Czy polskie finanse po pandemii się wywrócą?

W odpowiedzi na pandemię wszystkie państwa, które tylko mogły, zaciągnęły ogromne długi, żeby pomóc przetrwać przedsiębiorstwom i ratować gospodarki przed całkowitym załamaniem. Polska też. Czy to spowoduje, że finanse naszego państwa się wywrócą?

- Dopóki sytuacja związana z pandemią się nie uspokoi, finanse publiczne będą miały problem. Będą miały takie dochody, na jakie pozwala gospodarka, a wydatki są sztywne i być może będą większe. Z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że dług dalej będzie rósł - mówi Interii były minister finansów Mirosław Gronicki.

W ryzach sztywnych wydatków

Z wydatkami, zwłaszcza tymi sztywnymi, czyli zapisanymi w różnych ustawach, Polska od lat ma kłopot, co ogranicza pole manewru zwłaszcza w sytuacjach trudnych i nieprzewidzianych. Tak było w tym roku, kiedy rząd musiał przedstawić nowelizację budżetu. Nowelizacja budżetu to zawsze ryzyko, zwłaszcza kiedy większość parlamentarna zaczyna się chwiać. Choć wszyscy wiedzą, że sytuacja jest nadzwyczajna, nowelizacja nigdy nie jest dobrze przyjmowana przez rynki.

Reklama

Ale przez pięć ostatnich lat rząd PiS wydatki jeszcze bardziej usztywnił, w czasie wyjątkowo dobrej koniunktury. To 500+, "trzynaste" i "czternaste" emerytury oraz inne zobowiązania wynikające z różnych "piątek". W trudnych czasach te wydatki będą mocno ciążyć budżetowi. W projekcie na przyszły rok już to widać jak na dłoni - na 500+ pójdzie 41 mld zł, czyli połowa całego zaplanowanego deficytu budżetu państwa. Ekonomiści radzą - to pierwsza rzecz, którą trzeba zmienić, żeby finanse publiczne stawiać z powrotem na nogi.

- Skoro w związku z pandemią są gospodarstwa domowe, które znalazły się w bardzo trudnej sytuacji, to pojawia się pytanie czy powinniśmy kontynuować politykę świadczeń powszechnych, takich jak 500+, czy "trzynaste" emerytury, które nie są uzależnione od wysokości dochodu, czy raczej przekierować te środki w kierunku gospodarstw domowych, które ucierpiały w wyniku kryzysu - mówi Interii Michał Myck, dyrektor ośrodka badawczego CenEA.

Tym bardziej, że pandemia wywróciła do góry nogami dotychczasowe pole gry. Rząd zdecydował się na wyjątkowo hojne "tarcze" jeszcze w trakcie wiosennej fali zachorowań. "Tarcza finansowa" Polskiego Funduszu Rozwoju budzi wątpliwości części ekonomistów, czy aby nie była nadmierna. Przedsiębiorcy chwalą ją, bo każdemu kapnęło z niej przynajmniej trochę. Ale to wcale nie znaczy, że pieniądze zostały wydane efektywnie. 

Widać to dziś po niebotycznym wzroście depozytów przedsiębiorstw na rachunkach bankowych. Pieniądze leżą tam, i nie pracują. A kiedy pieniądze nie pracują - to grzech. Bo gotówka trafiła nie tylko do poszkodowanych przez pandemię. "Tarcza" finansowa powtórzyła błędny mechanizm 500+ - była świadczeniem niemal powszechnym (dla każdego przedsiębiorcy), a nie precyzyjnie adresowanym do potrzebujących wsparcia.

Z "tarczy" PFR zostało ok. 40 mld zł i ta kwota, już w sposób celnie adresowany, ma zasilić branże poszkodowane przez "jesienną" falę. Nie jest jednak pewne, czy to wystarczy. Nie wiadomo jeszcze jaka będzie dynamika "drugiej" fali i jakie wyrządzi szkody. Nie jest też pewne, czy szczepionka dotrze do mas zanim pojawi się "trzecia" fala, o której coraz głośniej mówią epidemiolodzy.

Kryzysowy spokój

Mimo to finanse państwa wyglądają na razie zadziwiająco dobrze. Przedstawione przez Ministerstwo Finansów ostatnie dane na koniec września pokazują zaledwie nieco ponad 12 mld zł deficytu budżetu. A przypomnijmy, że rząd w znowelizowanej ustawie zaplanował na ten rok 109,3 mld zł. Dlaczego jest tak dobrze, skoro wydatki były tak spektakularne?   

- Na budżet państwa nie ma co patrzeć, bo daje obecnie niewiele informacji o sytuacji finansów w Polsce. Trzeba patrzeć na to, co zostało poza budżet wypchnięte. Dużą część zadań państwa w kryzysie COVID-19 realizuje Polski Fundusz Rozwoju czy Bank Gospodarstwa Krajowego. Ich wydatki powiększają prawdziwy deficyt finansów publicznych - mówi Interii były wiceminister finansów Ludwik Kotecki.

- Można się spodziewać, że deficyt budżetu będzie sporo mniejszy (od planu po nowelizacji budżetu). Ministerstwo Finansów próbuje przenieść wydatki, nawet kilkadziesiąt miliardów, na rok kolejny - dodaje.

Rząd starał się uniknąć zderzenia z progiem wielkości długu do PKB ustalonego w konstytucji na 60 proc. i dlatego "przerzucił" wydatki do instytucji, których deficyt i dług nie liczy się do części budżetu centralnego, ale - według unijnej metodologii - do całości finansów publicznych. A deficyt finansów publicznych (na koniec II kwartału, wyrównany sezonowo) wyniósł już 19,8 proc. PKB i należał do największych w Unii.

W budżecie na przyszły rok, nad którym Sejm zakończył już prace, rząd zaplanował deficyt budżetu w wysokości 82,3 mld zł. To niespełna 4 proc. PKB. Prawdopodobnie nie tylko w tym, ale także w przyszłym roku deficyt budżetu centralnego będzie znacznie mniejszy.

- Ministerstwo Finansów wymyśliło strategię, na tę chwilę akceptowaną przez rynki, żeby przesadzić z prognozami deficytu w projekcie budżetu na 2020, a także, zdaje się, na 2021 rok. Strategia polega na tym, żeby skutki pandemii oszacować na wyrost, co może być zrozumiałe, bo mamy drugą falę, która ewidentnie zaskoczyła rząd, i wciąż dużą niepewność co dalej - mówi Ludwik Kotecki.

Zdaniem byłego wiceministra finansów podobnie "na wyrost" zaplanowane zostały na ten i przyszły rok deficyty sektora finansów publicznych, a więc liczone już razem ze środkami wydanymi przez PFR czy BGK na "tarcze" związane z pandemią.

- Wynik sektora finansów publicznych będzie trochę lepszy niż zakładany przez rząd, czyli minus 12 proc. PKB. Sądzę, że będzie to ok. 9 proc., czyli o 60-70 mld zł deficyt będzie mniejszy. Żeby było jednak jasne - od początku było wiadomo, że te 12 proc PKB w nowelizacji tegorocznego budżetu jest przesadzone. A 9 proc. to i tak ogromny deficyt - mówi Ludwik Kotecki.

9 proc. PKB to ok. 200 mld zł, czyli ok. połowy rocznych dochodów państwa. W projekcie budżetu na przyszły rok rząd zaplanował, że deficyt finansów publicznych wyniesie 6 proc. PKB, czyli ok. 130 mld zł. Tu pojawia się pytanie o ewentualną "trzecią" falę i jej skutki.

- W przyszłym roku deficyt też może być trochę mniejszy niż zaplanowane na przyszły rok ok. 6 proc. PKB, choć "trzecia" fala, efekty i tempo wprowadzania szczepionki - wszystko to jest wysoce niepewne - mówi Ludwik Kotecki.

Obszary niepewności

Choć mamy budżet na przyszły rok, wielkości w nim zapisane są mocno niepewne. Ale to niejedyny obszar niepewności. Bo kolejnym jest zachowanie gospodarki w trakcie i po pandemii. Rządy na całym świecie wydają po to pieniądze jakich nie widziano w historii, żeby działalność gospodarcza mogła "przespać" czas choroby jak najwygodniej, a gdy pandemia minie - by mogła ruszyć pełną parą. Czy tak będzie?

- W III kwartale mieliśmy silne odbicie gospodarki, co pokazuje, że jest w miarę zdrowa. Ale nie wiemy na ile konsumenci będą skłonni do tego, żeby więcej wydawać, i na ile firmy będą chętne do tego, żeby więcej inwestować. Na razie nie sposób tego założyć - mówi Mirosław Gronicki.

A takie właśnie założenie zrobił rząd. W uzasadnieniu projektu budżetu na przyszły rok napisał: "Po recesji w 2020 r. planowana jest odbudowa wzrostu gospodarczego, która będzie determinowana głównie wzrostem popytu krajowego". Przypomnijmy, że choć gospodarka w III kwartale silnie odbiła, to rok do roku nastąpił spadek PKB, a jego główną przyczyną był spadek popytu krajowego właśnie.

- Jeśli okaże się, że ze strony popytowej będzie gorzej niż ze strony podażowej, to powstaje pytanie czy pomoże nam popyt zagraniczny. Czyli - jak będzie sytuacja w Niemczech i w Unii, czy będzie większy impuls zewnętrzny, na ile Unia będzie chciała więcej od nas kupować - dodaje były minister finansów.

- W przyszłym roku nastąpi moment, kiedy gospodarka znów odbije bardzo mocno. Generalnie, unijne pieniądze, a zwłaszcza fundusz odbudowy, powinny spowodować, że gospodarka Europy podniesie się w miarę szybko - mówi Ludwik Kotecki.

I tu właśnie dochodzimy do kolejnego obszaru niepewności, związanego z możliwością zawetowania przez Polskę unijnego budżetu i funduszu odbudowy.

- Nie wierzę w weto. Po prostu nie można sobie i Europie tego robić. Gdyby funduszy unijnych nie było, trzeba by je czymś zastąpić. Alternatywą są środki publiczne. Jakie? Na razie w scenariuszach ekonomicznych nikt weta nie zakłada. Rząd blefuje - mówi Ludwik Kotecki.

Choć taki scenariusz trudno sobie wyobrazić, trwają przymiarki do policzenia jego skutków. Z fundusz odbudowy w ramach grantów Polska mogłaby uzyskać ok. 5 proc. swojego PKB i mogłaby zaciągnąć pożyczki w wysokości do 6 proc. PKB i to już przez najbliższe 2-3 lata - wylicza podczas "Kwadransa z Europejskim Kongresem Finansowym" Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska. Razem z siedmioletnim budżetem Unii to blisko 30 proc. naszego PKB. W ciągu siedmiu lat możemy stać się o jedną trzecią bogatsi niż jesteśmy, a jeśli te pieniądze dobrze wykorzystamy - o znacznie więcej.

- To, jak środki będą absorbowane, będzie się składać na tempo wzrostu PKB w najbliższych latach. Zakładamy, że w 2021 roku absorpcja będzie się rozkręcać i zwiększy nasze PKB o 0,8 punktu proc., a potem będzie rosnąć i dodawać do niego od 1,6 do 1,9 punktu proc. - powiedział Jakub Borowski.

A gdyby Polska zawetowała budżet i fundusz odbudowy?

- Gdyby Polska zawetowała unijny budżet i fundusz odbudowy zmusiłoby to nas do substytuowania ich długiem wewnętrznym. Gdybyśmy musieli pożyczać na zewnątrz, stanęlibyśmy wobec pytania, na ile wiarygodne są finanse państwa polskiego. Gdyby została zakwestionowana przez rynek, wzrosłyby koszty obsługi długu, nie można byłoby pożyczać tanio. Takiej sytuacji trzeba uniknąć - mówi Mirosław Gronicki.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Jakub Borowski dodaje, że w przypadku braku pieniędzy z funduszu odbudowy tempo wzrostu PKB, prognozowane na przyszły rok przez Credit Agricole na 4 proc., mogłoby być mniejsze nawet o połowę. Zamiast pokryzysowego odbicia mielibyśmy pokryzysową stagnację. W kolejnych dwóch latach, na które ma właśnie przypaść największy napływ z pieniędzy z funduszu odbudowy, osłabienie tempa wzrostu mogłoby wynieść nawet 3 punkty procentowe rocznie. Dlatego, to nie pandemia, ale weto tworzy dla polskich finansów publicznych największe ryzyko. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: polska gospodarka | pandemia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »