Epidemia E. coli w McDonald's. Szef sieci fast-food uspokaja klientów
Po wybuchu epidemii E. coli w amerykańskich restauracjach McDonald's prezes sieci fast-food zapewnił, że klienci są bezpieczni i mogą bez obaw zamówić posiłek. Zadeklarował, że firma podejmuje działania, aby wyeliminować problem i nie narażać kolejnych osób na zakażenie, w wyniku którego życie straciła jedna osoba.
W dziesięciu stanach USA doszło do co najmniej 49 zachorowań po spożyciu kanapki McDonald's Quarter Pounder - polskiego odpowiednika McRoyal. Po zatruciu bakterią E. coli dziesięć osób trafiło do szpitali, jedna osoba zmarła. Do zdarzenia odniósł się na antenie NBC prezes amerykańskiego McDonald's Joe Erlinger.
- Jesteśmy przekonani, że możecie pójść do McDonald's i cieszyć się naszymi klasykami. Wczoraj podjęliśmy szybkie działania, aby usunąć Quarter Pounder z naszego menu. To było szybkie i zdecydowane działanie z naszej strony - powiedział w programie "TODAY".
Wyjaśnił, że firma współpracuje z Amerykańskimi Centrami Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC), jednak nie potwierdził, że w innych restauracjach na obszarach, gdzie doszło do zakażenia, nie występuje ten problem. Zapytany, czy sytuacja zaszkodzi firmie i wpłynie na jej reputację w dłuższej perspektywie, odpowiedział: - Nasz założyciel zwykł mawiać: "Jeśli zadbasz o klientów, firma zadba o siebie sama". Zapewnił, że znajdzie się spsób, aby przywrocić zaufanie konsumenta.
Jak podaje NBC, obecnie nie jest jasne, który ze składników kanapki był źródłem zakażenia, choć zgodnie ze wstępnymi ustaleniami CDC może chodzić o pokrojoną w paski cebulę. Produkt został już wycofany z oferty w dotkniętych sytuacją stanach.
Skażenie bakterią E. coli nie jest czymś, co przytrafiło się tylko sieci McDonald's. Jak przypomina Reuters, w 2015 r. wybuch epidemii E. coli nastąpił w konkurencyjnej firmie Chipotle (serwuje głównie meksykańskie jedzenie), gdzie przypadki zachorowań zgłaszano później jeszcze przez trzy lata - zarówno bakterią, jak i norowirusem. Cena akcji firmy spadła o niemal połowę.
Po ogłoszeniu informacji o epidemii, na amerykańskiej giełdzie akcje McDonald's staciły niemal 7 proc. Jak wskazuje jednak Eryk Szmyd, analityk XTB, tego typu sytuacja nie jest pierwszą w historii firmy, a spadki cen okazywały się tymczasowe. Zaznacza jednak, że obecnie na kwestię zakażeń nakłada się szereg innych, negatywnych czynników.
- Firma po słabszym II kwartale roku już zapowiadała, że rok 2025 zapowiada się jako "pełen wyzwań", a istotnym motorem jej wzrostu był "silny" rynek w Ameryce Północnej, gdzie niedawno zadebiutował "posiłek za 5 dolarów". Patrząc na historyczne przykłady zatruć E. Coli w Chipotle (2015) czy Jack in The Box (1993), sprzedaż porównywalna w pierwszym przypadku ustabilizowała się dopiero po 1,5 roku, a w drugim spadała przez 4 kwartały z rzędu - wyjaśnia.
Ekspert prognozuje, że popyt na produkty McDonald's nieco osłabnie w najbliższym czasie. Dodać do tego należy prawdopodobieństwo wzrostu zachorowań oraz koszty prawne dla spółki.
- W długim terminie jednak sytuacja nie zagraża fundamentom biznesu sieci, a konsumenci są świadomi skali, z jaką działa McDonald’s. Biorąc to pod uwagę, pojedyncze przypadki zatruć nie przekreślają standardów w całej firmie. Niemniej jednak potwierdzony przypadek śmiertelny może działać na wyobraźnię konsumentów szukających alternatyw dla sieci - wskazuje.