Czekamy na wielkie reformy

W ciągu pierwszych 100 dni wykonaliśmy program Prawa i Sprawiedliwości prawie w 90 proc. - ocenia premier Kazimierz Marcinkiewicz. Trochę gorzej było z realizacją tego planu w parlamencie - przyznaje.

W exposé premier zapowiadał m.in.:

- walkę z bezrobociem,
- efektywne wykorzystanie funduszy unijnych,
- deficyt budżetowy na poziomie 30 mld złotych,
- wprowadzenie dwóch stawek podatkowych: 18 i 32 proc.,
- rozwój budownictwa mieszkaniowego filarem polityki prorodzinnej,
- zwiększenie liczby policjantów na ulicach.

Jeśli kryteriami oceny byłaby liczba przyjętych przez rząd projektów ustaw i wydanych rozporządzeń, to mój gabinet jest lepszy od rządów Leszka Millera i Jerzego Buzka, bo na 100 dni będziemy mieli około 55 ustaw, a rząd Jerzego Buzka miał 28 ustaw, Leszek Miller - 40 - ocenia Kazimierz Marcinkiewicz.

- Inna sprawa - przyznaje - że tylko kilka projektów zyskało aprobatę parlamentu. Niektóre, np. ustawy o zamówieniach publicznych oraz o likwidacji Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, czekają na uchwalenie już miesiąc. Obecnie mamy już potrzebną większość w parlamencie, aby wszystkie ważne dla realizacji programu ustawy uchwalić - zapewnia premier, nawiązując do zawartego przez Prawo i Sprawiedliwość, Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin paktu stabilizacyjnego.

Premier, który jak wszyscy zgodnie oceniają, jest najlepszym rzecznikiem swego rządu, podkreśla, że dotąd najważniejsza dla niego była zmiana stylu rządzenia. "Becikowe" i wydłużenie urlopów macierzyńskich przysporzyły rządowi Kazimierza Marcinkiewicza popularności, ale i postawiły pytanie o kierunek zmian. Nowe pomysły prorodzinne przekładają się na pokaźne kwoty w budżecie po stronie wydatków.

Cały czas czekamy na wielkie reformy - apeluje Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Ocenia, że w pierwszych 100 dniach rządu więcej było zapowiedzi i deklaracji niż konkretnych działań na rzecz gospodarki i przedsiębiorczości. Pozytywnie Lewiatan ocenił tylko uproszczenie procedur wdrażania funduszy strukturalnych Unii Europejskiej.

Nawiązując do unijnej tematyki, oddać należy premierowi zaangażowanie w unijną dyskusję budżetową. Dzięki temu w latach 2007-2013 otrzymamy zapewne niemal 2 miliardy euro więcej, niż wcześniej ustalili unijni przywódcy. Inna sprawa, czy te pieniądze będziemy umieli rzeczywiście wykorzystać. Niepokoi na przykład fakt, który wyszedł niedawno na jaw, że utworzenie nowego ministerstwa rozwoju regionalnego spowodowało zamieszanie organizacyjne z kontami, na które unijne pieniądze wpływają.

Premiera cieszy hossa na rynku giełdowym. Podkreśla wysoki kurs złotego, chociaż widzi też drugą, gorszą stronę tego medalu, w szczególności dla eksporterów. Nie brak jednak głosów, a wśród nich tak znaczącego, jak prezesa Narodowego Banku Polskiego, że silna waluta to efekt działań nieporządanych dla gospodarki - rosnącego zadłużenia państwa. Sytuacja finansów publicznych nie jest dobra, potwierdza wicepremier Zyta Gilowska.

Tym większe są oczekiwania wobec kolejnych dni rządu i reform, które przygotowuje. Miejmy nadzieję, że premier, który swój rząd uważa za sprawny, wykorzysta wyjątkowy poziom zaufania, jakim darzy go społeczeństwo, i nie będzie zwlekał z decyzjami, przed którymi nie da się uciec.

Reklama

Hanna Tobolska

Opinia Jacek Kucharczyk, dyrektor programowy Instytutu Spraw Publicznych

Porównując pierwsze miesiące działalności rządu Kazimierza Marcinkiewicza i poprzednich gabinetów, na pierwszy rzut oka widać różnicę filozofii.

Rząd premiera Jerzego Buzka, który miał w programie bardzo trudne, również społecznie, reformy, niejako z marszu zaangażował się w ich realizację. Oświadczono wówczas wprost, że tak trudna sztuka może udać się tylko na początku kadencji. Nieporozumienie polegało na tym, że reformy te, szczególnie służby zdrowia, źle wprowadzono, co kosztowało premiera Buzka przegraną w wyborach.

W działaniach obecnego rządu nie ma śladu po filozofii, która mówi, że niepopularne zmiany trzeba wprowadzać na początku.

Rząd Kazimierza Marcinkiewicza zaczął od rzeczy przyjemnych, trudne przesuwając na czas bliżej nieokreślony. Z jednym wyjątkiem. Na początku swego urzędowania minister pracy wspomniał o potrzebie przemyślenia kwestii zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, co było wpisane w tzw. plan Hausnera, a potem upadło, a co jest moim zdaniem jedną z takich rzeczy, przed którymi nie uciekniemy. Jednak minister szybko wystraszył się własnej odwagi i zniknął jedyny w kategoriach systemowych ślad myślenia, że pewne zmiany trzeba wprowadzać szybko, już teraz, a nie wtedy, gdy będą kolejne wybory na horyzoncie.

Gazeta Prawna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »