Gaz LNG z Kataru. Chiny już osiągnęły sukces, Niemcy wciąż negocjują
Chiny podpisały z Katarem umowę na dostawy gazu LNG na 27 lat. Niemcy chcieli podpisać umowę na maksymalnie pięć lat - to nie odpowiada Katarczykom, którzy wolą umowy długoterminowe.
W poszukiwaniu bezpiecznych dostaw energii w niepewnych czasach, skroplony gaz ziemny (LNG) staje się coraz bardziej atrakcyjny. Szczególnie dla europejskich konsumentów, którzy boleśnie odczuwają swoje uzależnienie od gazu z Rosji i chcą się wreszcie od niego uwolnić. Ale także Chiny stawiają na LNG. Państwowa firma Qatar Energy ogłosiła zawarcie z ChRL długoterminowej umowy na dostawy gazu. Emirat będzie dostarczał Chinom cztery miliony ton skroplonego gazu ziemnego rocznie. Kontrakt został zawarty na 27 lat i jest oparty na tak zwanej bazie ex ship. Oznacza to, że Qatar Energy przejmie transport statkiem i dostawę skroplonego gazu (ale koszty załadunku, transportu i rozładunku towaru, a także wszelkie opłaty, cła i podatki poniesie kupujący - przyp. red.).
Ponadto chińska firma Sinopec ma przejąć udziały w południowej części złoża gazu ziemnego North Field. Obecnie udziały w łącznej objętości 25 proc. posiadają tam zachodnie koncerny energetyczne Shell, TotalEnergies i ConocoPhillips.
Niemcy chcą zakończyć zależność od Rosji między innymi poprzez import skroplonego gazu ziemnego i w szybkim tempie rozbudowują swoją infrastrukturę LNG. W rozmowach na ten temat jako ważny dostawca jest wymieniany Katar, główny eksporter LNG. Niemiecki minister gospodarki Robert Habeck już w marcu pojechał do Kataru i uzgodnił tam "partnerstwo energetyczne" z emiratem. Konkretne porozumienie w sprawie dostaw LNG nie zostało jednak jeszcze osiągnięte. Niemieckie firmy prowadzą w Katarze "bardzo konkretne rozmowy, o których mógłbym opowiedzieć więcej niż powiem", zauważył kanclerz Olaf Scholz w wywiadzie dla magazynu "Fokus". "To nie jest całkiem tak", żeby planowana umowa LNG nie wypaliła, miał z kolei zapewnić według niemieckiej agencji prasowej DPA.
W każdym razie sukces osiągnęły już Chiny. - W umowie z Katarem Pekin kieruje się prostą zasadą - mówi Johann Fuhrmann, szef pekińskiego biura Fundacji Konrada Adenauera. - Chiny robią to, co przynosi korzyści Chinom, a jeśli szkodzi to Europejczykom, to się z tym godzą - wyjaśnia.
- Transakcja jest rzeczywiście bardzo atrakcyjna z punktu widzenia Pekinu - mówi Fuhrmann. Dotychczas Chiny importowały większość płynnego gazu z USA i Australii. - Teraz mogą ten import zdywersyfikować - dodaje. Dzięki temu stałyby się również mniej uzależnione od importu z Rosji. A wszystko to dzieje się na tle wielkiej suszy z ostatniego lata, podczas której dochodziło do ogromnych przerw w dostawach prądu. - Również dlatego Pekin stawia oczywiście na pozyskiwanie energii z innych źródeł - podkreśla Fuhrmann.
Fuhrmann uważa, że znaczącą rolę dla Kataru odegrały przede wszystkim warunki kontraktu. Ekspert podkreśla, że Niemcy chcieli podpisać umowę na maksymalnie pięć lat. - Katarczycy prawdopodobnie nie dostrzegli w tym lukratywnego interesu. Muszą przecież rozbudować flotę tankowców i zwiększyć produkcję gazu, a także nadal inwestować w technologię skraplania. To ma ich kosztować około 45 miliardów dolarów. Dlatego wolą stawiać na długoterminowe partnerstwa.
- A właśnie na to nie chcą się godzić ani Niemcy, ani inne kraje europejskie - mówi Heiko Lohmann, redaktor naczelny magazynu branżowego "energate Gasmarkt". Wprawdzie Katar znacząco zwiększy produkcję od 2026 roku, ale eksport trafi głównie do Azji. - Podstawowy problem polega na tym, że ludzie w Europie, inaczej niż w Chinach, nie chcą kupować gazu przez 27 lat. Bo większość polityków całkiem słusznie zakłada, że w tak długim okresie gaz nie ma przyszłości.
Według Lohmanna dochodzi tu jednak coś jeszcze. Katar chce mianowicie, by jego odbiorcy mieli możliwie jak najmniejszą swobodę ruchu. - To stwarza dodatkowy problem. Gdyby bowiem Europejczycy podpisali kontrakt na 20 lat, ale gaz potrzebowali tylko przez 15 lat, to resztę chcieliby sprzedać gdzie indziej, gdyby to tylko było możliwe. Ale jeśli warunki umowy coś takiego utrudnią, wówczas kupującym będzie oczywiście jeszcze trudniej godzić się na takie kontrakty - tłumaczy ekspert.
W przyszłości na rynku LNG zrobi się prawdopodobnie ciasno. Japońskie ministerstwo handlu ostrzegło niedawno, że globalna rywalizacja o skroplony gaz ziemny nasili się w ciągu najbliższych trzech lat. Wynika to głównie z faktu, że zbyt mało inwestuje się w zwiększanie jego podaży. Według ministerstwa handlu długoterminowe kontrakty na LNG rozpoczynające się przed 2026 rokiem są już wyprzedane.
Dla importerów oznacza to, że muszą w większym stopniu polegać na tak zwanym rynku spotowym, na którym cena jest ustalana za pośrednictwem platform handlowych, a zatem jest odpowiednio nieprzewidywalna. LNG sprzedaje się tam teraz za prawie trzykrotnie wyższą cenę niż w kontraktach długoterminowych. Według międzynarodowej grupy importerów LNG, w ubiegłym roku około 30 procent wszystkich dostaw płynnego gazu było realizowanych na rynku spotowym.
Według koncernu usług finansowych SP GLOBAL w ciągu pierwszych trzech kwartałów bieżącego roku Europa (łącznie z Wielką Brytanią i Turcją) zaimportowała prawie 95 milionów ton LNG. Odpowiadało to niemal jednej trzeciej światowego importu skroplonego gazu ziemnego w porównaniu z niespełna jedną piątą w tym samym okresie ubiegłego roku. Przez te trzy kwartały wzrósł również udział Europy w tzw. handlu spotowym. Europa ma w nim udział w wysokości jednej trzeciej. W poprzednim roku wynosił on zaledwie niecałe 13 procent.
- W tej chwili jednak sytuacja zaopatrzeniowa w Europie jest stabilna - mówi Heiko Lohmann. Dzieje się tak dlatego, że magazyny są pełne, a poza tym jest bardzo ciepło jak na tę porę roku i zużycie znacznie spadło. Sytuacja zaopatrzeniowa jest więc całkiem dobra - tłumaczy. Jeśli zimą nie będzie bardzo zimno, a możliwości dostaw LNG nie zmniejszą się znacząco, ponieważ firmy azjatyckie znacząco zwiększają zakupy, a Europa nie będzie chciała im dotrzymywać kroku, to podczas nadchodzącej zimy zaopatrzenie powinno funkcjonować rozsądnie - dodaje. To, że sytuacja jest stosunkowo spokojna, nie oznacza jednak, że podobnie jest z cenami, które mogą stać się ekstremalnym obciążeniem dla konsumentów.
Kersten Knipp
Redakcja Polska Deutsche Welle
Biznes INTERIA na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze