Chemii bieda z gazem

O złej kondycji naszej branży chemicznej decydują przepychanki i bierność polityków, ale przede wszystkim wysokie ceny surowców, głównie gazu. Czy chemia nad Wisłą ma jakąkolwiek przyszłość?

Po trzech kwartałach ubiegłego roku większość spółek chemicznych znalazła się w sytuacji złej lub bardzo złej. Większość jest poważnie zadłużona, niektóre mają problemy z terminową realizacją płatności. Zakłady Chemiczne Police, by nie upaść, proszą państwo o pomoc. Skąd takie problemy branży, która jeszcze ubiegły rok miała bardzo dobry i notowała spore zyski?

Problemy branży chemicznej to efekt tego, co się działo na rynku gazu ziemnego. Prawie wszystkie bowiem firmy chemiczne są jego wielkimi odbiorcami. Gaz jest surowcem fundamentalnym. Wykorzystywany jest zarówno do dalszego przerobu, jak i jako paliwo np. do ogrzewania instalacji.

Reklama

- W naszej spółce aż 71 proc. kosztów to gaz ziemny i energia elektryczna. To więc, co się z nimi dzieje, jest dla nas kluczowe - mówi Paweł Jarczewski, prezes Zakładów Azotowych Puławy. Jego firma, podobnie jak pozostałe z branży, zanotowała straty. W III kwartale 2009 roku były to straty nawet na poziomie operacyjnym. Puławy kupujące rocznie około 850 mln m sześc. gazu to, obok Grupy Orlen, największy odbiorca błękitnego paliwa. Wydaje się, że przy takiej skali nawet duże ruchy na rynku gazu nie powinny spółce szkodzić. A jednak...

Powiedzieć, że rynek gazu w 2009 zwariował, to mało. Pod wieloma względami stanął on na głowie. W większości surowiec ten kupowany jest w oparciu o umowy wieloletnie. Ponieważ nie sposób przewidzieć, jak będzie się kształtowała cena gazu np. za 2-3 lata, w umowach tych wpisuje się sposób indeksowania. Z grubsza można powiedzieć, że cena gazu zależy od tego, co się dzieje z ceną ropy, tyle że z kilkumiesięcznym przesunięciem. Jeżeli więc cena ropy rośnie, także i ceny gazu pójdą w górę. Ale na przecenę, w przypadku, gdy ropa tanieje, też musimy poczekać.

Długoterminowa klątwa

Jednak nie cały gaz jest kupowany w oparciu o umowy długoterminowe. Pewna jego część sięgająca na poszczególnych rynkach nawet 20 procent całości sprzedawanego surowca jest kupowana w oparciu o transakcje w tzw. spocie (oznacza to, że transakcja zostanie zrealizowana w drugim dniu roboczym od momentu jej zlecenia). Ceny na takim rynku błyskawicznie reagują na to, co dzieje się w gospodarce. Tak też stało się w 2009 roku. Gdy okazało się, że z powodu problemów gospodarczych zapotrzebowanie na gaz maleje, część firm postanowiła odsprzedać go w transakcjach natychmiastowych. Spowodowało to natychmiastowy spadek cen. W pewnym momencie gaz w kontraktach był nawet dwukrotnie tańszy niż w umowach długoterminowych! - To niespotykana sytuacja. Okazało się, że kraje, które kupowały od nas nawozy, bo były one dla nich atrakcyjnie cenowe, nagle zrezygnowały z tego. Okazało się, że mogą kupić je taniej, bo zostały wytworzone z bardzo taniego gazu - mówi Jerzy Majchrzak, dyrektor Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego.

Skutki tych dysproporcji były nieubłagane i łatwe do przewidzenia.

- Do naszego kraju zaczęły trafiać nawozy z innych krajów, w których dzięki temu, że w spocie surowiec do ich produkcji był kupowany taniej, sprzedawane były w bardzo atrakcyjnych cenach - przyznaje Sabina Nowosielska, członek zarządu kędzierzyńskiego ZAK-u.

W pewnym momencie polskie firmy znalazły się pod ścianą. Musiały obniżyć cenę swoich produktów, co oznaczało poważne straty. Zresztą podobną politykę zastosowali konkurenci. Gdy w połowie 2009 roku ceny nawozów obniżył koncern Yara, odezwały się głosy, że być może są one dumpingowe, tyle że Yara ukróciła wszelkie spekulacje. Udowodniła bowiem, że kupuje gaz po takich cenach, że sprzedaż nawozów w nowych, bardzo niskich cenach jest nadal opłacalna.

Dlaczego jednak polskie firmy nie mogły zrobić tego samego, by sprostać zagranicznej konkurencji? Kto winny jest takiej sytuacji, że polska chemia nie skorzystała z gazowego eldorado?

W największym stopniu politycy i to nie jednego, ale wielu rządów. Słabością całej naszej gospodarki nie jest bowiem uzależnienie od gazu z jednego (wschodniego) kierunku, lecz to, że wciąż nie ma możliwości pozyskania większych ilości surowca z innych kierunków. Zresztą powoduje to takie ryzyko, że w przypadku zwykłej katastrofy i przerwania któregoś z rurociągów z gazem z Rosji mamy duży problem.

- Nawet jeślibyśmy chcieli okazyjnie zakupić gaz np. w Niemczech, to nie byłoby jak go odebrać. Połączeń międzysystemowych brak - wyjaśnia prezes jednej ze spółek chemicznych. - Efekt jest taki, że nie kupujemy surowca od kogo chcemy, lecz od tego, kto ma możliwości jego dostarczenia, czyli od PGNiG.

Zaznacza, że pojawiły się nawet oferty skierowane do polskich firm chemicznych, jednak rozmów nie podejmowano właśnie z powodu braku możliwości odbioru gazu.

- Niedawno było widoczne, jak bardzo brakuje połączeń międzysystemowych. Gdy okazało się, że surowca z Rosji może być zbyt mało, pomimo ofert z innych kierunków, nie mogliśmy z nich skorzystać. Problemem jest bowiem nie to skąd, ale jak odebrać gaz - mówi Mirosław Dobrut, wiceprezes PGNiG.

Paradoksalnie brak połączeń międzysystemowych powoduje także i to, że mniej elastyczny w negocjacjach cenowych jest PGNiG. Skoro bowiem konkurencja ma nikłe możliwości, by dostarczyć gaz, to potentat nie musi zabiegać o klientów aż w takim stopniu. Odbiorcy i tak muszą skorzystać z jego oferty Trudno mieć do niego o to pretensje.

Czy w tej kwestii sytuacja się poprawi? Z pewnością tak, ale nie stanie się to natychmiast. Zwiększane są przepustowości już istniejącego połączenia w Lasowie (zachodnia granica), budowane jest połączenie z czeskimi Morawami.

Słowem Gaz System, który za łączniki odpowiada, robi, co może, tyle że przyspieszenie prac nastąpiło dopiero w momencie powstania tej spółki odpowiadającej za przesył. A od tego minęło tak naprawdę dopiero trzy lata.

Balansując na krawędzi

Zakłady Chemiczne Police to przykład, jak trudno konkurować z firmami, które mają dostęp do tańszych surowców i więcej możliwości.

Teoretycznie sytuacja Polic nie powinna być tak trudna. Własny port, a więc i możliwość sprowadzenia surowca jedną z najtańszych metod, mniejsze od innych zakładów chemicznych uzależnienie gazu.

Jak przypomina Janusz Wiśniewski, wiceprezes DGA, spółka, której wynik finansowy jest w ponad 70 proc. skorelowany z ceną amoniaku, musi być niezwykle elastyczna kosztowo, aby przetrwać wahania koniunktury w krótkim okresie i umieć żyć z akumulowanego długofalowo zysku. Tej przezorności brakowało zarządom i wybierającym ich decydentom.

Problem w tym, że spółka musi mieć zapasy. Pół biedy, jeśli surowiec (w przypadku Polic obok gazu głównie surowce fosforonośne) pochodzi z własnej produkcji. Jeśli jednak jest kupowany na rynku, rodzi to ryzyka. Wystarczy, że z powodu kryzysu nagle rozpoczną się spadki cen, a wszystkie firmy, które kupowały surowiec i przerobiły go na produkt, mają poważny problem. Chcąc mieć przychody, muszą pozbyć się produkcji, a kryzys obniżył ceny - może się więc okazać, że zamiast zarobić, stracą (casus Polic).

Polska chemia nawozowa, na co zwraca uwagę Wiśniewski, dawno już przestała śledzić średnioroczne ceny składników nawozów sztucznych wyrażonych w kilogramach pszenicy. Ostrzegają one przed możliwymi zmianami cen i wyraźnie pokazują, że nawozy sztuczne były tanie w latach 2000-03, a później znacząco drożały, rozpoczynając spadek w 2007 roku.

Podobnie jak gaz ziemny, który jest dzisiaj droższy niż amoniak z niego produkowany, co również zdarzało się w przeszłości, ale wszyscy o tym zapomnieli.

Naszego rozmówcę nie przekonuje stwierdzenie, że podobne problemy dotyczą całej branży w UE.

- Spadki w przychodach gigantów światowej chemii (BASF, Yara, DSM), które służą niektórym do usprawiedliwiania załamania w wynikach polskich firm chemicznych, nie są adekwatne do polskich warunków ze względu na skalę działalności i ponadnarodowy charakter tych koncernów funkcjonujących w wielu krajach dotkniętych kryzysem - przypomina Wiśniewski. - A w Polsce podobno kryzysu nie było...

Trudno o optymizm

Co dalej? Biorąc pod uwagę trudną sytuację segmentu nawozowego, zasadne wydaje się pytanie, czy w takim razie branża ma w ogóle szansę przetrwania?

- Pomimo bardzo trudnej sytuacji, jestem optymistą - mówi Cezary Możeński, dyrektor Instytutu Nawozów Sztucznych. - Chciałbym zauważyć, że polskie firmy nawozowe produkują nawozy relatywnie tanio. Stosowane technologie są nowoczesne. To napawa optymizmem.

Nie oznacza to jednak, że można spocząć na laurach. Trzeba rozwijać się i przede wszystkim nadal ograniczać koszty. Z drugiej strony pojawiają się jednak i głosy, że konkurować na rynku nawozowym polskim firmom będzie coraz ciężej. Analitycy wskazują, że naturalnymi producentami nawozów są najwięksi producenci gazu. W perspektywie kilku lat możliwy jest taki rozwój wypadków, że gros nawozów azotowych będzie wytwarzanych w Rosji, krajach znad Zatoki Perskiej i basenu Morza Karaibskiego. Wynika to z bardzo dużego udziału surowca w kosztach. Na rynku pozostaną więc ci, którzy gaz mogą zakupić najtaniej.

- Nie możemy jednak skreślić całego rynku nawozów - przekonuje dyrektor Majchrzak. - Przecież nasz kraj ma już obecnie gigantyczny deficyt w obrocie chemikaliami. Jeśli dodalibyśmy do tego rynek nawozów, to kryzys w tej kwestii jeszcze by się pogłębił.

Utrzymanie produkcji nawozowej to nie tylko sprawa bilansu handlu zagranicznego. Nie da się jej oddzielić od kwestii społecznych. Upadek branży to gigantyczny problem w skali kraju, a w grę wchodzi interes dziesiątek tysięcy osób. Począwszy od rolników, poprzez pracowników zakładów chemicznych, kończąc na PGNiG. Komu bowiem sprzeda gaz krajowy potentat, jeśli zabraknie największych odbiorców.

A polski rynek jest coraz chętniej penetrowany przez zagranicznych producentów. Decyduje o tym wciąż małe wykorzystanie nawozów przez rolników (duże perspektywy wzrostu) i to, że polski rynek jest po prostu jednym z większych w Europie.

Pewną nadzieją dla branży nawozowej jest trwająca właśnie prywatyzacja i, co równie ważne, poszukiwanie alternatywnych metod zagospodarowania węgla. Jego ewentualne zgazowywanie - choć to wciąż odległa perspektywa - pozwoliłoby na zwiększenie zaplecza surowcowego, a być może i obniżenie cen.

Dariusz Malinowski

Dowiedz się więcej na temat: gaz | PGNiG | problemy | chemia | polityków | firmy | ceny surowców | surowiec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »