Choć w Chile wrze, kraj pokona kryzys
Wystarczyło ledwie kilka dni, by najstabilniejsze i najlepiej zarządzane państwo Ameryki Łacińskiej pogrążyło się w chaosie. Co się stało w Chile i dlaczego kraj mimo problemów prawdopodobnie szybko upora się z bieżącym dramatem? - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
"Spójrzcie na Amerykę Łacińską. Argentyna i Paragwaj są w recesji, Meksyk i Brazylia w stagnacji, Peru oraz Ekwador w głębokim kryzysie politycznym. W tym kontekście Chile wygląda jak oaza, ponieważ mamy stabilną demokrację, gospodarka się rozwija, tworzymy miejsca pracy, rosną wynagrodzenia, a kondycja makroekonomiczna jest zrównoważona". Jeszcze tydzień temu, kiedy w wywiadzie dla "Financial Times" z ust prezydenta Chile Sebastiana Pinera padły takie stwierdzenia, można było się pod nimi podpisać.
Niestety, dla tego bogatego w surowce andyjskiego kraju, wypowiedziane one zostały w złą godzinę. Dosłownie dwa dni po publikacji wywiadu w "FT", 19 października Pinera musiał ogłosić stan wyjątkowy w stolicy kraju Santiago ze względu na olbrzymie protesty społeczne, dewastację obiektów użyteczności publicznej czy podpalenia i grabieże sklepów.
W kolejnych dniach dowiedzieliśmy się o kilkunastu ofiarach śmiertelnych tych protestów, a obrazy przedstawiane przez zagraniczne media pokazywały tak dużą skalę zniszczeń, że automatycznie nasuwały się porównania do wydarzeń w Wenezueli czy w Argentynie z przełomu wieku. Co więc spowodowało tak nagłą zmianę sytuacji w tym uporządkowanym i często podawanym jako przykład stabilności kraju?
W skróconym przekazie medialnym można było usłyszeć, że katalizatorem niezadowolenia Chilijczyków były podwyżki cen biletów metra. Czy jednak możliwe, by wzrost kosztów komunikacji miejskiej o ok. 15 groszy (30 peso) mógł spowodować tak olbrzymie niepokoje i straty związane ze zniszczeniami samego metra w wysokości 300 mln dolarów? Oczywiście, że nie.
Kwestie związane z transportem publicznym nawet nie były zapalnikiem dla protestów, a stołeczna młodzież raczej przeskakiwała przez bramki metra dla zgrywu niż ze względu na droższe bilety.
Zdecydowanie bliżej prawdy jest koncepcja, że niezadowolenie tliło się w społeczeństwie miesiącami, a nawet latami. Kilka tygodni temu, jak donosi agencja Bloomberg, doszło do podwyżek cen energii elektrycznej (o ok. 10 proc.). Prezydent Pinera realizował politykę reform i podkreślał, że Chile jest wyjątkowe, gdyż na pewno nie wpadnie w szpony populizmu. Zmiany w systemie emerytalnym (poprzez wzrost składek) czy na rynku pracy (bardziej elastycznym dla pracodawców) połączone z rosnącymi cenami zaczęły negatywnie wpływać na nastroje gorzej sytuowanych obywateli.
Nagły wzrost niezadowolenia społecznego połączony z wizerunkowymi wpadkami prezydenta-miliardera (świętował urodziny syna w luksusowej restauracji, gdy rozpoczęły się zamieszki) doprowadziły do szerokiego kryzysu. Warto zwrócić uwagę, że niezadowolenie części ludności ma również uzasadnienie ekonomiczne.
W Chile, podobnie jak w wielu krajach Ameryki Łacińskiej, panują silne nierówności społeczne. Według OECD (Organizacja Współpracy i Rozwoju) indeks GNI w Chile znajduje się na poziomie 0,45 i należy do najwyższych w grupie państw należących do Organizacji (w Polsce jest to 0,28 według danych za 2016 r.). Dochody 20 proc. najlepiej zarabiających obywateli Chile są 10-krotnie wyższe niż te dla 20 proc. mających najniższe wynagrodzenia. W Europie te różnice są mniej więcej o połowę mniejsze (dla Polski to 4,4, a dla Niemiec 4,6).
Niezadowolenie młodej części społeczeństwa wynika także z faktu, że bezpośrednie koszty studiów są wysokie. Według danych OECD za 2015 r. wynoszą one w parytecie siły nabywczej (PPP) ok. 10 tys. dolarów. Polak, Niemiec czy Czech musi wydać z własnej kieszeni ok. 3-4 tys. USD PPP, czyli mniej więcej jedną trzecią tej kwoty. Z kolei w kolejnych latach wykształcenie Chilijczyka wyraźnie procentuje (najbardziej wśród wszystkich krajów OECD prócz USA), co dalej pogłębia nierówności społeczne pomiędzy zamożną i gorzej sytuowaną częścią ludności.
Warto natomiast zauważyć, że mimo rozwarstwienia dochodowego Chile na koncie ma wiele sukcesów. Ocena kredytowa kraju wynosi silne "A" i według trzech głównych agencji ratingowych kształtuje się ona o przynajmniej szczebel wyżej niż dla Polski. Niskie ryzyko niewypłacalności to rezultat utrzymującego się od lat na poziomie poniżej 30 proc. PKB długu publicznego (w Polsce to ok. 20 pkt proc. więcej).
Mimo poważnego uzależnienia gospodarki od cen metali przemysłowych i koniunktury zewnętrznej (połowa eksportu to miedź lub jej produkty, tylko trzy kraje - Chiny, USA, Japonia - generują połowę zagranicznego popytu na chilijskie towary) kraj jest względnie stabilny, gdy dochodzi do fluktuacji na rynku surowców. Chile nie ma także problemów z inflacją oraz w opinii np. S&P Global Ratings jest to państwo "silnej demokracji i rządów prawa".
Ciekawostką może być natomiast fakt, że PKB na mieszkańca w ujęciu nominalnym wynosi dokładnie tyle samo, ile w Polsce - według Fitch Ratings ok. 15,5 tys. dolarów. W parytecie siły nabywczej jest to natomiast dużo mniej. Dla Polski Fitch szacuje je na niespełna 28 tys. dolarów, podczas gdy w Chile o ponad 4 tys. dolarów mniej. Możliwość zakupu przez Polaka większej ilości dóbr oraz usług za te same pieniądze oraz zdecydowanie mniejsze nierówności społeczne sprawiają, że w nad Wisłą standard życia jest jednak wyższy niż w tym kraju Ameryki Łacińskiej.
Chile prawdopodobnie poradzi sobie z obecnym kryzysem. We wtorek prezydent Pinera, według depesz Reutersa, prosił społeczeństwo o wybaczenie. Obiecał zamrożenie cen energii elektrycznej, podwyższenie emerytur, darmowe leki dla gorzej sytuowanej części społeczeństwa oraz gwarantowane minimalne wynagrodzenie na poziomie 480 dolarów.
To jednak nie ustępstwa ze strony władzy spowodują powrót do stabilizacji. Chile, mimo nierówności społecznych, od lat jest dobrze zarządzanym państwem w niesprzyjającym otoczeniu gospodarczym Ameryki Łacińskiej. Lepsze zaadresowanie programów społecznych i większa dostępność do edukacji mogą tylko wzmocnić tę pozycję, a wtedy obecny kryzys szybko pójdzie w zapomnienie.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze