Frankowy szok Europy
15 stycznia centralny bank Szwajcarii wprawił w osłupienie analityków i inwestorów, podejmując decyzję o uwolnieniu kursu franka wobec dolara. Jeszcze dziesięć dni wcześniej zapewniał, że się do tego nie posunie, potwierdzając opinię byłego analityka Morgan Stanley Gerarda Minacka, że reputacja banków centralnych to "największy bubel w świecie finansów".
Zdolność kredytowa kilkuset tysięcy Polaków zawisła na włosku, zakotłowało się również na międzynarodowych rynkach. Dlaczego finansowe władze kraju uważanego za ostoję stabilności w trudnych latach wszechobecnego kryzysu gospodarczego postanowiły tak nagle zmienić taktykę?
Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) uchwalił minimalny kurs franka na poziomie 1,20 euro latem 2011 r. Aby notowania nie spadły poniżej tej granicy, konieczny był stały wykup euro na rynkach walutowych, dlatego szwajcarskie drukarnie pieniędzy pracowały w najlepsze. Zarządzenie było odpowiedzią na niekorzystną dla alpejskich eksporterów zwyżkę kursu franka w poprzednich miesiącach.
Na początku 2010 r. za jednostkę szwajcarskiej waluty płacono 70 eurocentów, w połowie 2011 r. już około jednego euro. Nowe rozwiązanie spełniało swoją funkcję ponad trzy lata.
Jak wyjaśnia komunikat banku, jego władze uznały kontynuację stałego kursu za niewłaściwą z racji znacznego spadku wartości w stosunku do dolara, co przełożyło się na osłabienie franka w tej relacji. Zdaniem specjalisty od strategii walutowej banku Société Générale Kita Juckesa, wykupione w celu podtrzymania pozycji waluty, euro zaczęło być ciężarem dla SNB. Magazyn "Business Week" twierdzi, że decyzję mogły przyspieszyć również pogłoski o zbliżającym się uruchomieniu przez Europejski Bank Centralny programu luzowania ilościowego. W efekcie doszło do niemal bezprecedensowego wydarzenia w historii światowych finansów. "The Economist" przypomina, że 20- lub 30-procentowy spadek wartości waluty jest możliwy w przypadku dewaluacji pieniądza o stałym poziomie wymiany. Przypadki tak dużego wzrostu kursu są sporadyczne.
Oczywiście uwolnienie kursu nie oznacza, że SNB raz na zawsze zrezygnował z ingerencji w rynek. Juckes spodziewa się jednak, że szwajcarscy bankierzy skupią się teraz na kursie franka w stosunku do dolara.
Wynika to m.in. ze zmieniającej się światowej geografii luksusu - wzrosła liczba dalekowschodnich nabywców zegarków i biżuterii wytwarzanych pod Alpami, którzy nie są zainteresowani transakcjami w euro. Jeżeli kurs nie powróci za jakiś czas do poziomu 1,20 euro za franka, można spodziewać się kolejnej interwencji centralnego emitenta. Jego działania mogą być jednak uzależnione od zgody polityków, którzy naciskają na wprowadzenie 20-procentowych rezerw w złocie. Na razie ten pomysł upadł w referendum, jednak nie oznacza to jego porzucenia.
Decyzja Szwajcarów wynika także z braku spodziewanych rezultatów obniżki stóp procentowych do poziomu -0,75 proc. To wzorujące się na działaniach z lat 70. XX w. posunięcie miało skłonić spekulantów do niesprzedawania franków.
Główny specjalista ds. inwestycji banku UBS Mark Haefele prognozuje, że aprecjacja franka przyniesie helweckiemu eksportowi straty w wysokości 5 mld CHF, co spowoduje skurczenie się PKB o 0,7 proc. Szwajcarski Bank Narodowy musi się także liczyć z utratą zgromadzonych przez siebie ok. 556 mld USD w zagranicznych walutach, co stanowi odpowiednik 60 proc. wartości szwajcarskiej gospodarki.
Co ciekawe, decyzja SNB spotkała się z krytyką nawet w Szwajcarii. Główny ekonomista tamtejszych związków zawodowych Daniel Lampart ostrzega, że silny frank to niskie płace i wysokie bezrobocie. Oskarżył bankowców o niewypełnianie swoich konstytucyjnych obowiązków - ochrony stałego poziomu płac i dbania o rozwój miejscowej gospodarki. Roland MÜller ze związku pracodawców zapowiada wydłużenie dnia roboczego i redukcje wypłat w wielu przedsiębiorstwach. Ekonomiści szacują, że na bruku może znaleźć się nawet 80 000 Helwetów, a pozostali w 2015 r. zarobią o 3-4 proc. mniej. Ofiarami tej sytuacji będą prawdopodobnie przede wszystkim pracownicy z sąsiednich krajów. Politycy krytykują związkowców za sianie paniki i wzywają do organizacji "okrągłego stołu" w celu wypracowania satysfakcjonujących wszystkie strony rozwiązań (tylko czy takie się znajdą?).
Pracujący w Szwajcarii projektant Ermenegildo Zegna oświadczył, że w zaistniałej sytuacji może tylko podrzeć budżet swojej firmy na 2015 r. Znacznie spadły ceny akcji takich sławnych firm jak Rolex czy Lindt. Poziom całego indeksu SMI spadł w ciągu doby po uwolnieniu kursu franka o 13,6 proc. Jednym z największych poszkodowanych był produkujący cement Holcim, którego papiery wartościowe staniały o 21 proc.
W najbliższym czasie można spodziewać się znaczących, choć być może tylko chwilowych, zmian turystycznych upodobań fanów sportów zimowych. Spekuluje się nawet na temat możliwej zniżki formy legendarnego już tenisisty Rogera Federera, którego najpewniej czeka renegocjacja kontraktów reklamowych.
Ciężkie chwile przeżywają handlarze walutami. Największy amerykański broker FXCM poniósł tak duże straty, że musiał skorzystać z pakietu ratunkowego firmy inwestycyjnej Leucadia w wysokości 300 mln dolarów. Sprzedaż ich akcji na nowojorskiej giełdzie została zawieszona. Aprecjacja franka kosztowała Citigroup i Deutsche Bank odpowiednio po 150 mln dolarów. Spośród funduszy hedgingowych najbardziej pogorszyła się sytuacja amerykańskiego Discovery Capital Management oraz londyńskiego Comac Capital. Obydwa nie zdążyły się jeszcze pozbierać po słabym dla nich 2014 r.
Uwolnienie kursu franka jeszcze bardziej pogłębiło obawy co do kondycji światowej gospodarki na progu 2015 r. W obecnej chwili nie są w stanie jej pociągnąć ani Unia Europejska, ani Chiny, ani kraje rozwijające się. Europejskie kraje spoza strefy euro (Szwecja, Dania), podobnie jak Szwajcaria, borykają się z wywołanym mocną walutą drogim eksportem. Do tej pory głównymi powodami niepewności rynków był spadający kurs rubla i ceny ropy naftowej oraz przejawy globalnej deflacji (aby z nią walczyć, Indie 15 stycznia zredukowały stopy procentowe). Daje się zauważyć zwrot inwestorów w kierunku lokat uważanych za bezpieczniejsze: złota, jenów i obligacji państwowych.
O frankowych zawirowaniach najczęściej mówi się w kontekście drastycznego wzrostu wysokości zawartych w tej walucie kredytów hipotecznych. Trudno się temu dziwić, ponieważ ten problem dotyczy ok. 550 tys. polskich rodzin, z których znakomita część, wbrew lansowanemu przez niektóre media obrazowi, będzie miała olbrzymi problem spłacić je o własnych siłach.
W niedzielę (25 stycznia) około 1 000 kredytobiorców demonstrowało przeciwko oszukańczym praktykom finansistów w Bukareszcie. W innych zagrożonych tym zjawiskiem państwach Europy Środkowej "frankowiczom" pomagają rządy. Już w listopadzie 2014 r. parlament Węgier przyjął ustawę o przewalutowaniu pożyczek po sztywnym kursie 256 forintów za franka i 309 forintów za euro. Na mocy tego prawa banki poniosą koszta obniżenia rat klientom, którym rozłożyły spłatę długu na ponad 10 lat. W poprzedniej dekadzie należności we frankach miało 600 tys. Węgrów. Do dziś 113 tys. obarczonych jest kredytami dewizowymi na zakup samochodów.
Także chorwacki gabinet skieruje do parlamentu projekt nowelizacji ustawy o kredycie konsumenckim przewidującej ustalenie na okres roku sztywnego kursu franka na poziomie 6 kun i 39 lip, który obowiązywał bezpośrednio przed zamieszaniem na rynku.
Tamtejsze banki proponują kompromisowe rozwiązanie. Zgadzają się na ponoszenie kosztów zamrożenia rat, jednak jedynie na trzy miesiące. W tym kraju większość pożyczek była zawierana z myślą o kupnie nieruchomości wynajmowanych później turystom. Niestety, mimo krążących pogłosek o skorzystaniu z węgierskich wzorców, wszystko wskazuje na to, że polski rząd nie będzie miał odwagi zrzucić kosztów wmawiania klientom absolutnej stabilności szwajcarskiej waluty na banki. Dojdzie jedynie do zmniejszenia spreadu walutowego oraz uwzględnienia ujemnego poziomu wskaźnika LIBOR.
Kordian Kuczma
Autor jest doktorem nauk politycznych PAN