Felieton Gwiazdowskiego: Kwantowa wykładnia Konstytucji
Ostatnimi czasy, dzięki POPiS-owym rządom, a już w szczególności przy okazji walki o telewizję, nomen omen, "publiczną", wielkie zainteresowanie wzbudza interpretacja prawa. To dobrze. Pisałem o niej w książę "(Nie)Praworządność". W prezencie na Nowy Rok podrzucę kilka myśli Czytelnikom Interii, w skondensowanej formie.
Profesor Krzysztof Meissner w wykładzie "Znaczenie interpretacji w fizyce" opowiadał, że nawet współczesna fizyka wymaga interpretacji, choć wydawać by się mogło, że co jak co, ale równania matematyczne, które są językiem fizyki, inaczej niż przepisy prawne, żadnej interpretacji nie potrzebują. Ale fizycy zawsze stają w obliczu falsyfikacji swoich teorii. Najpierw wybierają jakąś interpretację, odrzucając inne, równie możliwe, ale sprzeczne z ich wyobrażeniem. Często okazuje się jednak, że choć stworzone przez nich równania same w sobie są prawidłowe, to nieprawidłowa jest ich interpretacja, a prawidłowa okazuje się ta inna - przez nich odrzucana.
Prawo fizyczne, które chcemy udowodnić, musi mieć jakąś własność - jakąś "symetrię". Dobrze by było, żeby przepisy prawa też miały taką symetrię. Jeśli - zgodnie z przyjętą interpretacją - jej nie mają, to może trzeba wyrzucić taką ich interpretację do kosza? I nie patrzeć na autorytety? Autorytet Isaaca Newtona, który na wątpliwości Gottfrieda Leibniza, czy czas musi być absolutny, apodyktycznie odpowiedział, że musi, był tak wielki, że Hendrik Lorentz, choć z dokonanych przez niego transformacji współrzędnych wynikało, że czas absolutny nie jest, nie pogłębiał tej tezy, stwierdziwszy, że nie jest to dla fizyki istotne.
Skorzystał z niej dopiero Albert Einstein. Ale on sam pozostawał pod tak silnym wpływem idei Arystotelesa o stałości Wszechświata, iż do swoich równań, z których wynikało niezbicie, że się on rozszerza, wprowadził korygującą "stałą kosmologiczną" - tylko po to, by można było przyjąć, że się jednak Wszechświat nie rozszerza. Uznał to później za największy błąd życia.
Autorami teorii rozszerzającego się Wszechświata zostali Georges Lemaitre i Edwin Hubble. Co ciekawe, Lemaitre do końca życia upierał się - wbrew większości fizyków - że choć Wszechświat się rozszerza (jak w równaniach Einsteina bez stałej kosmologicznej), to jednak musi istnieć jakaś "stała kosmologiczna" (choć inaczej wyprowadzona niż u Einsteina). Dopiero po śmierci Lemaitre okazało się, że miał rację.
Zupełnie inaczej było z teorią Freda Hoyle’a. On twierdził, że niezwykle ważny dla naszego życia pierwiastek, jakim jest węgiel, nie mógł powstać na początku rozwoju Wszechświata, bo wówczas za szybko doszłoby do powstania żelaza z najmocniej związanym jądrem atomowym, co uniemożliwiłoby powstanie życia, a we Wszechświecie krążyłyby jedynie kawałki żelaza. Udowodnił to dopiero William Fowler. I to on otrzymał Nagrodę Nobla z fizyki za badania reakcji jądrowych ważnych dla powstawania pierwiastków. Dlaczego on? Bo Hoyle upierał się w tym czasie, że Wszechświat, choć się rozszerza, jest statyczny (teoria stanu stacjonarnego). Upierał się przy swoim jak Lemaitre. Z tym, że Lemaitre miał rację, a Hoyle jej nie miał.
CZYTAJ WIĘCEJ: Finanse TVP i Polskiego Radia. Bez państwowej kroplówki - bieda
Teorie prawne takiej falsyfikacji nie podlegają. Można twierdzić co się chce. W fizyce to ze ścierających się w dyskusji twierdzeń wyłaniają się nowe, które można falsyfikować. Prawnicy mają tendencję do przekreślania nie tylko twierdzeń, z którymi się nie zgadzają, ale i ludzi, którzy je głoszą. Ale jest pewne podobieństwo fizyki i prawa.
W fizyce wynik obserwacji zależy od... obserwatora. Jeden widzi co innego niż drugi, w zależności od tego, czy i jak się porusza. Czasami zależy to też od tego, co obserwuje. Na przykład taki foton. Jak jest obserwowany, zachowuje się inaczej, niż jak nie jest obserwowany. Jak nie jest, to potrafi być w dwóch miejscach równocześnie. A jak spróbujemy go zaobserwować, to zawsze będzie tylko w jednym miejscu. Ale nie wiadomo, w którym z tych dwóch.
I podobnie zaczyna być w... prawie. Czy coś jest zgodne, czy niezgodne z Konstytucją zależy od... obserwatora. Niektóre słowa zdają się pojawiać w Konstytucji lub znikać - prawie jak foton - w zależności od tego, kto ją obserwuje.
Czy to nie jest efekt heurystyki afektu, tylko a rebours? Heurystyka afektu polega na skłonności do bezpodstawnego przenoszenia cech jednego faktu na inny, w szczególności według kryteriom "zły-dobry". Głównym czynnikiem umożliwiającym szybkie podjęcie decyzji jest ekspresja emocji. Podczas podejmowania decyzji, niektórzy ludzie stale odnoszą się do swojej "puli afektów" zawierającej wszystkie pozytywne i negatywne emocje. Korzystanie z afektywnych impresji jest często szybsze i efektywniejsze niż wydobywanie przykładów z pamięci i rozważanie ich wad i zalet.
Heurystyka awersji polega na kierowaniu się emocjami negatywnymi - złą oceną czegoś/kogoś. Pobieżna analiza zachowań i wypowiedzi niektórych "obserwatorów" dokonujących swojej interpretacji prawa pokazuje, że co zrobi PO, albo PiS, to musi być bezwzględnie dobre, albo bezwzględnie złe. Nie dlatego, jakie jest, tylko dlatego, kto to zrobił.
Wiec czytając, jak to z "ducha Konstytucji" wynika dla niektórych to, czy tamto, a jak komuś nie wynika, to się należy zastanowić, kto mu dał stopień naukowy i może nie zapraszać na różne konferencje, pozwolę sobie zacytować, co Jarosław Kostrubiec pisał o niemieckim historyku prawa Georgu Jellinku. Bo śmiało można to odnieść do innych. "Interpretacja wymaga niejednokrotnie złożonych zabiegów badawczych, wśród których ważne miejsce zajmuje historyczne (w tym biograficzne) uwarunkowanie myśli. Twórca określonej teorii nie znajduje się przecież w ideowej czy społeczno-politycznej próżni. Wyrasta z pewnego środowiska społecznego, studiuje określone dziedziny wiedzy, ulega wpływom osób lub dzieł, ma określone poglądy polityczne i religijne".
Kiedyś, jak zaczynałem karierę, był dobry, ale ginący już obyczaj ujawniania przez prawników okoliczności, które mogą wpływać na ocenę ich bezstronności: dla kogo się pracowało, kogo reprezentowało. W przypadku interpretacji prawa o podłożu politycznym warto by było ujawniać, na kogo się głosowało.
Ja na nikogo.
Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu prezentuje własne opinie i poglądy.
Śródtytuły od redakcji.