Ekonomiści: Państwo może być chciwym kapitalistą

Państwa weszły ostro do gospodarczej gry po ostatnim wielkim kryzysie z lat 2007-2009. Polskie państwo także chce odgrywać w gospodarce coraz bardziej znacząca rolę. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że nasz ustrój gospodarczy staje się "kapitalizmem państwowym". To oznacza duże ryzyka. Dla Polski i dla Polaków.

Państwo może ingerować w gospodarkę na dwa sposoby. Pierwszy sprowadza się do tego, że tworzy prawo i regulacje, żeby przedsiębiorcy wiedzieli, czego im nie wolno. Swoją politykę realizuje poprzez system podatkowy i wsparcie tych dziedzin, w których rynek nie działa dobrze, a społeczeństwu są potrzebne. Trzyma się przy tym zasad konkurencji.

Ale jest też drugi sposób. Stara się być gospodarki właścicielem.

Co to znaczy? Na świecie nie ma takiego państwa, które nie byłoby właścicielem jakichś  przedsiębiorstw. Ale chodzi o to, jaka duża jest państwowa własność, jak jest zarządzana i czy państwo trzyma się reguł, które obowiązują innych. Jeśli będące własnością państwa przedsiębiorstwa zajmują w swoich sektorach dominująca pozycję - wtedy też państwo w gospodarce rozdaje karty. Na tym polega "państwowy kapitalizm". 

Reklama

- Zmierzamy w kierunku kapitalizmu państwowego - mówił Maciej Bałtowski, profesor UMCS w Lublinie podczas niedawnego Kongresu Ekonomistów Polskich.

Są takie kraje, gdzie przedsiębiorstwa należące do państwa są narzędziem jego polityki, a nawet geopolityki. Przykład? Rosyjski Gazprom i jego znane z niedawnej historii gazowe szantaże wobec Ukrainy, czy też wobec Europy. 

Jak zmierzyć to, czy w konkretnym kraju dominuje "kapitalizm państwowy" czy też nie? Najprostszy sposób jest taki - sprawdzamy ile majątku przedsiębiorstw, w stosunku do ich majątku w całej gospodarce, należy do państwa. Katarzyna Szarzec z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu zrobiła takie badania i policzyła jak to wygląda w 30 krajach Europy biorąc pod uwagę 130 tys. największych przedsiębiorstw.

I co się okazało? Że na pewno "kapitalizmem państwowym" jest ustrój gospodarczy panujący w Rosji. Tam 58 proc. aktywów (czyli majątku) przedsiębiorstw jest własnością państwa. Nie ma też wątpliwości, że "kapitalizm państwowy" jest w Chinach, czy w naftowych satrapiach Bliskiego Wschodu, choć dokładnych danych na ten temat nie mamy. Pierwsze co się rzuca w oczy - "kapitalizm państwowy" to ustrój panujący w krajach, które nie mają nic wspólnego z demokracją. Panuje tam dyktatura. 

Jaka jest sytuacja w Polsce?

Według badań Katarzyny Szarzec, własnością państwa jest u nas prawie jedna trzecia aktywów przedsiębiorstw, bo 32 proc. To więcej niż np. we Francji, która w 1981 roku, za rządów socjalistycznego prezydenta Francois Mitteranda, przeszła nacjonalizację. Upaństwowiono wówczas takie giganty, jak Compagnie Générale d’Électricité, Rhône-Poulenc, Saint-Gobain, Thomson-Brandt, holdingi finansowe Suez i Paribas oraz 36 banków. Mimo to francuskie państwo jest aktualnie właścicielem 24 proc. majątku tamtejszych przedsiębiorstw. Podobny odsetek majątku firm należy do państwa we Włoszech.

Udział państwowej własności w gospodarce, po prywatyzacji z lat 90. pozostaje więc w Polsce dość duży. Co zaskakujące, najmniejszy odsetek własności państwowej w gospodarce w naszej części Europy jest na Węgrzech. W rękach państwa pozostaje zaledwie 10 proc. całych ich aktywów.      

Wielki kryzys sprzed ponad dekady spowodował, że państwa były wręcz zmuszone, żeby wmieszać się do gospodarki nie przez tworzenie reguł gry, ale jako właściciele. I to znacznie bardziej, niż tego chciały. Jeszcze ponad 10 lat temu wydawało się to nieprawdopodobne, a tymczasem jeden z największych banków świata, brytyjski Royal Bank of Scotland stał się własnością państwa. Podobnie inne banki - w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Francji i Belgii, a nawet w USA, gdzie właśnie państwo uratowało przed bankructwem Citigroup, ubezpieczyciela AIG oraz koncerny motoryzacyjne.

- Przed kryzysem 2007-2009 nacjonalizacja przedsiębiorstw prywatnych wydawała się niemożliwa - mówiła podczas Kongresu Ekonomistów Polskich Katarzyna Szarzec.   

O to, jaki powinien być udział państwa w gospodarce ekonomiści wiodą spór od lat, a przynajmniej od czasów kiedy John Maynard Keynes po wielkim kryzysie lat 20. i 30. zeszłego stulecia stworzył podstawy polityki "New Deal" w USA. Krytykowana była zresztą przez niektórych ekonomistów jako "kapitalizm państwowy". Po ostatnim kryzysie wielu polityków zaczęło mówić, że "kapitał na narodowość", a państwo powinno w gospodarce grać dużo bardziej ostro.

Jak ostro? Choć w Polsce na razie nikt tego oficjalnie nie powiedział, że państwo powinno w gospodarce dominować, a własność państwowa powinna się rozszerzać, zakusy już są widoczne. Ekonomiści przestrzegają - nie tędy droga.

- Dylemat rynek albo państwo jest fałszywy. Dla dobrze działającego rynku potrzebne jest silne państwo, ale nie ekspansywne, wszechogarniające - podkreślał podczas Kongresu Jerzy Wilkin, profesor Uniwersytetu Warszawskiego.

Ekonomiści widzą, że nasze państwo coraz bardziej "rozpycha" się w gospodarce. Stara się realizować marzenia o "narodowych czempionach". A teraz doszła do tego nacjonalizacja banków.   

Kolejny bank trafi pod nadzór państwa?

Sam fakt, że w skład indeksu dwudziestu największych spółek notowanych na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych WIG20 wchodzi aż 11 spółek zależnych od Skarbu Państwa, a więc ponad połowa, może świadczyć o tym, że wpływy państwa na gospodarkę są znacznie większe niż wynika to z samego jego udziału w aktywach  przedsiębiorstw. Co więcej, część analityków mówi, że tak duży udział "państwowych" spółek w głównym indeksie przesądza o słabości polskiej giełdy na tle innych rynków akcji.  Choć udział państwa w polskiej gospodarce jest spory, na pierwszy ogień nacjonalizacji gospodarki poszedł sektor bankowy. Zaczęło się od kupna od włoskiego UniCredit pakietu akcji banku Pekao przez państwowe PZU oraz Polski Fundusz Rozwoju. Ale apetyty są znacznie większe. Na rynku panuje przekonanie, że duże państwowe banki - Pekao i PKO BP - złożą oferty na mBank, sprzedawany właśnie przez niemieckiego właściciela.

Sprawa powrotu mBanku do "macierzy" traktowana ma być tak prestiżowo jak zwycięstwo w bitwie pod Grunwaldem, więc i oferty mogą być wysokie.

Czemu na tak daleko idącym upaństwowieniu sektora bankowego w Polsce zależy rządzącym? Niedawno banki należące do zagranicznych właścicieli - zgodnie z zaleceniami agencji ONZ -  ogłosiły, że nie będą finansować energetyki opartej na węglu. Finansowania nie da się także uzyskać za granicą. A banki zależne od Skarbu Państwa będzie można do tego "zachęcić".

To pierwsze bardzo poważne ryzyko związane z powstającym w Polsce "kapitalizmem państwowym". Ale jest też kilka innych. Czy państwowe przedsiębiorstwa mogą być efektywne? Mogą. Ale nie muszą. Dlaczego nie muszą? Na tym właśnie to drugie ryzyko polega.

Bo tak jak banki mogą być "użyte" przez państwo do - na przykład - finansowania energetyki węglowej, tak samo może ono "używać" innych należących do niego firm do realizacji fantazji rządzących. Na przykład do nietrafionych zagranicznych przejęć, wchodzenia w nowe obszary działalności bez odpowiedniego doświadczenia i know-how, finansowania gigantycznych inwestycji o wątpliwej stopie zwrotu. Takie używanie państwowego majątku może przynieść opłakane skutki, choć zapewne dopiero w przyszłości.    

- Kiedy pojawiają się w gospodarce problemy, zobaczymy co (zarządzający państwowymi spółkami - przyp. red.) potrafią. Gorsze zarządzanie może dawać sobie radę, kiedy jest świetna koniunktura. Ale w spółkach dzieje się bardzo wiele rzeczy złych, które wyjdą za 5, 10, 15 lat, choć na poduszce stworzonej przez neoliberalizm można jakiś czas przeżyć - mówi Adam Noga, profesor Akademii Leona Koźmińskiego.

Rotacja kadr zarządzających dokonywana z politycznych powodów to kolejna cecha "kapitalizmu państwowego". Katarzyna Szarzec zbadała 12 tys. polskich przedsiębiorstw i okazało się, że w tych państwowych kadry zarządzające zmieniają się znacznie częściej niż w prywatnych.

- Zawsze jak zmienia się władza, następuje wzrost rotacji. Bez względu na to jaka partia wygrywała wybory. Ale w 2015 roku wzrost rotacji był nieproporcjonalnie szybki - mówiła.

- To znaczy, że mamy do czynienia z instytucją nieformalną, która stała się "tradycją". Wymiana kadr w spółkach to trofea, które "się należą" - dodała.

Karuzela kadrowa oznacza niestabilność zarządzania. W takiej sytuacji nawet najlepsze projekty inwestycyjne mogą się rozchybotać. To trzecie ryzyko dla gospodarki i przyszłości kraju - mogące zaszkodzić naszemu rozwojowi.

 - Jeśli głównym celem polityki gospodarczej ma być wyjście z pułapki średniego rozwoju, a przedsiębiorstwa państwowe mają być motorem rozwoju, musimy dokonać poprawy instytucji państwa, bo inaczej będą przeszkodami w rozwoju - mówiła Katarzyna Szarzec.

- Magma instytucjonalna powoduje bardzo wysokie koszty transakcyjne. Będą one widoczne dopiero w kolejnych latach - powiedział Jerzy Wilkin.

Jest jeszcze czwarte ryzyko, związane z powstaniem zupełnie nowej klasy społecznej - oligarchów. Ekonomiści zwracają uwagę na to, że jednym z najważniejszych sukcesów polskiej transformacji było to, iż taka klasa u nas nie powstała. A w mniejszym lub większym stopniu powstała po upadku komunizmu we wszystkich krajach naszego regionu.  

Oligarcha, czyli kto

Zbadał to zjawisko znawca gospodarek postkomunistycznych Anders Aslund z amerykańskiego instytutu Atlantic Council, były doradca prezydenta Rosji Borisa Jelcyna. To "bardzo bogaty, politycznie umocowany biznesmen (...) czasem główny właściciel konglomeratu, mający bliskie związki z prezydentem" - pisał o oligarchach w Rosji i na Ukrainie.

Oligarchowie w "państwowej" gospodarce Rosji odgrywają bardzo ważną rolę. Zarządzają majątkiem państwa, ale też dbają o to, żeby do jego kasy płynęły podatki, co przy słabości rosyjskich instytucji państwowych nie jest wcale takie oczywiste. Dbają o to, żeby majątek "nie wyciekał", a równocześnie w zamian za lojalność mogą w nieograniczony sposób wykorzystywać go do budowania własnego bogactwa. Bo - jak mówił o amerykańskich oligarchach niegdysiejszy prezydent USA Herbert Hoover - "są cholernie chciwi". Nielojalność jest natomiast surowo karana. Przekonał się o tym Michaił Chodorkowski.

Anders Aslund twierdzi, że w USA w swoim czasie oligarchowie także odgrywali ważną rolę. Po wojnie secesyjnej "baronowie rabusie" (to z kolei określenie ze średniowiecznych Niemiec) jak Cornelius Vanderbilt, John Rockefeller czy Andrew Carnegie zbudowali transportową, naftową i hutniczą potęgę gospodarki. Anders Aslund wnioskuje więc, że ustrój oligarchiczny jest związany z pewnym etapem rozwoju gospodarki i społeczeństwa - określanym jako etap "średniego rozwoju". A na takim właśnie jest Polska.   

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

- (...) być może jeszcze nasz kapitalizm państwowy nie jest oligarchiczny, ale być może zmierza ku oligarchii państwowej - mówił na kongresie ekonomistów Maciej Bałtowski.

Traktowanie państwowego majątku przez polityków jak "trofeów" wynika ze słabości instytucji państwa. Takich miedzy innymi jak procedury zarządzania tym majątkiem, czy ład korporacyjny. 

- To, czy wpływ państwowej własności na gospodarkę jest pozytywny (czy negatywny) zależy od jakości instytucji państwa. Dla wzrostu może być pozytywny, kiedy instytucje  państwa cechuje wysoka jakość, gdyż one wpływają na kwestie korupcji, politykę właścicielską i skalę zawłaszczania państwa przez polityków - mówiła Katarzyna Szarzec.

Ale przy słabych instytucjach może być zupełnie inaczej. Określił to bardzo precyzyjnie jeden z pierwszych amerykańskich "baronów rabusi" Cornelius Vanderbilt. "Co mnie obchodzi prawo? Przecież mam władzę" - mawiał.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: makroekonomia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »