Felieton Gwiazdowskiego: Luzowanie i zaciskanie

No to zrobiliśmy kółeczko. Amerykański bank centralny (Fed) "spełnił oczekiwania rynków finansowych" i podniósł stopy procentowe o 50 punktów bazowych. To najmocniejszy wzrost od 22 lat. FOMC (Federal Open Market Committee - Federalny Komitet do spraw Operacji Otwartego Rynku, czyli odpowiednik naszej RPP) podjął tę decyzję jednogłośnie. "Rynki finansowe" nie do końca są jednak ukontentowane. Oczekiwały bowiem, że Fed zacznie zmniejszać swój bilans po 95 miliardów miesięcznie. Tymczasem będzie to robić dopiero od czerwca i na początku (do sierpnia włącznie) będzie redukować swój bilans jedynie o 47,5 mld dol. miesięcznie, a po 95 mld dol. dopiero od września.

Było więc QE (quantitative easing - ilościowe luzowanie), czyli w tłumaczeniu na język mniej "specjalistyczny", a więc mniej orwelowski, "money printing", teraz będzie QT (quantitative tightenin - ilościowe zaciskanie).

Po bankructwie Lehman Brothers w 2008 roku Fed "poluzował" swoją politykę, czyli de facto wydrukował - choć nie wolno było tak mówić, bo świadczyło to o oszołomstwie - 9 bln dol. (9 000 000 000 000). Fed skupował głównie obligacje skarbowe i "papiery wartościowe" powiązane z bezwartościowymi hipotekami. Na Wall Street zapanowała wówczas hossa. Teraz będzie je... No właśnie, co on będzie z nimi robić? Dolary z drukarki zostaną wrzucone do niszczarki. Szkoda, że ich faktycznie nie wydrukowali w wersji papierowej, tylko w wersji elektronicznej, boby teraz popyt na shreddery wzrósł, co zwiększyłoby ich produkcję i sprzedaż, a w efekcie amerykański i światowy PKB.

Reklama

Przypomnijmy więc politykę luzowania. Na początku 2011 roku, ówczesny prezes Fed Ben "Helikopter" Bernanke (zwany tak od powiedzenia o zrzucaniu dolarów z helikoptera) zakomunikował w Paryżu podczas szczytu G-20, że "utrzymywanie niedowartościowanych walut przez niektóre kraje przyczyniło się do powstania modelu wydatków globalnych, który jest niezbalansowany i nie do utrzymania". Jego zdaniem "kraje te będą musiały umożliwić kursom wymiennym swoich walut lepsze odzwierciedlanie fundamentów rynkowych i zwiększyć swoje wysiłki w celu zastąpienia roli, jaką odgrywa eksport w ich gospodarkach przez popyt wewnętrzny". Najbardziej "zajefajne" było twierdzenie, że zapewni to "przywrócenie bardziej zrównoważonej trajektorii finansom publicznym"!

Bernanke dodał, że "kraje z niedowartościowanymi walutami powinny pozwolić na ich umocnienie". Z kolei "kraje z dużymi deficytami handlowymi powinny zmniejszać wydatki publiczne", co "powinno umożliwić przywrócenie równowagi w światowym handlu i zapobiec powstaniu kolejnego kryzysu finansowego". Które to są "kraje z niedowartościowanymi walutami" - łatwo się było domyśleć. Chodziło głównie o Chińską Republikę Ludową. Ale które "kraje z dużymi deficytami handlowymi" mógł mieć na myśli - nie było tak łatwo zgadnąć. Jeśli "Wujek Ben" (Bernanke) miałby na myśli "Wujka Sama" (Stany Zjednoczone), to laureat Pokojowej Nagrody Nobla - Barack Obama - powinien "zmniejszyć wydatki publiczne" Stanów Zjednoczonych, a on je zwiększał.

Oświadczył przy tym, że "światu grozi nowa recesja i kryzys finansowy, jeżeli USA nie podniosą ustawowego pułapu swego zadłużenia. Jeżeli inwestorzy na całym świecie pomyślą, że kredyt USA nie ma wsparcia, że możemy nie spłacić naszych obligacji skarbowych, może to doprowadzić do rozprzężenia całego systemu finansowego".

Nie dziwota, że Chiny nie uznały, że cokolwiek "muszą", a już zwłaszcza, że muszą dostosować kurs swojej waluty do polityki monetarnej Fed. Bo jakiż to "model wydatków globalnych" powstał na skutek "niedowartościowania walut niektórych krajów"? Niby dlaczego zwiększenie wartości, na przykład juana, miałoby ten "model zbalansować"? A ta "trajektoria" to zdumiała samego Orwella! Bo jak Ben chciał zwiększyć "popyt wewnętrzny" w ChRL?  Gospodarkę rodzimą Ben z Barackiem "pobudzali", drukując dolary. Czy ówczesny przewodniczący Hu Jintao miałby zacząć drukować juany? Tylko jak drukować juany dla "ożywienia popytu wewnętrznego" i je w tym samym czasie "dowartościowywać?

Było więc wiadomo, że to "luzowanie" skończy się rozwolnieniem.

Amerykańskie ministerstwo skarbu ogłosiło, że USA będą w stanie spłacać swoje długi i wypłacać należności z tytułu świadczeń socjalnych bez zaciągania nowych długów tylko do 2 sierpnia 2011 r.!!! To oznaczało, że z punktu widzenia cash flow znalazły się w takiej samej sytuacji jak Grecja i liczyły już tylko na swoją zdecydowanie większą od greckiej zdolność kredytową. Ale zaciąganie dalszych kredytów uniemożliwiało rządowi prawo. Dozwolony ustawowo limit zadłużenia, który wynosi 14,3 biliona dol., został przekroczony. 

Obama nie wyjaśnił, co prawda, jakie to "wsparcie" miał mieć "kredyt USA", ale jako że nie godził się na cięcie wydatków, a Republikanie, mający wówczas większość w Kongresie, nie godzili się na podwyższanie podatków, to znalezienie kredytodawców nie było takie łatwe. Potencjalni kandydaci na frajerów, czyli Chińczycy, nie byli wyrywni do ratowania świata przed "rozprężeniem całego systemu finansowego". 

Pozostały więc "rynki finansowe", zasilane przez Fed w ramach "luzowania ilościowego". Ale sama polityka "emisyjna" Fed mogła wystarczyć. To, co się dzieje z dolarem, zależy w pewnym stopniu od tego, co się dzieje z euro. A na to, co się dzieje z euro, niejaki wpływ miał... Dominique Strauss-Kahn. Pamiętacie takiego? Był wówczas prezesem Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) i nadzieją francuskich socjalistów na odsunięcie od władzy męża Carli Bruni. Zaraz po tym, jak dość sceptycznie (jak na socjalistę) wypowiedział się o drukowaniu pieniędzy, miał się rzucić w hotelu pokojówkę. Został więc wyciągnięty na lotnisku w Nowym Jorku z samolotu Air France i osadzony w areszcie. Zarzuty przeciwko niemu zostały wycofane po 45 dniach, wobec uznania przez amerykańskich prokuratorów zeznań pokojówki za niewiarygodne, po tym jak go "jakościowo docisnęli" i zrezygnował ze stanowiska.

Lekka ręka pana Dominique'a do wydawania pieniędzy podatników na drogie hotele w wersji "full service" & "all inclusive" po 9 tys. dol. za dobę była tajemnicą poliszynela. Sądząc po wysokości ceny, powinna ona obejmować również "pokojówki". Oczywiste więc wydawały się następujące możliwości: (i) albo prezes MFW zwariował, albo (ii) pakiet "all inclusive" nie obejmował pokojówek z dziennej zmiany, na co biedaczyna nie zwrócił uwagi, będąc w innej strefie czasowej, albo... (iii) zamiast słynnych Fok, Amerykanie, wysłali do niego "pokojówkę", bo perspektywa, że ich rząd nie będzie mieć na spłatę zobowiązań, wydała się niepokojąca.

No cóż, ważni ludzie muszą bardzo uważać, jak lokują swoje... uczucia. Inwestycja w pokojówkę okazała się równie zła jak w obligacje greckie. Bo co do lokowania pieniędzy nie powinno być wątpliwości, że powinno się je lokować w obligacje amerykańskie. Wtedy agenci federalni może by się tak bardzo nie spieszyli, żeby za wszelką cenę wyciągnąć gościa z samolotu na 10 minut przed odlotem poza jurysdykcję rządu Baracka Obamy.

Robert Gwiazdowski

Adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor przedstawia własne opinie i poglądy

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Fed | Ben Bernanke | drukowanie pieniędzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »