Finansowe skutki awantur polityków
Powtórka wyborów samorządowych to nie tylko blamaż urzędniczo-prawniczy, ale także duże straty, również finansowe. Stać nas na to? Kompromitacja. Co do tego nie ma wątpliwości.
Skompromitowali się nie tylko urzędnicy, którzy nie dopilnowali tego, by na czas złożyć oświadczenia majątkowe (pozostałym się udało), ale także prawnicy i inicjatorzy poprawki, którzy wyprodukowali bubel legislacyjny.
Czy jednak kara dla jednych i drugich w postaci powtórnych wyborów jest współmierna do winy? Tym razem bowiem koszty poniesiemy wszyscy. O Polsce zacznie się mówić jako o kraju, w którym główną atrakcją jest kampania wyborcza. Oszukani poczują się sami wyborcy, których raz podjętą decyzję zakwestionowano.
Wakaty na stanowiskach decyzyjnych mogą spowodować paraliż w korzystaniu przez samorządy z unijnej pomocy. Do dyspozycji są wyjątkowo duże pieniądze. Na ich wydanie i tak mamy bardzo mało czasu.
Czy rząd pomyślał o beneficjentach, wśród których gros stanowią przedsiębiorcy? W samej Warszawie może dojść do ciekawej sytuacji, bo Kazimierz Marcinkiewicz, główny konkurent Hanny Gronkiewicz-Waltz, oczyma wyobraźni zajmuje już fotel prezesa PKO BP. Start w powtórnym boju o stolicę może być dla niego karą, a nie okazją do odegrania się.
Konsekwencje ponownych wyborów mandaty
Nie bez znaczenia są też koszty. Państwowa Komisja Wyborcza (PKW) tylko dla samej stolicy szacuje je na 1,5-2 mln zł i od 1,5 do 3 mln w przypadku powtórnych wyborów.
Koszty w regionach dziś nawet trudno oszacować, bo nie wiemy np., ile obwodów objęłaby powtórka wyborów - przyznaje Janusz Płochocki z departamentu finansowego PKW.
Może jednak zamiast karać wszystkich, należałoby po prostu ukarać winnych. Są przecież kary finansowe, takie jakie nakładają urzędy skarbowe na opieszałych podatników.
Tymczasem Ludwik Dorn, minister spraw wewnętrznych i administracji, stawia sprawę jasno. Mandaty samorządowców, którzy nie złożyli na czas oświadczeń majątkowych, wygasają. Jego zdaniem, taką sankcję wprowadziła ustawa z lipca 2005 r. z inicjatywy klubu PO, zaś stosowną poprawkę zgłosił poseł SLD.
Czy to oznacza, że rząd chce uszczęśliwiać obywateli na siłę?
Stracili resztki honoru
Przedsiębiorcy z niesmakiem obserwują poczynania rządu, który z uporem godnym lepszej sprawy chce doprowadzić do powtórki wyborów samorządowych. Nie mają dla premiera żadnych rad. Większości po prostu opadają ręce.
PRZEDSIĘBIORCA Jeremi Mordasiewicz ekspert PKPP Lewiatan
Cała klasa polityczna traci resztki autorytetu. Za błędy polityków jak zawsze zapłaci całe społeczeństwo. Jeżeli wybory zostaną powtórzone, to złość obywateli spadnie na obecną władzę.
Zamieszanie wynika z inflacji prawa. W gąszczu przepisów nikt już się nie może połapać. Prawo musi być przestrzegane, ale tak drobne uchybienie, jakim jest dwudniowe spóźnienie z deklaracją majątkową, nie powinno pociągać za sobą powtórki wyborów.
PREZES FIRMY Dariusz Sapiński prezes SM Mlekovita
Nie powinno się odwoływać tych ludzi. Kolejne wybory to przecież dodatkowe koszty, m.in. dla budżetu państwa. Można ich ukarać w inny sposób, nakładając np. kary finansowe. Wtedy budżet i podatnicy nie tylko nie stracą, ale nawet zyskają. A dla osób, które nie dopełniły swoich obowiązków, byłoby to pierwsze ostrzeżenie - żółta kartka. Przy następnej wpadce można by ich wyrzucić z boiska.
PREZES FIRMY Roman Rojek szef Grupy Atlas
Jako prawnik z wykształcenia powinienem powiedzieć: dura lex, sed lex. I nie miałbym co do tego żadnych wątpliwości, gdyby wszyscy spóźnialscy zapłacili koszty poprzedniej kampanii wyborczej - proporcjonalnie, ile tam na każdego wypadło. Ale przecież tego nie zrobią, więc sami się ukarzemy, fundując sobie kolejne wybory. Chociaż nie warto po raz drugi płacić za wybór Hanny Gronkiewicz-Waltz na stanowisko prezydenta Warszawy.
PRZEDSIĘBIORCA Andrzej Malinowski prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich
Sprawa jest podejrzana. Wygląda na świadome stworzenie pułapki na tych, którzy zajęci przejmowaniem obowiązków przeoczą termin, a w konsekwencji stracą mandat. Nowe wybory to dodatkowe koszty dla społeczeństwa. Jak to możliwe, że jakiś przepis jest ważniejszy od woli wyborców? To kpina z nas wszystkich. Spóźnialscy samorządowcy powinni zostać ukarani, lecz nie utratą mandatu, ale np. grzywną pieniężną.
EKONOMISTA Jacek Wiśniewski główny ekonomista Raiffeisen Banku
Jeśli decyzja o ponownych wyborach jest skutkiem stosowania prawa, to należy ją uznać za niezbędny koszt transakcyjny.
Można się zastanawiać, czy kara i jej koszt, który ponoszą podatnicy, jest adekwatny do przewinienia. To muszą rozstrzygnąć posłowie i dokonać zmian, by wyeliminować wszelkie wątpliwości i by takie sytuacje się nie powtarzały. Z punktu widzenia makro nie ma to żadnego wpływu na gospodarkę ani rynki finansowe.
OBCOKRAJOWIEC Jeremy Horng dyrektor polskiego oddziału TAITRA, tajwańskiej rządowej organizacji wspierającej handel i inwestycje
Gdy się dowiedziałem o planach przeprowadzenia powtórnych wyborów, wybuchnąłem śmiechem. To jest całkiem niepojęte. Jedyny komentarz, który przyszedł mi do głowy, brzmiał: co za kraj!
OBCOKRAJOWIEC Juha Tilli prezes Metsä Tissue
To dziwny pomysł. Wszyscy popełniamy błędy. Nie znam polskiego prawa, ale jeśli te wykroczenia nie były celowe, powinno wystarczyć pouczenie. Po co organizować ponowne wybory. W Finlandii mieliśmy podobny incydent - ktoś nie poinformował o majątku. Nie skończyło się jednak ani rezygnacją, ani odwołaniem.
Polską rządzą demosceptycy
To podatnik zapłaci za kompletnie niemądre przepisy prawne, a frekwencja w wyborach będzie żałośnie niska.
"Puls Biznesu": Jakie będą konsekwencje nowych wyborów samorządowych?
Jacek Kucharczyk, socjolog: Takie, że podatnik zapłaci za kompletnie niemądre przepisy prawne. Poza tym wygląda na to, że raz wypowiedziana wola wyborców jest negowana przez odwołanie się do tych przepisów. Ludzie poczują się tak, jakby władza mówiła im, że będą głosować tak długo, aż wybiorą po jej myśli. Mogą to odebrać jako zamach władzy centralnej na samorządność.
Czy to może bardziej zniechęcić Polaków do polityki?
Tak. Myślę, że tam, gdzie dojdzie do ponownych wyborów, frekwencja będzie żałośnie niska, a tym samym legitymizacja wybranych przedstawicieli do samorządu będzie także niska ze względu na bardzo niewielki procent głosujących. Wyjątkiem może być Warszawa, gdzie można spodziewać się dużego zainteresowania wyborami.
Jaki wpływ będą miały ponowne wybory na postrzeganie Polski za granicą?
Szczególnie przypadek Warszawy utrwali wizerunek Polski jako kraju, którego rząd jest na bakier z demokracją.
Utrwali?
Taki wizerunek już istnieje. Prasa światowa przedstawia obecną koalicję jako zagrożenie dla demokracji, a sprawa wyborów udowodni, że w Polsce rządzą nie tylko eurosceptycy, lecz także sceptycy, jeśli chodzi o demokrację.
Będzie powtórka z bitwy warszawskiej
Opóźnienia w złożeniu oświadczeń majątkowych przez 700 (według dzisiejszych szacunków) samorządowców będą ich najprawdopodobniej kosztować mandaty. A to oznacza nowe wybory i nowe koszty, jakie poniosą podatnicy. Trudno rozstrzygnąć, czy zawiniło niedbalstwo samorządowców, czy też poselska dezynwoltura przy pisaniu ustaw.
Trudno jednak nie dostrzec, że choć politycy twierdzą, że istnieje spór prawny, to w istocie toczą swoje polityczne wojny. W sytuacji Hanny Gronkiewicz-Waltz jest kilkuset samorządowców w całej Polsce, ale to właśnie jej przypadek sprawił, że politycy uznali sprawę za poważną. Bo przecież dopiero po ujawnieniu jej spóźnienia stanowisko polityków Prawa i Sprawiedliwości zyskało na pryncypialności.
Z drugiej strony Platforma Obywatelska też nie wspominała o nowelizacji ustawy czy skierowaniu jej do Trybunału Konstytucyjnego, dopóki nie wyszły na jaw kłopoty pani Hani. Bitwa warszawska trwa, a przypomnijmy: kto ją wygra, wygra całe wybory. Szkoda tylko, że to gra za nasze pieniądze.
Politykom chodzi w istocie tylko o wybory w stolicy, problemy samorządowców w małych miasteczkach dotychczas zbywali milczeniem. Kto się np. interesował losem podwarszawskiego Pruszkowa, gdzie mandat może stracić 12 z 22 radnych gminy. Mandat może też stracić starosta powiatu.
W wielu innych miasteczkach sytuacja jest podobna i wypada mieć tylko nadzieję, że powtórne wybory okażą się jedynym kosztem całego zamieszania. Że nie będzie przypadków, gdy paraliż władz samorządowych utrudni np. absorpcję unijnych funduszy.
Jeszcze większym, chociaż trudno wymiernym kosztem będzie to, że - niezależnie od rozwoju sytuacji - spada autorytet prawa. Bo jak przeciętny obywatel może mieć zaufanie do systemu prawnego, skoro dla polityków jest on jedynie orężem w walce.
Jakkolwiek by patrzeć, sytuacja jest dość parszywa. Albo politycy nie potrafią przeczytać ze zrozumieniem ustaw, które sami napisali, albo nie potrafią napisać ustaw, które ktokolwiek mógłby przeczytać ze zrozumieniem. Niewykluczone zresztą, że jedno i drugie.
Może zresztą posłowie nie czytają ustaw, tak jak w starym kawale o milicyjnym patrolu, w którym jeden umie czytać, a drugi pisać. Są tymi, którzy piszą ustawy, więc dlaczego mieliby je jeszcze czytać. Niezależnie jednak od tego, którą z wersji przyjmiemy, to i tak za to zamieszanie możemy zapłacić.
Koszt ponownych wyborów nie będzie rzecz jasna kłopotem dla budżetu - Waldemar Pawlak szacuje, że 2 mln zł trzeba wydać na same diety członków komisji wyborczych. Przyjmijmy nawet, że nie przekroczą 10 mln zł i będą cztery razy mniejsze od sumy, którą parlamentarzyści chcą z budżetu wydać na Świątynię Opatrzności Bożej. Budżet sobie z tym poradzi.
Zdrowy rozsądek już mniej. Bo każda kwota będzie zbyt wygórowaną ceną za kłopoty z czytaniem i pisaniem naszych wybrańców. Podatnicy zawsze płacą za błędy polityków. Może nawet dobrze, że wybuchła sprawa z powtórką wyborów, bo kolejnych paru podatników sobie to uświadomi.
Adam Sofuł