 bln ówczesnych zł (420 mln dzisiejszych zł). Z czasem zaczęły narastać wątpliwości; spekulowano m.in. o ich związkach z izraelskim wywiadem.
Obaj mieli zostać latem 1991 r. zatrzymani przez UOP, który w spektakularny sposób "najechał" wynajęty przez nich dwór w Pęcicach i stołeczną siedzibę firmy. Oni sami - ostrzeżeni - uciekli z Polski i osiedli w Izraelu, którego obywatelstwo uzyskali. Trwały tam negocjacje z polskimi prokuratorami i likwidatorem Art-B w sprawie zwrotu części zobowiązań.
Izrael odmówił ich ekstradycji. B. został w 1994 r. zatrzymany w Szwajcarii, wydany Polsce i skazany w 2000 r., m.in. za oscylatora, na 9 lat więzienia (odbył większość kary). W styczniu br. Sąd Okręgowy w Warszawie odmówił G. wydania listu żelaznego. Jest on nadal ścigany przez Polskę międzynarodowym listem gończym m.in. za oszustwa wobec banków.
B. twierdził, że oscylator nie był przestępstwem i nikt na nim nie stracił. Sąd uznał, że niedoskonałość systemu bankowego, brak rozeznania NBP i nieuczciwość bankowców ulegających magii pieniądza, były przyczynami, dla których w ciągu roku Art-B z małej spółki stała się wielką firmą, kierowaną przez rzekomych "artystów biznesu". "Nie bez winy są media, które pomogły wykreować ich jako czołowych przedstawicieli nowo powstającej klasy ludzi biznesu" - mówiła sędzia.
Efektem afery było też kilka głośnych procesów. Czterech wysokich urzędników bankowych skazano w 1995 r. na kilkuletnie więzienie za ułatwienie Art-B wyprowadzenia pieniędzy z polskiego systemu bankowego. Od tego zarzutu uniewinniono zaś b. szefa NBP Grzegorza Wójtowicza.
Macieja Zalewskiego - b. posła Porozumienia Centrum i ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy - skazano na 2,5 roku więzienia (odsiedział połowę; mówił, że proces był nieuczciwy; zarzuty oparto na zeznaniach B. i G.). Uznano go za winnego próby wyłudzenia w 1991 r. od szefów Art-B pieniędzy dla spółki "Telegraf", której prezesem był przed objęciem w marcu 1991 r. funkcji ministra w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Według szefów Art-B to on ostrzegł o planach ich zatrzymania - od tego zarzutu sąd go uwolnił.