"Chleb miał kosztować 30 zł. Wszystko zdrożało, ale nie aż tak"
Podczas czwartkowej konferencji prasowej prezes NBP Adam Glapiński mówił o perspektywach spadku inflacji w naszym kraju. Nie zabrakło jednak innych tematów. Prezes odniósł się do cen chleba. Wskazał również, kiedy Polska może dogonić Francję.
- Nie spełniły się różne przepowiednie czarnowidzów co do zimnej Europy, co do zimnych nocy, ludzi, społeczeństw w czasie tej zimy. Także i w Polsce. No w Polsce jest specyficzna sytuacja, bo jest ta przedłużona kampania wyborcza - mówił prezes NBP.
- Wszystko jest wyolbrzymiane i mieliśmy mnóstwo przedstawianych hipotetycznych obrazów, jak to Polacy będą marznąć. Jak węgla nie będzie w ogóle. Wcześniej miało nie być innych rzeczy, cukru i tak dalej. Chleb miał kosztować na koniec ubiegłego roku 30 złotych. Trwają poszukiwania takiego chleba w Polsce. Wszystko zdrożało, ale nie aż tak. Szczęśliwie węgiel jest, gaz jest - dodał.
- Ale ciekaw jestem, co ten polityk, co przewidywał, jeden z najpopularniejszych w Polsce, że chleb będzie 30 złotych kosztował. Już znalazłem wytłumaczenie (...). Że Glapiński mówił, że chleb tyle u niego kosztuje w okolicy. "Ale przecież to nie jest chleb!" I tu przytoczone wypowiedzi mistrzów piekarnictwa, że ten chleb baltonowski i jemu podobne to nie jest chleb, bo to jest marny produkt, którego nie można nazwać chlebem. Prawdziwy chleb kosztuje dwadzieścia ileś złotych, coś tam. Ja skromnie jem chleb baltonowski i tam nie ma rodzynek, orzechów, czegoś tam. No ale to jest chleb. To nie jest "podchleb", to nie jest jakiś surogat chleba, "parachleb". To nie jest jak czekolada czekoladopodobna. Chlebopodobne to nie jest. To jest chleb. Normalny, zwykły chleb. Dobry - wyjaśniał prezes Glapiński.
- Mówiłem kiedyś państwu, to wzbudza niechęć i żarty ze strony tych, którzy źle życzą Polsce i nie potrafią się cieszyć polskimi sukcesami, że jeśli utrzymają się obecne tendencje, no to w tej dekadzie dojdziemy do poziomu Francji. Czyli jednego z najbogatszych krajów na świecie. Oczywiście nie zamożności w ogóle. Bo zasoby polskich rodzin i zasoby przedsiębiorstw i tak dalej są o wiele niższe - powiedział prezes NBP.
- Zostaliśmy zrabowani, zrujnowani w kolejnych wojnach światowych. I byliśmy pod knutem sowieckim przez kilkadziesiąt lat. Ale jeśli chodzi o bieżące dochody i ich realny wymiar, w sile nabywczej, to mamy perspektywy dojścia dla młodych ludzi no bardzo szybko. To jest coś zupełnie niesamowitego. Pod warunkiem, że nasza gospodarka będzie kierowana przez właściwych ludzi. Rozsądnie i spokojnie. Bez żadnych kreatywnych działań polegających na sztucznym przyśpieszeniu lub spowolnieniu. Rozważnie, stosownie do wiedzy, w odpowiednim momencie - dodał.
- Na szczęście proszę państwa doszliśmy do tego jasnego momentu - pamiętają państwo, ile było śmiechu i kpin, że jesteśmy na płaskowyżu. Płaskowyż to jest taki twór, wiele osób nie widziało, bo po górach nie chodziło, gdzie jest strome podejście. Potem względnie równy poziom, ale góra-dół, góra-dół, oczywiście w ograniczonym zakresie. I potem równie gwałtowny spadek z powrotem. Zbliżamy się do tego punktu przegięcia drugiego, kiedy będzie gwałtowny spadek inflacji - wskazał prezes NBP.
- To tak jak z gorączką. Kiedy mamy 40 stopni, to się cieszymy, może nie my, tylko nasza rodzina, jak ta spadnie na 39,5, później 39 i tak dalej. Jest się z czego cieszyć, chociaż jest się dalej chorym - mówił prezes Glapiński, odnosząc się do spadku inflacji.
Oprac. Alan Bartman