Czy Polsce grozi stagflacja? "Najbliższe 2-3 lata mogą być naprawdę trudne"
- Albo traktujemy zmniejszenie inflacji jako coś ważnego, albo jej pobłażamy – powiedział w rozmowie z Interią Biznes prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. - Niestety często krótkoterminowe cele polityczne wyprzedzają długofalowy rozsądek ekonomiczny – dodał.
Interia Biznes: Inflacja rośnie, wzrost gospodarczy się obniża, nastroje w przemyśle są coraz gorsza. Czy możemy już powiedzieć, że mamy w Polsce stagflację?
Stanisław Gomułka: - Tak. Jest umiarkowana, ale wyraźna. Dzieje się tak ze splotu ekonomicznych i politycznych zagrożeń. Pierwszym jest wysoka i wciąż rosnąca inflacja. Najczęściej wymieniamy konsumencką (CPI), która przekroczyła 16 proc., ale przecież producencka (PPI) wynosi już ponad 24 proc. w skali roku. Najprawdopodobniej zmniejszyła się też wartość inwestycji. Coraz niższy jest wzrost gospodarczy. W tej sytuacji bank centralny jest zmuszony podnosić stopy procentowe.
- Zagrożenie recesji byłoby mniejsze, gdyby walka z inflacją prowadzona była w sposób poważny. Ale mamy przed sobą rok wyborczy i rząd poszerza katalog różnych osłon, w tym dla osób starszych czy dla kredytobiorców. To pogłębia zagrożenia dla finansów publicznych. Czynnikiem politycznym jest prowadzenie konfrontacji z Unią Europejską, co opóźnia otrzymanie pieniędzy w ramach nowej perspektywy i Krajowego Programu Odbudowy. Inne kraje już z tych pieniędzy korzystają, a my nie. W samym rządzie nie ma zgody na to by zmniejszyć napięcie w relacjach z UE. Widoczna jest różnica stanowisk pomiędzy na przykład ministrem Zbigniewem Ziobro, a częścią innych osób. Ostatnio zaś dodatkowo Zdzisław Krasnodębski, europoseł i doradca Jarosława Kaczyńskiego, określił stosunki z UE i Niemcami jako zagrożenie i przyrównał je do zagrożenia ze strony Rosji.
Bez pieniędzy z KPO nie będzie możliwy wzrost inwestycji?
- Mówimy o setkach miliardów złotych. Wiele krajów już z tych pieniędzy korzysta. Polska jeszcze nie, być może nie będzie mogła korzystać. Oszczędności krajowe są w Polsce niskie. Nie jesteśmy drugą Japonią czy Koreą Południową. Tym bardziej nie jesteśmy Chinami. Tam oszczędności krajowe w relacji do PKB są nawet 2 do 4 razy wyższe niż w Polsce. One mogły a Chiny nadal mogą się rozwijać szybko samodzielnie, bez pomocy innych krajów - my nie. W krajach doganiających poziom PKB na mieszkańca jest niski, ale tempo bardzo zróżnicowane, od około 0 proc. do około 10 proc. To tempo jest silnie zależne od udziału inwestycji w PKB. W Polsce od roku 1990 wynosi około 3,5 proc. Bez napływu netto środków UE i inwestycji zagranicznych to tempo byłoby znacząco niższe.
Powiedział pan o rozbudowanym systemie osłon. W takim czasie jak obecny: szybko rosnące ceny, wolniej - płace, różne świadczenia przyjmowane są jako ulga, pomagające przetrwać trudny czas, a nie jako źródło kolejnych kłopotów.
- Nawet jeśli w krótkim czasie wypłacanie świadczeń, czy zastosowanie osłon dla jakiejś grupy społecznej może się podobać, to warto pamiętać, że w sytuacji, w której jest ich coraz więcej, a inflacja jest wysoka, to coraz więcej pieniędzy publicznych dostępnych dla obywateli podbija wzrost cen. To zaś wymusza na banku centralnym podnoszenie stóp. To tak jakbyśmy jednocześnie zwalczali jakieś zjawisko i je pobudzali. Dotychczasowa polityka gospodarcza i społeczna rządu spowodowała to, że inflacja w Polsce jest prawie dwa razy wyższa niż średnio w UE. Inflacja jest problemem ogólnym w Europie, ale w Polsce dodatkowo szczególnym. Ta polityka stała się czynnikiem zwiększającym koszty inflacji dla obywateli.
W jaki sposób?
- Działania rządu, który prowadzi politykę fiskalną i Narodowego Banku Polskiego, który jest odpowiedzialny za politykę monetarną, muszą być spójne, logiczne, aby były skuteczne. Albo traktujemy zmniejszenie inflacji jako coś ważnego, albo jej pobłażamy. Jeśli społeczeństwu wysoka inflacja przeszkadza, ludzie są zmartwieni tym, że ceny szybko rosną, to powinni oczekiwać od rządu i banku centralnego, że działania tych dwóch instytucji będą inflację zmniejszały, a nie podwyższały. Sami obywatele mogą nie wiedzieć, jak to zrobić, ale wszyscy ekonomiści w Polsce i w świecie wiedzą co trzeba robić.
Jak powinniśmy postępować?
- Standardowe podejście polega na tym, że stopy procentowe muszą być podnoszone niemal niezależnie od kosztów, tempo wzrostu podaży pieniądza transakcyjnego (gotówka + depozyty bieżące) powinno być zmniejszane, a deficyt finansowy państwa, liczony według metodologii unijnej, powinien być też zmniejszany. Trzeba ponadto wspierać inwestycje i oszczędzanie, a nie konsumpcję. Niestety często krótkoterminowe cele polityczne wyprzedzają długofalowy rozsądek ekonomiczny. Podam dwa przykłady z przeszłości. Pierwszy to polityka gospodarcza ekipy Edwarda Gierka w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku, która finansowała w dużym stopniu inwestycje i konsumpcję pożyczkami zagranicznymi. Spowodowało to katastrofę, bo państwowe inwestycje były źle trafione, nie były dostatecznie proeksportowe. Zwiększono eksport żywności, co doprowadziło do kryzysu politycznego i gospodarczego. Na początku lat osiemdziesiątych PKB Polski spadł o 25 proc. W 1981 roku Polska wstrzymała obsługę długu zagranicznego. Dopiero za czasów rządu Tadeusza Mazowieckiego rozpoczęto negocjacje zmiany w sposobie spłaty długów, połowę długu umorzono. Jednak Polska spłacała aż do 2012 r. pożyczki z czasów Gierka. Drugi przykład dotyczy czasów rządu Jerzego Buzka, czyli końcówki lat dziewięćdziesiątych i początku dwutysięcznych. Wówczas doszło do sytuacji, w której inflacja zatrzymała się na poziomie około 10-15 proc. rocznie. W odpowiedzi Rada Polityki Pieniężnej podniosła radykalnie stopy procentowe, WIBOR w roku 1998 wzrósł do ok. 20 proc. Doszło do zmniejszenia działalności gospodarczej, co prawda nie było recesji w całej gospodarce, ale na przykład w budownictwie produkcja zmniejszyła się o połowę. Inflację obniżono dość szybko do 2 - 3 proc., dzięki temu banki komercyjne zmniejszyły akcję kredytową i korzyść była taka, że w Polsce nie było kryzysu bankowego i nie było recesji w czasie kryzysu w świecie w latach 2008 - 2012. Koszty społeczne poprawnej polityki antyinflacyjnej ujawniają się stosunkowo szybko, a korzyści przychodzą z opóźnieniem. Na początku są dla większości obywateli niewidoczne.
Jeśli teraz nie zaczniemy oszczędzać, wszyscy nie poniesiemy kosztów, to stagflacja będzie w Polsce trwała dłużej i będzie nam - klientom, osobom prywatnym - coraz trudniej?
- Tak. Najbliższe dwa - trzy lata mogą być naprawdę trudne. Błędy popełniane przez nasz rząd są oczywiste i poważne. Niektóre - jak niechęć do Unii Europejskiej - powodowane pobudkami ideologicznymi. Ta polityka jest ewidentnie sprzeczna z narodowym interesem. Wiele z inicjatyw ustawodawczych, przygotowywanych w resorcie Zbigniewa Ziobry, ma takie zapisy jakby każdy przedsiębiorca był potencjalnym przestępcą. W Polsce sukcesy czasu transformacji polegały przede wszystkim na silnym wzroście sektora prywatnego. Doszło do skurczenia się znaczenia sektora publicznego. Minister Ziobro dostrzega w sektorze prywatnym ryzyka i wprowadza w prawie takie zmiany, że rośnie ryzyko prawne prowadzenia biznesu. A to nie sprzyja zwiększeniu inwestycji. Premier Mateusz Morawiecki jeszcze za czasów pierwszego rządu PiS zwracał uwagę na znaczenie inwestycji, ale rząd w rzeczywistości prowadził politykę, która promuje konsumpcję.
Premier Morawiecki przedstawiając założenia budżetu na przyszły rok wskazywał, że nie rośnie relacja pomiędzy długiem publicznym a wartością PKB. Ma być to argument na to, że finanse publiczne są w dobrej kondycji. Gdyby nie było wysokiej inflacji i PKB nominalny tak szybko by nie rósł ta relacja byłaby mniej korzystna?
- Wysoka inflacja w krótkim czasie sprzyja rządowi, bo zwiększa wpływy budżetowe. Ale pod presją pracowników sfery budżetowej rosną też wydatki publiczne. Rosną też koszty obsługi długu publicznego. Według propozycji budżetu na rok 2023 koszty te mają wzrosnąć o około 130 proc., a deficyt budżetowy sektora finansów publicznych liczony według metodologii UE ma wzrosnąć do około 4,5 proc. PKB.
- To czy inflacja będzie dalej rosła zależy od tego co będzie się działo z płacami i z wydatkami. Wydatki na obronę narodową mają wzrosnąć o 3 pkt. proc PKB., do poziomu 5 proc. PKB
Czy firmy zaczną zwalniać pracowników? Grozi nam wzrost bezrobocia?
- Firmy w tej chwili podnoszą ceny produktów, to jest ich pierwsza linia obrony. Jeśli nie zmieni się sytuacja, to drugą linią obrony będzie zmniejszanie podwyżek płac, a potem także zatrudnienia.
Rozmawiała Aleksandra Fandrejewska
Zobacz również: