Chiński smok u bram
Do Polski wchodzą dwa chińskie finansowe giganty - Bank of China i China Development Bank Corporation.
Co do potęgi Chin jako światowego hegemona nikt już nie ma wątpliwości. Raport Central & Eastern Europe Development Institute wskazuje, że w ciągu ostatnich 5 lat chińska gospodarka wzrosła o ok. 60 proc., co o połowę przewyższyło wzrost w całej Azji. W tym samym czasie gospodarki państw wysokorozwiniętych zanotowały zaledwie 3-proc. wzrost.
Chińskie inwestycje zagraniczne rosły zaś w latach 2007-2011 w tempie średnio 12 proc. rocznie. Liczba transakcji wychodzących poza Chiny poszła w tym czasie w górę z 8 do 17 proc. To relatywnie niewiele w porównaniu na przykład do inwestycji amerykańskich poza granicami, które sięgają nawet 27 proc., ale niewątpliwie warto bacznie obserwować zagraniczną ekspansję chińskiego smoka, który teraz wkracza także do Polski.
Z raportu przygotowanego przez ekspertów firmy doradczej Deloitte wynika, że na europejski rynek trafi z Chin w najbliższym czasie nawet 40 mld dolarów. Jeszcze w 2007 roku na dziesięć chińskich inwestycji dziewięć realizowanych było poza Europą, w tym roku cztery będą już przypadały na nasz kontynent.
Dokument wskazuje też na wyraźne przesunięcie tych transakcji z krajów Europy Zachodniej do Europy Środkowej i Wschodniej. Eksperci Deloitte prognozują, że nawet połowa chińskich inwestycji w Europie będzie realizowana właśnie w naszym regionie. Jak przełoży się to na Polskę? Ich zdaniem o zainteresowaniu Chińczyków naszym krajem świadczy najlepiej obecność nad Wisłą Bank of China (BoC), który właśnie otworzył w Warszawie swój pierwszy oddział, a także plany otwarcia placówki ICBC.
- Pojawienie się tu chińskich instytucji finansowych ma swoje przyczyny. One nie pojawiają się tam, gdzie nie wierzą, że tych inwestycji będzie więcej. Są tutaj po to, żeby je finansować. Do jakiegoś stopnia będą też oczywiście zaangażowani w finansowanie polskich - zapewnia Tomasz Konik, partner w Deloitte.
Wiadomo jednak, że rozmowy z Chińczykami nie należą do najłatwiejszych i transakcje te mogą trochę potrwać.
- Chińczycy dopiero uczą się inwestycji za granicą, a biorąc pod uwagę różnice kulturowe, to będzie długi proces. Ale widać wolę polityczną, by inwestować za granicą. W nowym chińskim planie 12-letnim inwestycje takie są wpisane jako jeden ze strategicznych kierunków - dodaje Tomasz Konik.
Jego zdaniem Polska ewidentnie wybija się na lidera pod względem lokalizacji, edukacji, wielkości populacji i niskich kosztów pracy. Średnia płaca w naszym kraju to tylko 25 proc. średniej obowiązującej w Europie Zachodniej. Minus, zdaniem samych Chińczyków, to duży stopień komplikacji regulacji prawnych, o czym świadczy chociażby przypadek firmy Covec.
Z danych zebranych przez Deloitte wynika, że zainteresowaniem chińskich przedsiębiorców cieszy się przede wszystkim branża energetyczna i zasobów naturalnych, które odpowiadają za 70 proc. wartości wszystkich chińskich inwestycji za granicą. Na kolejnych miejscach znajdują się usługi finansowe (11 proc.) oraz przemysł wytwórczy (10 proc.). Chińczycy inwestują w różne sektory gospodarki w zależności od kraju.
I tak, w Rosji jest to głównie energetyka, na Węgrzech - chemia, a na Ukrainie - sektor TMT, czyli technologie, media i telekomunikacja. W Europie najwięcej transakcji Chińczycy zawierają w Wielkiej Brytanii, ale jak tłumaczy Lawrence Chia, partner zarządzający w chińskim oddziale Deloitte - po prostu inwestują tam przez londyńską giełdę w spółki działające gdzie indziej. Model inwestycyjny chińskich przedsiębiorców wszędzie jest jednak podobny.
W pierwszej kolejności zakłada on akwizycje w sektorze energetycznym i zasobów naturalnych, które najczęściej są po prostu przejęciem istniejących w danym kraju zasobów. W dalszej kolejności inwestorzy poszukują możliwości pozyskania firm z branży infrastrukturalnej, z sektora wytwórczego i produkcyjnego, co potwierdzić ma ich obecność na rynku. W trzecim etapie następują inwestycje w instytucje finansowe, niezbędne do pozyskania dalszego kapitału na rozwój. To daje podstawy do inwestycji w branżę dóbr konsumenckich oraz transportową, a w dalszej kolejności w TMT i branżę farmaceutyczną.
- Naszym zdaniem Polska znajduje się obecnie pomiędzy fazą pierwszą a drugą, jednak otwarcie przez Bank of China oddziału w Warszawie może już świadczyć o wejściu w fazę trzecią - mówi Chia.
Prawdopodobnie niedługo powstanie też nad Wisłą oddział największego banku na świecie, czyli ICBC. Byłby to pierwszy oddział tego banku w naszym regionie. W marcu dostał on zielone światło od Komisji Nadzoru Finansowego, ale pod pewnymi warunkami. Będzie musiał między innymi informować klientów o zabezpieczeniach depozytów i o sposobie ich gwarantowania.
Ważne informacje dotyczące banku, np. jego sprawozdania finansowe, będą musiały być publikowane w języku polskim. KNF chce także, aby ICBC powstrzymywał się od arbitrażu regulacyjnego, a spory dotyczące zawartych umów były poddawane rozstrzygnięciom sądów polskich na takich warunkach, jak w przypadku banków krajowych.
Na razie chińskich inwestycji jest w Polsce jak na lekarstwo. Wygląda na to, że po wizycie premiera Wen Jiabao sporo może się jednak zmienić. W ostatnich latach największym przejęciem było sfinalizowane kupna części cywilnej Huty Stalowa Wola za 59 mln dol. przez firmę Guangxi LiuGong Machinery. Nowy właściciel zamierza w ciągu pięciu lat zwiększyć moce produkcyjne tej fabryki aż sześciokrotnie.
- Trudno u nas o inwestycje w energetykę, bo na razie państwo nie zdecydowało się na większą prywatyzację, chociaż w tym roku spodziewamy się kilku transakcji, np. w przypadku Enei, i już wiemy, że Chińczycy są tymi transakcjami zainteresowani - mówi Tomasz Konik.
Trudno nie odnieść wrażenia, że sama wizyta chińskiego premiera była bardziej kurtuazyjna; pośród wielu ciepłych słów padło też kilka konkretów. Jiabao zapowiedział, że jego kraj utworzy specjalną linię kredytową wartą 10 mld dol. na wspieranie inwestycji w infrastrukturę, nowe technologie i zieloną gospodarkę w naszym regionie. Zostanie do tego powołany specjalny fundusz, dysponujący na początek 500 mln dol., który będzie miał na celu pomaganie chińskim firmom.
Teraz wiadomości gospodarcze przeczytasz jeszcze szybciej. Dołącz do Biznes INTERIA.PL na Facebooku
Wymiana handlowa w 2015 roku między Państwem Środka a Europą Środkową ma sięgnąć 100 mld dol. Teraz stanowi połowę tej kwoty. Ile z tego przypadnie Polsce? Konkretne liczby nie zostały wymienione, ale nowe umowy z Chińczykami podczas kwietniowej wizyty podpisały między innymi Agencja Rozwoju Przemysłu, która stanie się teraz strategicznym partnerem Guangxi LiuGong Group na polskim rynku, oraz KGHM, który ustalił konkretne ilości i ceny dostaw miedzi do Chin. Agencja Rozwoju Przemysłu podpisała także z BoC list intencyjny, na mocy którego promowane mają być u nas innowacyjne przedsięwzięcia inwestycyjne.
Jeden z czterech największych, kontrolowanych przez chińskie państwo banków zainteresował się naszym rynkiem, bo - jak mówi Bartosz Komasa z BoC - zauważył, że polska gospodarka rozwija się bardzo szybko, jest krajem przewidywalnym, o stabilnej polityce ekonomicznej. Jego zdaniem Polska wyróżnia się na tle Europy, a Chiny to widzą i doceniają.
Siłę i potencjał chińskich banków najlepiej widać na przykładzie wypracowanego zysku. W minionym roku, włącznie z bankami zagranicznymi, wyniósł on 198 mld dolarów i był o prawie 40 proc. większy niż w 2010 roku. Dla porównania: działające w Polsce banki zarobiły w 2011 roku na czysto 15,7 mld zł, czyli niecałe 50 mld dolarów, i był to rekordowy w ich historii wynik. Suma bilansowa BoC, najstarszego banku w Chinach, sięga 2 biliony dolarów, jest więc dziesięć razy większa niż całego polskiego sektora bankowego.
Na wyniki te jedni patrzą z nadzieją, inni z lekkim przerażeniem, bojąc się chińskiej ekspansji. Jak mówi Mieczysław Groszek, wiceprezes Związku Banków Polskich, istnieją dwa typy ekspansji banków. Pierwszy z nich polega na konsekwentnym budowaniu aktywów poprzez zbieranie depozytów i udzielanie kredytów, i trudno tu mówić o większym efekcie rozprzestrzeniania się na gospodarkę. Drugi zakłada akwizycję innych podmiotów, co wywiera już bardziej znaczący wpływ, bo bank przejmuje nie tylko portfele, ale i dotychczasowe relacje.
BoC ma swoje europejskie oddziały między innymi w Mediolanie, Brukseli, Amsterdamie czy Rotterdamie. Warszawska placówka jest drugą, po Budapeszcie, w Europie Środkowo-Wschodniej. Obecna licencja daje chińskiemu gigantowi możliwość prowadzenia u nas tylko kilku segmentów bankowości, w tym korporacyjnej i inwestycyjnej. Bank w Polsce działa jako odział banku w Luksemburgu, podlega więc takim samym regulacjom prawnym jak inne instytucje finansowe w Polsce. Wyraził także chęć przystąpienia do ZBP.
- Nie spodziewamy się kultury, której nie rozumiemy. Podstawowe kategorie biznesu bankowego, takie jak zarządzanie ryzykiem, budowanie bilansów, są takie same jak u nas - mówi Mieczysław Groszek.
Zdaniem ekspertów rynku, na razie, podobnie jak na Węgrzech, bank będzie się u nas skupiał na jednostkowych transakcjach, trochę na pograniczu biznesu prywatnego i państwowego. W dłuższej perspektywie jego działalność będzie jednak pochodną strategii kraju.
- Gdybyśmy wzięli pod uwagę inne grupy bankowe wchodzące do Polski, to nigdy nie patrzyliśmy na strategię gospodarczą państwa, ale na strategię samej korporacji. W Chinach jest to bardzo mocno powiązane z tym, co chce robić rząd - przypomina Groszek. - W Europie też mamy banki, które są państwowe albo bardzo blisko państwa. Wiadomo już, że BoC zamierza przede wszystkim wspierać chińskie inwestycje w Polsce, ale jaki będzie miał wpływ na cały system bankowy w naszym kraju? Bartosz Komasa nie wyklucza, że bank będzie obsługiwał także klientów indywidualnych. Mówi, że wraz z rozwojem chińska instytucja finansowa planuje wejść także w ten segment rynku.
- To mogłoby się stać, jeżeli przejdą do koncepcji akwizycji banków. Do tej pory nie wchodzili w detal w swoich zagranicznych placówkach - mówi Mieczysław Groszek.
Marta Lewkowicz