Co oznacza dziś globalizacja 4.0?
Świat coraz bardziej przesuwa się z Atlantyku na Pacyfik. Czy kolosy takie jak Chiny czy Indie będą pędziły do przodu szybciej niż pogrążony w kontrowersjach i spolaryzowany Zachód? Która cywilizacja zdominuje świat - Zachód, Chiny, czy islam? To jest "Przesilenia cywilizacyjnego. Część 2".
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Rynek, wzrost, zysk, dywidenda, tantiemy, kasa - oto wartości, jakie nas zdominowały po 1990 roku. "Gospodarka, głupcze" - krzyczał wówczas, w szczytowym momencie amerykańskiej dominacji Bill Clinton. Dopiero ostatnio zamienia się to hasło w inne, nie mniej głośno teraz wypowiadane: "Bezpieczeństwo, głupcze". Dawny, niemal wszechobecny, optymizm, został zastąpiony przez lęki, obawy i niepewność, szczególnie na Zachodzie, który jednoznacznie dotychczas dominował - w każdej możliwej dziedzinie.
Tymczasem po poprzednim zakręcie dziejowym, tym z 2008 r., pojawił się nowy fenomen, zwany "wschodzącymi rynkami" - to one, jak się okazuje, dały aż ponad 80 proc. światowego wzrostu gospodarczego w okresie 2009-19, do pandemii, która jeszcze bardziej pokreśliła ten sam fenomen: świat coraz bardziej przesuwa się z Atlantyku na Pacyfik.
Przy czym wiele z tych dynamicznych i obiecujących rynków, jak Brazylia czy Indie, podczas pandemii koronawirusa wpadło w tarapaty. Tym samym raczej odpada prosta dychotomia, jakiej się wcześniej obawiano, że dojdzie do zderzenia rozwiniętego Zachodu (i Północy) z szybko rosnącym Południem (The West and the rest). Nadal jednak prognozy mówią, że to one, a szczególnie kolosy takie jak Chiny czy Indie, będą pędziły do przodu szybciej niż pogrążony w kontrowersjach i spolaryzowany Zachód. Podobnie, jak otwarte pozostaje pytanie, zadawane przez wnikliwego Yuval Noaha Harari’ego: "Która cywilizacja zdominuje świat - Zachód, Chiny, czy islam?" (o czym już pisałem na łamach OF).
Tymczasem na głośnym Forum Ekonomicznym z Davos w styczniu 2019 r., ostatnim przed wybuchem pandemii i zamknięciem nas w domach, zebrani tam goście, politycy, biznesmeni i naukowcy, nie rozprawiali o niczym innym, jak o nowej rewolucji technologicznej, a nawet "globalizacji 4.0". Innymi słowy, już przed tym ostatnim globalnym kryzysem, z którym nadal się borykamy (ilość ofiar śmiertelnych COVID19 sięga już prawie 5,5 mln i nadal rośnie, światowe elity uświadomiły sobie, że dalszy rozwój i postęp, to nie tylko rynek, wzrost i gospodarka, jak było po 1990 r., lecz coraz bardziej wiedza, technologia, ale też cyfryzacja, sztuczna inteligencja, plus ekologia, klimat, czy kwestie socjalne. Więcej: wielu zastanawia się już, czy przypadkiem naszym życiem nie będą sterowały algorytmy, tak szybki postęp naukowo-techniczny ostatnio notujemy.
Stosunkowo najłatwiej rozwikłać pojęcie "globalizacji". Mówi ono, że właśnie wkroczyliśmy w czwartą falę globalizacji. Pierwsza to były wielkie odkrycia geograficzne. Drugą przyniosła rewolucja przemysłowa. Trzecia natomiast rozpoczęła się w latach 80. ubiegłego stulecia, a pełnego rozpędu nabrała w następnej dekadzie; akurat wtedy, gdy zawalił się poprzedni ład dwubiegunowy. W czwartą natomiast właśnie wchodzimy, a w jej ramach zapowiada się, jak wiele na to wskazuje, kolejne cywilizacyjne przesilenie, bowiem Zachód przestaje być bezwzględną dominantą, a na dodatek do naszego - nawet codziennego - życia coraz bardziej wdziera się cyberprzestrzeń.
W ramach "jednobiegunowej chwili" pełnej amerykańskiej dominacji (w okresie 1992-2008) doświadczyliśmy nie tylko "końca historii" rozumianego jako brak alternatywy dla liberalnej demokracji oraz wszechobecnych praw rynku, ale też, w nie mniejszym stopniu, przyspieszenia technologicznego, zwanego "rewolucją informatyczną". Ta ostatnia z jednej strony przyniosła ze sobą "społeczeństwo sieciowe" (Manuel Castells), a z drugiej "płynne czasy" (Zygmunt Bauman), w ramach których coraz bardziej brakowało stałych i trwałych punktów odniesienia.
Poprzednie kanony szybko się rozsypywały, ale okazuje się, że nasze życie - na całej planecie - od tamtej pory jeszcze raz przyspieszyło. Doszło do czegoś, co fachowo nazwano "kompresją czasu i przestrzeni". Planeta nam zmalała. Dopiero teraz stała się "globalną wioską", jak chciał dekady wcześniej Marshall McLuhan, a wraz z tym - jak to w życiu bywa - pojawiła się druga strona tego lustra, czyli tzw. wyzwania globalne.
W istocie rzeczy po raz pierwszy w dziejach stanęliśmy, jako jednostki, organizacje, instytucje czy państwa przed zupełnie nową kategorią wyzwań, bowiem nasza niepohamowana i coraz bardziej przyspieszająca ekspansja zaczęła naruszać nie tylko dotychczasowe dogmaty, zachowania czy przyzwyczajenia, ale też ekosystemy czy równowagę klimatyczną.
Dlatego teraz proponuje się szybkie wejście w następną falę zmian, właśnie "globalizację 4.0", która - znów mówiąc w uproszczeniu - ma skoncentrować naszą uwagę i działalność na "rewolucji energetycznej" (przejście na alternatywne źródła energii), "rewolucji zielonej" (ochrona zagrożonych lub nadwyrężonych ekosystemów) oraz - zdecydowanie bardziej rozbudowanej - "rewolucji technologicznej", obejmującej m.in. takie kwestie, jak sztuczna inteligencja, cyberprzestrzeń (dane w chmurze), bioinżynieria, czy ekspansja w kosmosie (w tym dalsze poszukiwanie tam metali rzadkich, bez których dalszy postęp nie wydaje się możliwy, o tym więcej w pracy: Guillaume Pitron "Wojna o metale rzadkie").
Coraz bardziej uświadamiamy sobie, że nasze zasoby nie są jednak nieograniczone, że pojawiają się granice i bariery wzrostu, a polityka gospodarczej ekspansji - i dotychczasowa mantra - "wzrost nade wszystko" jest po prostu na daleką metę zabójcza. Stąd pojęcie, którego dotąd nie znaliśmy, jakim są "globalne dobra publiczne", rozumiane jako towarzyszące nowej fali globalizacji zjawiska i wymogi, takie jak przykładowo: globalne "kooperatywne" bezpieczeństwo (o jakim od ponad dwóch dekad mówią eksperci OBWE, a ostatnio także NATO), przeciwstawianie się protekcjonizmowi, troska o szybko kurczące się zasoby surowcowe, stabilność na światowych rynkach finansowych, ład monetarny, zrównoważony (a nie łapczywy) rozwój, źródła i konsekwencje migracji, regulacja cyberprzestrzeni, czy społeczny dobrobyt oraz równowaga ekologiczna.
Czas wyjść poza nasze, niemal wrodzone, cechy, jak indywidualna czy zbiorowa chciwość, chęć podboju lub żądza zysku i pieniądza. Tak podpowiada rozum i takie są wymogi. A jak będzie? Jeśli po staremu, to - wydaje się - los nasz przesądzony: zniszczymy naszą przyszłość, możemy być przeklęci przez nasze dzieci i wnuki.
Kluczowe zagadnienie, którego jeszcze w należyty sposób nie dostrzegamy i nie pojmujemy, polega na tym, że właśnie kończy się okres ponad dwustu lat bezwzględnej dominacji Zachodu. Nie wiemy jeszcze, co przyszłość przyniesie, ale powinniśmy już wiedzieć, że wraca wielobiegunowość, a wraz z nią polityka siły i mocarstwowości, co tak jaskrawo widać w narastającym konflikcie na linii Waszyngton - Pekin.
Konflikt ten natomiast, jak wyraziście pokazuje dotychczasowy przebieg pandemii, rozwinął się i szybko przechodzi z początkowej wojny handlowej i celnej w wojnę ideowo-medialną i jeszcze bardziej w sferze wysokich technologii. Jak wykazał bowiem znany i u nas Lee Kai-fu, którego ważny tom omawiałem na tych łamach, jeśli chodzi o sztuczną inteligencję, na świecie mamy teraz tylko dwóch naprawdę poważnych graczy, USA i Chiny, a ilość takich dziedzin szybko wzrasta, włączając w to - co ważne - Internet oraz kosmos.
Innymi słowy, szybko odchodzą do lamusa debaty czysto ekonomiczne czy finansowe, bowiem coraz wyraźniej widzimy, że do gry weszły inne dziedziny, począwszy od cyberprzestrzeni, przez kosmos do klimatu i ekologii, które staną się coraz bardziej kosztowne, o ile się na czas nimi nie zajmiemy. Tymczasem akurat w tych dziedzinach już jesteśmy mocno spóźnieni, co także wykazywałem na tych łamach, odwołując się do sir Nicholasa Sterna, autora pierwszego głośnego raportu mówiącego o zagrożeniach klimatycznych.
To nie ordoliberalizm czy neoliberalizm wzbudza nasze emocje i wyobraźnię, lecz zupełnie inne kwestie, nigdy dotąd na taką skalę nie odbierane i tym samym badane. Czas na zamianę paradygmatów, celów i wartości, jeśli chcemy odwrócić groźne tendencje, od polityki mocarstw począwszy, na zagrożeniach dla środowiska naturalnego skończywszy.
Owszem, może ktoś powiedzieć, że to nie nasze zdanie, lecz właśnie mocarstw. To prawda, ale zadania stoją przed nami wszystkimi, choć jak zwykle są nierówno rozłożone. Patrząc (z niepokojem) w przód: wszyscy jesteśmy udziałowcami. Naturalnie, jest więcej niż oczywiste, że największa odpowiedzialność spoczywa teraz na USA i Chinach, a potem kolejno innych wielkich państwach. My jednak, w państwach małych czy średnich, też mamy swoje prace domowe do wykonania.
Naturalnie, debaty czysto ekonomiczne też są jak najbardziej wskazane. Ja sam nie jestem jednak ekonomistą (z wykształcenia, bo życie zmusiło mnie do zapoznania się z tą dziedziną), więc może ostrzej widzę to, że zamykanie się tylko we własnej dziedzinie czy branży to nie jest recepta akurat na te niespokojne czasy, jakie przed nami.
Najwyraźniej na naszych oczach kończy się epoka, napisana zgodnie z dotychczasową mantrą: "Żyjemy w świecie, gdzie wszyscy przestrzegają podobnych zasad i kierują się podobną logiką - ten jest lepszy, kto sięga po wyższe zyski". Już widać, że wchodzimy w nowe systemy i nowe rozwiązania, gdzie świat ponownie staje się zdywersyfikowany. Mamy coraz bardziej odmienne modele rozwojowe, coraz inaczej zaczynamy (lub nie) radzić sobie z przyszłością. Świat znowu robi się wielobiegunowy, niejako na przekór dominującym globalizacyjnym tendencjom, mówiącym o tym, że bez względu na dzielące nas różnice (poglądów, kultur, a nawet wyznań) stoją przed nami praktycznie te same wyzwania".
Owszem, globalizacja wygląda na proces obiektywny, w dużej mierze znajdujący się poza ludzką wolą, ale wybory, jak się do jej prawideł dostosować jak najbardziej już należą do nas, ludzi. To od nas, naszych elit, zależy, jaki kapitalizm (Chiny mówią o "socjalizmie o chińskiej specyfice") sobie na przyszłość zafundujemy. Wydaje się, że bez komponowania reguł "globalizacji 4.0" w tym planowaniu się nie obejdzie.
A zgodnie z nimi, nowe rozwiązania nie mają i raczej nie będą miały tylko charakteru ekonomicznego. Nie tylko rachunek ekonomiczny trzeba brać pod uwagę (choć oczywiście nie można go zaniedbywać). Najwyższy czas uświadomić sobie jednak, że teraz liczy się coraz bardziej wiedza, technologia, cyberprzestrzeń, kosmos.
Do współczesnego świata trzeba mieć podejście coraz bardziej wielobranżowe, wielokulturowe i wielowymiarowe, bowiem łączą nas łańcuchy dostaw, a obawa przed decoupling czyli przed rozerwaniem łączących nas dotychczas ekonomicznych i handlowych więzi staje się realna. Owszem, działa wspominana wcześniej kompresja czasu i przestrzeni, ale potrzebne jest podejście multidyscyplinarne oraz, co bodaj najważniejsze, otwarty umysł.
To już bowiem nie tylko "płynne czasy", jak chciał Z. Bauman, lecz wręcz epoka głębokiej transformacji i towarzyszących jej turbulencji - o wymiarze światowym. Nie czas na to, by chować się w swoich - ideowych, zawodowych, politycznych, czy narodowych - bańkach. Czy będziemy zdolni przełamać ten "krąg niemożności"? Nie wiadomo.
Chyba wiadomo natomiast, że skończyła się, a raczej dobiega końca, bezwzględna dominacja - polityczna, militarna, kapitałowa, finansowa - Zachodu. Nowego bogactwa też już nie tylko tam poszukujemy. Dlatego, gdzie tylko można, trzeba wychodzić ze swych własnych opłotków, bez względu na to, jak je rozumiemy.
Bogdan Góralczyk
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji