Coraz mniejsze szanse na łupkowy boom w Europie i w Polsce

Szansa na wydobycie gazu z łupków jest spora, ale w dłuższej perspektywie. Spore nadzieje z wydobyciem wiąże jeden z najbogatszych ludzi globu: George Soros. Miliarder, inwestujący w poszukiwania w Polsce gazu łupkowego od 2010 r., ma już udziały w co czwartej koncesji na poszukiwania.

Parlament Europejski przyjął w październiku propozycję eurodeputowanych z komisji środowiska, zakładającą wprowadzenie nowych, zaostrzonych regulacji dotyczących poszukiwań i wydobycia gazu łupkowego. To poważny cios w te kraje UE, które zdecydowały się na niekonwencjonalne wiercenia, w tym w Polskę i Wielką Brytanię. Eurodeputowani chcą, by każdy odwiert, nawet poszukiwawczy, był objęty szczegółową procedurą oceny oddziaływania na środowisko, taką, jaka dziś obowiązuje firmy tylko na etapie wydobycia.

Zmiany te mogą poważnie zniechęcić koncerny do łupkowych poszukiwań w Europie. Zaostrzenie przepisów spowoduje bowiem nie tylko wydłużenie prac, ale także wzrost ich kosztów. W efekcie będzie się bardziej opłacało wiercić w innych perspektywicznych rejonach, gdzie regulacje są mniej restrykcyjne - w Ameryce Południowej, Azji czy nawet europejskich krajach nie należących do Unii.

Reklama

Nie brakuje głosów, że wywalczone przez ekologów rozwiązania to efekt starań energetycznych gigantów ze Starego Kontynentu, starających się o utrzymanie status quo, czego skutki będą opłakane. Zahamowanie poszukiwań odbiera nam bowiem szanse na skuteczną rywalizację ze Stanami Zjednoczonymi. Dzięki tanim surowcom z pokładów łupkowych stają się one wielkim producentem i eksporterem paliw oraz miejscem nieporównywalnie bardziej atrakcyjnym dla przemysłu niż Europa uzależniona od drogich dostaw.

W USA dynamiczny wzrost wydobycia niekonwencjonalnego paliwa w ostatnim dziesięcioleciu doprowadził do wybuchu prawdziwej gorączki. Gaz z łupów jeszcze w 2000 r. zaspokajał jedynie 1 proc. krajowego zapotrzebowania na surowiec, ale dekadę później było to już 15 proc. Amerykanie niespodziewanie stali się największym producentem gazu na świecie. Od 2005 r. wydobycie skoczyło o jedną trzecią, do ponad 700 mld m sześciennych rocznie. Tylko w 2011 r. produkcji tego paliwa zwiększyła się o 10 proc.

Na naszych oczach Stany przeobrażają się z jednego z największych importerów gazu ziemnego w eksportera. Eksperci oceniają, że już teraz Amerykanie są samowystarczalni, a w 2020 r. będą w stanie wysyłać w świat statki ze 190 mld m sześciennych surowca rocznie. Dla porównania, Polska zużywa rocznie 15 mld m sześciennych.

Pozytywnych efektów tej wydobywczej rewolucji za oceanem jest znacznie więcej. Na skutek gazowego boomu cena surowca w Stanach Zjednoczonych zaczęła mocno spadać - w latach 2008-2012 obniżyła się aż czterokrotnie. Tani gaz niczym magnes zaczął przyciągać do USA nowe biznesy. Masowo otwiera się tam fabryki, ponownie rozkwita przemysł chemiczny. Inwestorzy korzystają nie tylko na mniejszych kosztach zakupu gazu, ale także na tańszej energii elektrycznej wytwarzanej z łupkowego paliwa.

Według wyliczeń instytutu Sanford Bernstein, gaz łupkowy daje amerykańskim firmom przewagę nad konkurentami, bo pozwala na zwiększenie ich przychodu o 8 proc. Wpływy fiskalne w 2010 r. związane z eksploatacją gazu łupkowego zamknęły się kwotą 18,6 mld dol. Prognoza na 2035 r. mówi o 57,2 mld dol. W sumie w latach 2010-2035 wzrost wpływów podatkowych do budżetu Stanów Zjednoczonych sięgnąć ma 1 bln dol.

Amerykańska gospodarka w ciągu zaledwie paru lat zyskała 600 tys. nowych miejsc pracy. Według prognoz, zatrudnienie w branży wydobywczej dzięki łupkom zwiększy się w kolejnych pięciu latach o dodatkowe 270 tys. osób, a za ćwierć wieku - o następne 800 tys. Amerykanie całkowity potencjał sektora gazu niekonwencjonalnego (wraz z usługami dla branży) szacują na ok. 1,5 mln nowych miejsc pracy w 2015 r. i ok. 2,4 mln w 2035 r.

Spowolnienie zamiast przyspieszenia

Powtórzenie choć w części tego scenariusza w Polsce byłoby bezcenne. Niestety, na razie efektów łupkowej ofensywy nie widać. W ciągu ostatnich 12 miesięcy firmy poszukujące niekonwencjonalnego surowca wywierciły niewiele ponad 20 otworów. Dziś jest ich w sumie 51. A jeszcze kilka miesięcy temu zapowiadano, że do końca roku będzie co najmniej 70.

Dotychczasowe tempo łupkowych inwestycji jest zbyt wolne, by wypełnić także długookresowe założenia resortu środowiska. Gdyby firmy poszukiwawcze w kolejnych latach prowadziły wiercenia w takim tempie jak dotychczas, do 2021 r. nie uda się wykonać więcej niż 190 otworów. Tymczasem wiceminister środowiska i główny geolog kraju Piotr Woźniak wielokrotnie informował, że w ciągu najbliższych ośmiu lat firmy powinny wywiercić ich ponad 300.

Dlaczego po dwóch latach, jakie minęły od wizyty premiera w Lubocinie, niewiele zostało z obietnic o wydobyciu i prognoz amerykańskich geologów? Co takiego się stało, że perspektywa produkcji ze złóż gazu łupkowego zaczęła się niebezpiecznie oddalać?

Jedni eksperci oskarżają polityków o bezpodstawne rozbudzanie nadziei, inni z kolei przekonują, że za dotychczasowym niepowodzeniem łupkowego projektu stoi gazowo-atomowe lobby. - Niekonwencjonalny surowiec, wydobywany na dużą skalę w Europie, nie jest na rękę ani rosyjskiemu Gazpromowi, ani francuskim koncernom jądrowym - twierdzi dr Jan Krasoń, światowej sławy geolog i jeden z ojców poszukiwań gazu łupkowego w Polsce.

Jednak rzeczywistość, jak to zwykle bywa, jest znacznie bardziej skomplikowana. Gdy w marcu 2012 r., po publikacji przez Państwowy Instytut Geologiczny (PIG) pierwszych polskich szacunków zasobności łupkowych złóż, okazało się, że jego pokłady mogą zawierać zaledwie 0,346-0,768 bln m sześciennych, kilkanaście razy mniej niż początkowo szacowali Amerykanie, emocje związane z nadziejami rozbudzonymi wizją łupkowej potęgi opadły, a na drodze do wydobycia zaczęły się piętrzyć kolejne trudności.

Przedłużające się prace nad przepisami regulującymi proces koncesyjny i wydobywczy oraz nadmierne oczekiwania fiskalne państwa odstraszyły część inwestorów. Mimo zarządzonej przez resort skarbu intensyfikacji poszukiwań przez krajowe spółki należące do Skarbu Państwa, nie udało się wciąż dowiercić do niekonwencjonalnych złóż. Ciągle zmieniające się projekty zapisów dla branży i brak jednomyślności w rządzie oraz jasnej wizji dla sektora wydobywczego spowodowały, że poszukiwania zamiast przyspieszać mocno zwolniły.

Łupkową gorączkę ostudziły ponadto działania Komisji Europejskiej, dążącej do zaostrzenia przepisów środowiskowych dotyczących wierceń związanych z poszukiwaniem niekonwencjonalnego surowca. Dziś już wiadomo, że pozyskanie gazu nie będzie wcale takie proste, jak sądziliśmy jeszcze dwa lata temu. Tym bardziej, że technologie wykorzystywane do wydobycia tzw. shale gasu w USA, w polskich warunkach geologicznych zupełnie się nie sprawdziły. Nie ma poza tym pewności, czy wydobycie w Polsce będzie się w ogóle opłacać, zwłaszcza w kontekście możliwości importu taniego gazu ze Stanów Zjednoczonych. Mimo to na jednoznacznie negatywne oceny jest dziś za wcześnie.

Rozbudzone apetyty

W 2009 r. zaczęły się pojawiać pierwsze, niezwykle optymistyczne prognozy dotyczące łupkowych złóż w Polsce. Obecnie oceniane jako niezbyt wiarygodne, szacunki firm badawczych wówczas z roku na rok eskalowały. Jeszcze cztery lata temu mówiło się o 1 bln m sześciennych surowca ukrytego w rodzimych złożach, potem o 3 bln, a nawet ponad 5 bln. Bańka nadmuchiwana obietnicami polityków i społecznymi oczekiwaniami rosła.

"Pierwotne szacunki spowodowały masowy napływ zagranicznych inwestorów zainteresowanych poszukiwaniami, ale też wywarły duży wpływ na działania rządu" - oceniał w maju na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" Hubert Kiersnowski, geolog z PIG. Zaczęto dzielić skórę na niedźwiedziu. "Rząd tworzył scenariusze wzrostu gospodarczego, wymyślono fundusz pokoleń, który miałby gromadzić zyski z wydobycia, roztaczano wizje niezależności energetycznej" - wyliczał Kiersnowski. A wszystko to, choć gazu jeszcze nie znaleziono.

Spiralę oczekiwań podkręcano jeszcze w zeszłym roku. Były już minister skarbu Mikołaj Budzanowski przekonywał na antenie radia TOK FM, że pod koniec 2014 r. wydobycie może sięgnąć nawet 1 mld m sześciennych. Tymczasem nawet nie uruchomiono testowej produkcji.

Zaklinanie rzeczywistości nie przyniosło efektów. Geologia pozostała głucha na oczekiwania Polaków. Dotąd nikomu jeszcze nie udało się wywiercić w naszym kraju otworu, z którego wydobycie niekonwencjonalnego surowca byłoby ekonomicznie uzasadnione.

Powód? Struktura geologiczna Polski różni się od tej w USA, nie da się więc wprost zaimplementować technologii wydobywczej wykorzystywanej przez Amerykanów. Część spółek poszukiwawczych przekonało się o tym na własnej skórze. Sromotną porażkę poniosło m.in. PGNiG. Koncern przeprowadził zabieg szczelinowania (metoda polegająca na rozszczelnieniu podziemnych skał i uwolnieniu zgromadzonego w nich gazu) w otworze Lubocino na pomorskiej koncesji Wejherowo, gdzie według planów miało się rozpocząć pierwsze komercyjne wydobycie, ale efekt był mizerny. Wbrew oczekiwaniom nie udało się pozyskać odpowiedniego przepływu gazu. Fiaskiem kończyły się też próby Marathon Oil, Talismana, czy też BNK Petroleum. Ogłoszony przez resort środowiska jako sukces odwiert Lane Energy w pomorskim Łebieniu w praktyce również okazał się porażką.

Lane jako pierwszy rozpoczął wiercenia w Polsce już ponad trzy lata temu. Dopiero w lipcu udało mu się uzyskać stały przepływ gazu przez 30 dni na poziomie 8 tys. m sześciennych na dobę.

- To pierwszy tak dobry rezultat w historii rozpoznawania łupkowych złóż na Starym Kontynencie - przekonywał Piotr Woźniak. Faktycznie. Ale co z tego, skoro to wynik znacznie poniżej oczekiwań? - Przepływ gazu powinien być co najmniej kilka razy większy. W USA z najbardziej wydajnych otworów wydobywa się ponad 200 tys. m sześc. gazu na dobę - wylicza Paweł Poprawa, geolog z Instytutu Studiów Energetycznych.

Potrzebna cierpliwość

Geolodzy zauważają, że problem technologiczny to dziś kluczowe wyzwanie przed jakim stoją poszukiwacze gazu z łupków w Polsce. - Skały w USA są inne, młodsze, powstawały w odmiennych warunkach. Ich właściwości różnią się od skał w naszym kraju. Technologia wykorzystywana za oceanem do wydobycia nie może być bezpośrednio zastosowana u nas. Musimy ją odpowiednio dostosować - tłumaczy Wiesław Prugar, prezes Orlen Upstream. Jak podkreśla w Polsce będziemy z pewnością potrzebować urządzeń o większej mocy i lepszego rozeznania zalegających głębiej niż w USA formacji łupkowych. - Wiedza na temat rodzimych formacji jest wciąż mocno ograniczona i dziś, na podstawie dotychczasowych badań, nie można jeszcze formułować żadnych wiarygodnych wniosków na temat perspektyw wydobywczych - ocenia na chłodno Prugar.

Spółki związane ze Skarbem Państwa mocno zaangażowały się więc w poszukiwania sposobów na zaadaptowanie sprawdzonych w Ameryce metod wydobywczych do polskich warunków geologicznych. Środki na badania nad technologią firmy mogą pozyskać m.in. w ramach specjalnego programu Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Poza tym koncerny, by zbadać przyczynę słabych wyników odwiertów, nawiązały współpracę z ośrodkami naukowymi. PGNiG zaczął np. kooperację z Akademią Górniczo-Hutniczą oraz Instytutem Nafty i Gazu. Specjalny zespół fachowców ma zbadać dlaczego do tej pory nie odnotowano przepływu gazu na zadowalającym poziomie. - Musimy dostać odpowiedź, czy na naszych koncesjach jest gaz łupkowy, który możemy pozyskiwać na skalę przemysłową, przy akceptowalnych cenach - podkreśla Jerzy Kurella, p.o. prezesa PGNiG.

Poszukiwanie wsparcia wśród zewnętrznych partnerów to jeden kierunków myślenia nad rozwiązaniem problemu, przed jakim stanęli poszukiwacze gazu. Dotąd rodzime firmy niechętnie współpracowały przy gazie z łupków z zagranicznymi partnerami. Teraz ma się to zmieniać.

By zebrać jak najwięcej danych PGNiG zaproponowało zagranicznym firmom, posiadających koncesje w Polsce, wymianę informacji o wynikach dotychczasowych prac poszukiwawczych na łupkowych koncesjach. Wszystko ma być oparte na zasadzie wzajemności. Koncern zapowiada również, że może odsprzedać część udziałów w swoich koncesjach partnerom z łupkowym doświadczeniem. To sposób by zdobyć niezbędne know-how. Z kolei Orlen po technologię wydobywczą wybrał się na zakupy za ocean. Przejmie kanadyjską spółkę TriOil Resources Ltd, posiadającą bogatą wiedzę o niekonwencjonalnych surowcach. - Liczę na transfer technologii stosowanych przy wydobyciu węglowodorów, które mogą przyspieszyć wydobycie gazu z łupków w Polsce - nie ukrywa Włodzimierz Karpiński, minister skarbu.

Zagranicznym firmom, które angażując się w poszukiwania liczyły na szybki sukces, cierpliwość się kończy. Dziś nie mogą mieć gwarancji, że zainwestowane pieniądze zwrócą się. - Być może produkcja gazu w naszym kraju nigdy nie będzie opłacalna - twierdzi Hubert Kiersnowski. "Nie wierzymy już w perspektywy związane z gazem łupkowym" - napisał w jednej ze swoich rekomendacji Tamas Pletser, analityk Erste Group.

Nie powinno więc dziwić, że trzy północnoamerykańskie koncerny już zdecydowały się wycofać z poszukiwań w Polsce. Odbiło się to bardzo szerokim echem, bo do ExxonMobil, Talismana i Marathon Oil, które zrezygnowały z łupkowych wierceń w naszym kraju, należała niemal co piąta koncesja. Zdecydowały się na taki ruch, choć w wiercenia zainwestowały w sumie ok. 160 mln dol. Zdążyły wykonać 11 otworów, a więc 25 proc. spośród wszystkich wywierconych w tamtym czasie. Żadne z tych wierceń nie zakończyło się jednak sukcesem. - Nie znaleźliśmy pokładów nadających się do komercyjnej eksploatacji - przyznał Paweł Pudłowski, dyrektor w Marathon Oil.

Część ekspertów sądzi jednak, że jest mimo wszystko zbyt wcześnie, by pisać epitafium dla łupkowych inwestycji w Polsce i przesądzać o ewentualnej porażce poszukiwań. W USA, gdzie łupkowy boom został zapoczątkowany, wierci się 5 tys. otworów rocznie. U nas - ok. 30. Tam tylko na jednym złożu, Barnett, wykonano dotąd 13,5 tys. otworów. Prace trwały jednak 17 lat. W naszym kraju wiercenia dopiero ruszają. Przeprowadziliśmy raptem 20 zabiegów szczelinowania. Za oceanem wykonano ich ponad milion! - Jesteśmy na bardzo wstępnym etapie poszukiwań. Potrzebujemy czasu - przypomina nieustannie wiceminister Woźniak.

Paragrafy niezgody

Na badania potrzeba czasu, ale warunki biznesowe, w jakich firmy poszukujące gazu mają działać, powinny być znane już dawno. Tymczasem legislacyjna niepewność i brak ostatecznych rozwiązań fiskalnych skutecznie hamują zaangażowanie koncernów. Tomasz Gryżewski, który wcześniej pracował dla Talismanu, a obecnie związany jest z Lane Energy, przyznaje, że na decyzję o wyjściu z Polski kanadyjskiej firmy wpływ miał m.in. brak uregulowań sprzyjających branży wydobywczej. - Mimo licznych zapowiedzi branża od dwóch lat nie może dowiedzieć się, w jakim systemie prawno-podatkowym przyjdzie jej funkcjonować - potwierdza Grażyna Piotrowska-Oliwa, była prezes PGNiG.

Brak rozwiązań prawnych to efekt braku ich spójnej wizji w samym rządzie. Poszczególne resorty nie mogły porozumieć się, co do stworzenia instytucji pełnomocnika rządu ds. węglowodorów, co spowodowało, że ostatecznie premier zrezygnował z jego nominacji.

Ministrowie nie mogą również od wielu miesięcy zgodzić się co do kształtu nowego systemu koncesyjnego. Wciąż spierają się m.in. o to, kto ma sprawować nadzór nad Narodowym Operatorem Kopalin Energetycznych, spółką skarbu państwa, która ma mieć udziały w każdej koncesji wydobywczej. Sam projekt ustawy ustanawiającej podatek od wydobycia ropy i gazu zmieniano kilkakrotnie. Od tygodni rząd nie może jednak przyjąć ostatecznej wersji.

Wiele wskazuje na to, że największą barierą dla poszukiwań niekonwencjonalnego paliwa na naszym kontynencie okażą się regulacje unijne.

W UE działa bardzo mocne lobby przeciwników wierceń i szczelinowania. Na koncie ma swój pierwszy sukces. W październiku Parlament Europejski zdecydował o zaostrzeniu wymogów środowiskowych. Eurodeputowani przegłosowali propozycję komisji ds. środowiska PE dotyczącą obowiązkowego prowadzenia oceny oddziaływania na środowisko już na etapie poszukiwań. Dotąd w Polsce taki obowiązek był na etapie uzyskiwania koncesji na wydobycie. Eksperci nie mają wątpliwości, że zmiany w prawie sparaliżują proces poszukiwań, bo ocena oddziaływania na środowisko to kosztowny i niezwykle czasochłonny proces, który stawia pod znakiem zapytania rentowność wierceń i będzie zniechęcał inwestorów. Zdaniem europosła Konrada Szymańskiego przyjęte rozwiązania są szkodliwe.

- W efekcie Europa może się stać jedynym miejscem na świecie, w którym gaz łupkowy nie odegra żadnej roli - podkreśla.

Strata byłaby gigantyczna. Jak wylicza bowiem Transparency Market Research do końca dekady wartość rynku gazu niekonwencjonalnego na świecie zwiększy się o ponad 33 mld dol. Te pieniądze zamiast do Europy mogą trafić do Ameryki Południowej, czy Chin.

Według analityków dziś wartość rynku gazu niekonwencjonalnego szacuje się na 94 mld dol. W Polsce firmy na wiercenia wydały dotąd ponad 1 mld dol. Jeśli przejdziemy do etapu wydobywczego nakłady wzrosną błyskawicznie (budowa tylko jednej kopalni gazu łupkowego to 500 mln zł). Według Deloitte do 2022 r. nakłady na wiercenia mogą pochłonąć 6 mld dol. Niektóre analizy wskazują, że uruchomienie produkcji na poziomie 5 mld m sześc. rocznie wiązać będzie się już z kosztami na poziomie 80 mld dol.

Są nadzieje, gwarancji nie ma

Choć - według Andrzeja Szczęśniaka, analityka rynku paliw - nie wydobędziemy gazu przed wyborami, nie zafundujemy emerytom emerytur, jak obiecywał premier, i nie rozłożymy na łopatki Gazpromu, to łupkowy sukces na mikro skalę wciąż jest realny. Jaka to skala? Dziś nie wiadomo. Andrzej Sikora, prezes Instytutu Studiów Energetycznych, twierdzi, że nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile surowca drzemie w polskich złożach ani czy jego wydobycie będzie technicznie możliwe i opłacalne. Aby to ustalić, potrzeba minimum 200 odwiertów.

- Jeśli sprawdzi się optymistyczny scenariusz, do 2020 r. możliwe będzie uruchomienie produkcji w ilościach istotnych w skali kraju - tłumaczy. Pierwsze wydobycie z tzw. komercyjnego odwiertu teoretycznie ma szanse ruszyć w przyszłym roku. Według Ministerstwa Środowiska sięgnie być może 3,5 mln m sześc. Rocznie. Byłoby to niemal 300 razy mniej niż zapowiadał półtora roku temu minister Budzanowski. Z czasem wydobycie powinno jednak dynamicznie rosnąć. Kurt Oswald, analityk A.T. Kearney, jest optymistą. - Szansa na wydobycie gazu z łupków jest spora, ale w dłuższej perspektywie - mówi. Jego zdaniem produkcja nie będzie ekonomicznie uzasadniona na pewno przed 2018 r. - W przyszłości Polska ma szansę zostać liderem w produkcji niekonwencjonalnego surowca w Europie - dodaje.

O tym, że nie są to mrzonki, może świadczyć fakt, że wciąż poszukiwania w naszym kraju prowadzi kilka potężnych zagranicznych koncernów, a spore nadzieje z wydobyciem wiąże jeden z najbogatszych ludzi globu: George Soros. Miliarder, inwestujący w poszukiwania w Polsce gazu łupkowego od 2010 r., ma już udziały w co czwartej koncesji na poszukiwania. A to człowiek, którego interesy zwykle okazywały się trafione.

Maksymilian Biernacki

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: szczelinowanie | gaz łupkowy | George Soros
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »