Drakońskie kary dla producentów pojazdów. Wzrost kosztów odbije się na portfelach klientów
W przyszłym roku wejdą w życie obniżone limity dot. emisji dwutlenku węgla. Spełnienie norm stanie się bardzo trudne, a ich przekroczenie będzie skutkować wysokimi karami dla producentów pojazdów. Zdaniem Jakuba Farysia, prezesa Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, prawdopodobna jest podwyżka cen nowych aut. Koncerny już je zapowiadają, nawet o 20 proc., ale w obrębie danej marki mogą być przyjęte różne strategie dla poszczególnych modeli. Zakup samochodu w tym półroczu nie musi oznaczać oszczędności. W styczniu będzie on traktowany jako roczny i straci na wartości.
Od przyszłego roku zaczną obowiązywać zmniejszone normy emisji dwutlenku węgla dla nowych samochodów. Unijny limit wyniesie 95 g CO?/km dla pojazdu o masie niespełna 1380 kg. Dla lżejszych aut dopuszczalny próg będzie jeszcze niższy, a dla cięższych - wyższy.
- Producent do obliczeń może uwzględnić nie wszystkie, a 95 proc. zarejestrowanych samochodów, co pozwala na zebranie tych, które najmniej emitują. Jednak spełnienie nowych norm i tak będzie bardzo trudne i może się zdarzyć, że nie wszystkie firmy sprostają limitom. Przekonamy się o tym za 2 lata, kiedy nastąpi rozliczenie za 2020 rok - mówi Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.
Według firmy JATO, średnia emisja w 2018 roku wyniosła ok. 120 g CO?/km. Za nadmierne emisje przewidziane są spore kary. Firmy zapłacą 95 euro za każdy gram powyżej ustalonego limitu. Jeśli więc norma zostanie przekroczona o 25 g CO?/km, to do uregulowania będzie blisko 2400 euro.
- To drakońskie kary. Prawie 100 euro za gram przemnożone przez flotę to daje miliardy euro, dlatego w przypadku niektórych producentów może zdarzyć się, że kary spowodują zmniejszenie zysków. Tym bardziej, że oprócz ewentualnych kar, trzeba będzie znaleźć środki na rozwijanie nowych napędów - komentuje Jakub Faryś.
Znalezienie budżetu na badania i rozwój jest bardzo istotne, ponieważ w kolejnych latach wejdą w życie jeszcze ostrzejsze przepisy dotyczące emisji. Zaczną one obowiązywać od 2025 roku, a następne zaostrzenie przewidziane jest od 2030 roku. To oznacza, że firmy muszą myśleć nie tylko o najbliższej przyszłości.
- Z bardzo dużym prawdopodobieństwem, wręcz graniczącym z pewnością, można powiedzieć, że wzrost kosztów związanych z produkcją zostanie przerzucony na klientów. Niektórzy producenci już teraz komunikują, że ceny samochodów mogą wzrosnąć nawet o 20 proc. Dziś trudno stwierdzić, o ile więcej zapłacimy za poszczególne modele, bo nie wiemy, jak dużo pojazdów z alternatywnymi napędami zostanie wprowadzonych na rynek - podkreśla prezes PZPM.
Ceny poszczególnych modeli wzrosną różnie i będzie to zależało również od decyzji marketingowych. Bardzo możliwe jest, że dany producent podniesie ceny proporcjonalnie dla wszystkich modeli. Nie jest wykluczone, że zmiana będzie mniej odczuwalna dla klientów w przypadku pojazdów słabiej się sprzedających, a bardziej - przy hitach sprzedaży.
- Przy tych decyzjach istotna jest też kwestia wrażliwości cenowej. Załóżmy hipotetycznie, że ceny mają wzrosnąć o 10 proc. Jeżeli ktoś planuje zakup auta za kilkaset tysięcy zł, to prawdopodobnie stać go też będzie na ten pojazd droższy o 10 proc. Natomiast nie zaryzykowałbym tezy, że dla kogoś, kto kupuje samochód za kilkadziesiąt tysięcy zł, dołożenie pozostałej części będzie łatwe. Może się okazać, że nie, więc z pewnością wzrost nie będzie wszędzie taki sam - stwierdza prezes Faryś.
Dla producentów jednym ze sposobów na zmniejszenie emisji jest zwiększenie udziału sprzedaży aut z napędem bateryjnym, hybrydowym czy hybrydowym plug-in. Jednak pojazdy elektryczne bateryjne wciąż znajdują mniej nabywców niż wcześniej prognozowano. To jest rynek mocno uzależniony od dodatkowych zachęt, w tym finansowych. Brakuje też infrastruktury, za mało jest stacji ładowania, co ogranicza możliwości poruszania się poza miastem.
- Moim zdaniem, dużego skoku jakościowego należy spodziewać się w 2021 czy 2022 roku. Wtedy wielu producentów zaprezentuje samochody od początku skonstruowane jako elektryczne. Dziś sporo modeli stanowią pojazdy, które najpierw występowały w wersji spalinowej i dopiero po dużych zmianach stały się pojazdami elektrycznymi - informuje prezes Faryś.
Wizja podwyżek może wkrótce przyciągnąć do salonów sprzedaży klientów indywidualnych. Nad ofertami zastanowią się przede wszystkim osoby, które planują zakup auta i nie ma dla nich różnicy, czy transakcja nastąpi pod koniec 2019 roku bądź już na początku 2020 roku. Z kolei przyspieszenie wymiany floty firmowej o kilka miesięcy nie jest zazwyczaj możliwe. Decydują o tym polityka firmy i przyjęty kalendarz wymiany flot.
- Należy też pamiętać o tym, że pojazd kupiony w grudniu, staje się już w styczniu tańszy o ileś procent, ponieważ w Polsce uwzględniany jest rok produkcji. Może się okazać, że to, co zaoszczędziliśmy przed podwyżką, straciliśmy na roczniku.
Ponadto, niewiele jest osób, które stać na kupowanie nowego auta na zapas. Jeżeli ktoś nabył samochód rok temu, to bezsensowna będzie kolejna zmiana. Przyjmuje się, że w Polsce okres eksploatacji, nawet dla ludzi zamożnych, wynosi co najmniej 3 lata - podsumowuje prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego.