Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Bardziej długofalowo będziemy potrzebować w latach 20. węgla z tego względu, że nie zbudowaliśmy żadnych albo wystarczającej liczby elektrowni innego rodzaju. Mamy za mało odnawialnych źródeł energii, nie zbudowaliśmy dotąd energetyki jądrowej - dlatego lata 20. wciąż upłyną pod znakiem węgla. Z tej perspektywy można zainwestować w zwiększenie wydobycia, aby te elektrownie, które jeszcze pozostaną w mocy, w jak największym stopniu były opalane węglem z Polski.
- W dobie kryzysu energetycznego dopuszczalne są różne formy pomocy społecznej, natomiast zwiększanie popytu na węgiel przez dopłaty na niego to ślepa uliczka. Mamy do czynienia ze spiralą populizmu w polityce energetycznej. Rządzący obiecują dopłaty do węgla, a opozycja domaga się dopłat do każdego paliwa, czyli na przykład do pelletu i do gazu. W ten sposób propozycja rządzących wywołuje presję inflacyjną - będzie kosztowała około 11,5 mld zł, a opozycja przebija tę ofertę na 40 mld zł dopłaty do wszystkiego - powiedział serwisowi eNewsroom Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.
- Dopłaty nie są żadnym rozwiązaniem problemu. To kolejna forma pomocy społecznej po dodatku energetycznym, który przecież już został wprowadzony w ramach tarczy antyinflacyjnej. Prawdziwym rozwiązaniem jest reforma, która polegałaby na tym, żeby wydobywać węgiel w Polsce tam, gdzie się to opłaca i tam rzeczywiście inwestować. Z drugiej strony rezygnować z węgla, importować go z innych źródeł w sposób coraz bardziej efektywny. Nie warto obiecywać górnikom, że nadejdzie jakiś renesans węgla, bo po kryzysie energetycznym wrócą wcześniejsze trendy technologiczne, obiektywne, które będą wypychać węgiel z rynku - podkreśla Jakóbik.