Dlaczego bankom może opłacać się przewalutować kredyty frankowe?
Temat frankowych kredytów hipotecznych powraca jak bumerang, za każdym razem gdy kurs franka rośnie względem złotego, a wraz z nim raty kredytowe frankowiczów. Dodatkowo atmosferę podgrzewa zbliżająca się kampania wyborcza i obietnice polityków. Problem pozostaje nierozwiązany już od kilku lat, a kolejne projekty ustaw, które miałyby wspomóc kredytobiorców, pozbawione są konkretów. Dzieje się tak ponieważ trudno jest pogodzić przeciwstawne interesy frankowiczów i banków, nie narażając stabilności sektora finansowego w Polsce.
Jedynym funkcjonującym do tej pory rozwiązaniem mającym wspierać posiadaczy kredytów walutowych jest powołany w październiku 2015 r. Fundusz Wsparcia Kredytobiorców. Mogą z niego skorzystać wszyscy posiadacze kredytów mieszkaniowych denominowanych w walucie innej niż złoty (nie tylko CHF), którzy mają problemy z obsługą zadłużenia i spełniają określone kryteria. Fundusz działa w ramach BGK i dysponuje 600 mln zł, a w razie potrzeby może zostać dofinansowany przez banki.
Niedawno sejmowa komisja finansów wznowiła pracę nad ustawą i przyjęła prezydencki projekt nowelizacji, który zakłada głównie przedłużenie okresu funkcjonowania Funduszu Wsparcia i poluzowanie kryteriów wnioskowania o wsparcie. Dodatkowo projekt wprowadza tzw. Fundusz Restrukturyzacji, który miałby zostać utworzony z wpłacanych kwartalnie składek banków (uzależnionych od wysokości posiadanych walutowych kredytów hipotecznych). Banki, które zdecydowałyby się przewalutować na złotówki kredyty w walutach obcych, będą mogły liczyć na zwrot różnic bilansowych między wartością kredytów przed i po konwersji - przy czym projekt ustawy mówi o przewalutowania przy obecnym kursie NBP, nie wskazując na konieczność przewalutowania po niższym kursie (np. z dnia udzielenia kredytu).
Już teraz większość banków sama z siebie oferuje możliwość przewalutowania kredytów frankowych po obecnym kursie i proponuje przy tym udogodnienia takie, jak karencja lub wydłużenie terminu spłaty. Zgodnie z zapowiedziami partii rządzącej ustawa miałaby zostać przyjęta do końca marca 2019 r., a koszt dla sektora bankowego wyniósłby ok. 3,2 mld rocznie.
Według danych NBP, łączna ekspozycja polskiego sektora bankowego na frankowe kredyty hipoteczne wynosiła ok. 105 mld zł na koniec 2018 r., z czego najwięcej przypadało na PKO BP, Getin Bank, Millenium i mBank. Około 3 proc. z tych kredytów to kredyty niepracujące, czyli niespłacane regularnie. Nie jest to wynik dużo gorszy od kredytów w rodzimej walucie, gdzie nie spłaca się ok. 2 proc. kredytów.
Dlaczego bankom mogłoby opłacać się przewalutować kredyty walutowe, skoro nie spłacają się one znacząco gorzej od zwykłych hipotek? Chodzi tutaj głównie o spełnienie wymogów regulacyjnych odnośnie kapitałów własnych. Banki muszą utrzymywać ich odpowiedni poziom względem aktywów ważonych ryzykiem. Na kapitały własne składają się m.in. kapitał zakładowy, kapitały zapasowe, zyski zatrzymane oraz ewentualnie wyemitowane obligacje podporządkowane (jeśli KNF wyraził zgodę). Z kolei na aktywa ważone ryzykiem składają się: udzielone kredyty, posiadane instrumenty finansowe, a także zobowiązania pozabilansowe. Przy czym na potrzeby kalkulacji wymogów kapitałowych kredyt kredytowi nie jest równy - różne aktywa posiadają różne wagi.
Obłożenie wymogami odnośnie wysokości kapitałów własnych znacząco wzrosło w ostatnich latach. Poza wymogiem regulacyjnym (TCR = 8 proc.), banki muszą utrzymywać bufor zabezpieczający (obecnie 1,875 proc., docelowo 2,5 proc.), bufor ryzyka systemowego (3 proc.) i ewentualnie dodatkowy indywidualny bufor instytucji o znaczeniu systemowym, oraz tzw. "domiar" na pokrycie ryzyka walutowych kredytów hipotecznych. Wszystkie te ponadnormatywne wymogi spowalniają akcję kredytową, ponieważ bez odpowiedniego poziomu kapitałów banki nie mogą udzielać nowych kredytów, co zmniejsza potencjalne zyski i osiągany zwrot na kapitale (ROE).
Właśnie ekspozycje we frankach są podwójnie, a nawet potrójnie ciążące dla spełnienia wymogów kapitałowych. Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA) oraz dyrektywa Parlamentu Europejskiego CRDIV/CRR jako podstawową wagę ryzyka dla ekspozycji zabezpieczonych hipoteką na nieruchomościach mieszkalnych uznają poziom 35 proc., pozostawiając jednak krajom członkowskim możliwość ich podniesienia do poziomu 150 proc. - i taki właśnie poziom stosowany jest w Polsce dla kredytów frankowych. Po drugie, o czym wspomnieliśmy już powyżej, KNF nałożył na frankowe banki indywidualne domiary zwiększające wymogi kapitałowe, w celu pokrycia ryzyka walutowych kredytów hipotecznych.
Przyjrzyjmy się efektom tych regulacji w dużym uproszczeniu na przykładzie PKO BP. Zaangażowanie państwowego giganta we frankowe hipoteki wynosi ok. 23 mld zł (wobec całego portfela kredytowego 210 mld zł). Z kolei na potrzeby kalkulacji wymogów kredyty te "ważą" 35 mld zł, a mogłyby "ważyć" zaledwie 8 mld zł, czyli bank mógłby udzielić 27 mld zł nowych złotówkowych kredytów hipotecznych (a nawet więcej, bo zniknąłby "domiar" na kredyty walutowe) i wciąż spełniałby wymogi kapitałowe.
Po trzecie zgodnie z polityką dywidendową KNF, banki mogą wypłacić tylko pomniejszoną dywidendę, jeśli mają wysoki udział kredytów walutowych względem wszystkich kredytów hipotecznych oraz wysoki udział kredytów walutowych udzielonych w latach 2007 i 2008. Dlatego PKO BP podzieli się z akcjonariuszami tylko połową swojego zysku za 2018 r., a mBank nie wypłaci dywidendy w ogóle.
Mimo potencjalnych korzyści wynikających z przewalutowania, wiąże się z tym wiele ryzyk i kosztów. Pierwszym oczywistym kosztem byłyby składki na Fundusz Restrukturyzacyjny, które pewnie z czasem zostałyby przerzucone ostatecznie na klientów (pod postacią np. podnoszonych opłat za czynności związane z obsługa kredytów). W teorii, gdyby wszedł w życie procedowany obecnie projekt ustawy, państwo zwracałoby bankom różnicę bilansową wynikającą z ewentualnego przewalutowania kredytu (również po niższym kursie niż obecny), czyli banki nie rozpoznawałyby straty z tego tytułu.
Jednak ze względu na stosowane standardy rachunkowości istnieje ryzyko, że, po dokonaniu przewalutowania banki musiałyby uznać te kredyty jako "forborne" (czyli z istotnym udogodnieniem dla kredytobiorców) i w związku z tym przeklasyfikować zdrowe kredyty do kategorii kredytów, dla których nastąpił istotny wzrost ryzyka kredytowego (przejście z koszyka 1 do koszyka 2). Oznaczałoby to zawiązanie znacznych odpisów, które jednorazowo obciążyłyby rachunek wyników.
Banki i KNF musiałyby wypracować jakiś rodzaj podejścia rynkowego (czyli de facto nie uznawać tych kredytów za "forborne"), ponieważ kwoty odpisów mogłyby być miliardowe, co dla niektórych banków byłoby nie do udźwignięcia - zwłaszcza pod kątem spełnienia wymogów kapitałowych.
Wojciech Bartosik, analityk Michael/Ström Dom Maklerski
Opr. MD