Gdzie jesteśmy przed wyborami?

Zbliżające się wcześniejsze wybory parlamentarne zachęcają do podsumowania jak rozwija się gospodarka Polski, jakie są jej główne problemy i zagrożenia oraz do sformułowania kierunków pilnych reform.

Boom za cenę narastającej nierównowagi

Wbrew surowym danym, sugerującym, że gospodarka osiągnęła szczytowe tempo w I kwartale br., a nieco osłabła w II kwartale, gdyż roczne dynamiki realnego PKB w obu kwartałach wyniosły odpowiednio 7,4 proc. i 6,7 proc., notuje ona stabilne tempo w ostatnich trzech kwartałach. Wskazują na to dane po korekcie sezonowej, które wyniosły odpowiednio 6,9 proc., 6,8 proc. i 6,9 proc. r/r. Pierwszy kwartał br., kiedy rzeczywista stopa wzrostu PKB osiągnęła 7,4 proc. r/r, był wyjątkowy, gdyż roczną dynamikę podbiły jednorazowe efekty łagodnej zimy w połączeniu z surową zimą 2006 r. (nastąpił skokowy wzrost wytwórczości budowlanej).

Reklama

Podstawy wzrostu gospodarczego są szerokie. Eksport nadal ciągnie PKB w górę, bo jego dynamika przekracza dynamikę PKB, ale jako lokomotywa wzrostu od 2003 r. gospodarczego został stopniowo zastąpiony przez inwestycje, które przeżywają boom podobny do tego z drugiej połowy lat 1990. Zwiększają się w tempie trzykrotnie wyższym od PKB dzięki czemu ich niski udział w PKB ulega szybkiej poprawie i sięga teraz ponad 22 proc. Wobec rekordowo wysokiego stopnia wykorzystania zdolności produkcyjnych ten, trwający już od połowy 2006 r., boom stwarza możliwości przedłużenia dobrej passy w gospodarce za 1-2 lata, gdy inwestycje przełożą się na wyższe zdolności wytwórcze. Poniżej tempa PKB nadal kształtuje się dynamika konsumpcji indywidualnej, co zresztą zaskakuje w świetle danych o ponad 6-procentowym wzroście płac realnych, 40-procentowej stopie wzrostu kredytu konsumpcyjnego i bardzo szybkim przyroście zatrudnienia.

Ta struktura popytowych czynników wzrostu gospodarczego sprawia, że, podobnie jak w II połowie lat 1990, tempo popytu krajowego zaczęło od IV kwartału 2006 r. wyraźnie przekraczać dynamikę PKB. Oznacza to, że deficyt w obrotach dóbr i usług z zagranicą zaczyna szybko narastać. I rzeczywiście, eksport netto wg rachunków narodowych, ma już silnie ujemny wkład w dynamikę PKB. Odbiciem przyspieszenia importowego jest też gwałtownie rosnące ujemne saldo w bilansie handlowym wg NBP; relacja kroczącego, cztero-kwartałowego deficytu na rachunku bieżącym do PKB wyniosła około 3 proc. w II kwartale 2007 r. w porównaniu z 2,3 proc. w 2006 r.

Ten poziom niedoboru nie jest niebezpieczny z kilku powodów. Po pierwsze, jest on ciągle niewysoki i dużą rolę odgrywa czynnik cykliczny czyli różnica w dynamice PKB między Polska a partnerami z Unii, a więc w dynamice popytu krajowego. Po drugie, Polska powinna korzystać w szerszym stopniu z oszczędności światowych, kiedy ich nie brakuje i dzięki nim dźwigać się cywilizacyjnie. Jeżeli większy deficyt jest wywołany importem inwestycyjnym, który doprowadzi do stworzenia nowych zdolności eksportowych i tym samym do zwiększenia konkurencyjności gospodarki, to wtedy nie będzie on nabierać cech strukturalnych, lecz z czasem wykaże tendencję do obniżki. Po trzecie, prawie całość niedoboru jest finansowana przez napływ inwestycji bezpośrednich netto, których przepływów nie cechują gwałtowne wahania jak inwestycji portfelowych. Po czwarte wreszcie, Polska przystąpiła do Unii dzięki czemu jej wiarogodność podniosła się jako gospodarki o przewidywalnych regułach gry i polityki gospodarczej, więc tolerancja inwestorów finansowych na wielkość deficytu uległa zwiększeniu.

Jednak szybkie tempo narastania deficytu (w 2008 r. przy obecnych trendach deficyt na rachunku bieżącym przekroczy 5 proc. PKB) może sprawić, że nierównowaga w obrotach z zagranicą stanie się barierą wzrostu gospodarczego za trzy lata. Może wtedy pojawić się konieczność dostosowania polityki makroekonomicznej, aby deficyt uległ zmniejszeniu.

Przegrzana gospodarka

Z danych GUS wynika, że już w III kwartale 2006 r. dynamika PKB osiągnęła 6 proc. rocznie w cenach stałych. Mimo wątpliwości części ekonomistów, czy nie należałoby podnieść dotychczasowych szacunków potencjalnego tempa z 4-5 proc. rocznie wobec dodatnich efektów wejścia Polski do UE, 6-procentowa dynamika wydaje się od niej wyższa. Pogląd ten podzielają także Rada Polityki Pieniężnej (RPP) i Ministerstwo Finansów (MF). Nic dziwnego zatem, że pojawiły się symptomy narastania presji inflacyjnej. Odpowiadają za to, jak dotąd, głównie czynniki po stronie podaży - wzrost cen żywności i paliw, ale zaczęły także rosnąć ceny towarów przemysłowych po spadku od połowy 2005 r. do kwietnia br., czego przyczyną jest raczej wzrost popytu. Presja popytowa będzie się wzmagała, gdyż dynamika średniej płacy w całej gospodarce narodowej przekracza dynamikę wzrostu wydajności pracy na pracownika już od końca 2005 roku. Ten rozziew zaczął szybko powiększać się w 2007 roku. Jeśli uznać by, że nasz boom gospodarczy jest w dojrzalej fazie, taka relacja byłaby zgodna z cyklicznymi prawidłowościami, bo wiązałoby się to z wąskimi gardłami na rynku pracy. To jednak oznaczałoby, że wysoka koniunktura w Polsce nie będzie trwała długo, bo zacznie spadać zyskowność firm, które w następstwie zaczną ograniczać zatrudnienie. Tę interpretację łagodzi obserwacja, że niedobory w pewnych segmentach na rynku pracy są natury strukturalnej, wynikają z niedopasowania geograficznego oraz umiejętności i potrzeb pracodawców. Są zatem do usunięcia w perspektywie paru lat pod warunkiem podjęcia odpowiednich reform strukturalnych - o czym na końcu. Pomóc też częściowo może napływ pracowników z obcych państw.

Bardzo wysoka dynamika płac zaczyna podważać konkurencyjność gospodarki polskiej. Dotychczas wydajność pracy w przemyśle przetwórczym przewyższa dynamikę płac, ale różnica bardzo zmalała. Właśnie, między innymi, dzięki niskim żądaniom płacowym w przeszłości w Polsce nastąpił największy spadek realnych kosztów pracy na jednostkę produktu w całej UE w latach 2000-2005. To zbudowało fundament pod podwojenie się polskiego eksportu w tym czasie i temu zawdzięcza Polska jego wysoką dynamikę do dzisiaj. 9-procentowa dynamika przeciętnej płacy jest częściowo reakcją na jej pozostanie w tyle w tamtym okresie w relacji do poprawy wydajności pracy, które miało związek z cyklicznymi prawidłowościami - pracowników trzymały w szachu stagnacja i wysokie bezrobocie. Teraz obawy o utratę pracy są nieznaczne, a braki pracowników zachęcają do eskalacji żądań skoro dane wskazują, że nastała prosperity. Konieczne jest jednak umiarkowanie w tych żądaniach, jeśli związki zawodowe nie chcą podciąć korzeni szybkiej ekspansji naszego eksportu. Tymczasem okres wyborczy nie sprzyja miarkowaniu żądań, dialog społeczny w Komisji Trójstronnej zamarł skutkiem niechętnej postawy rządu, który rozmawia tylko z jednym związkiem zawodowym. W dodatku sam rząd forsuje 20-procentową podwyżkę płacy minimalnej bez oglądania się na realia ekonomiczne, funduje wysoki wzrost płac w sferze budżetowej oraz podwyższoną waloryzację rent i emerytur. Te zjawiska źle rokują podtrzymaniu szybkiego tempa wzrostu w gospodarce za parę lat. Nasz eksport stanie się zbyt drogi, a jednocześnie wzrośnie presja inflacyjna, na którą reakcją będzie dalsze zacieśnienie polityki pieniężnej przez RPP.

Dotychczasowa skala podwyżek stóp procentowych przez Radę może być uznana za zejście z łagodnego kursu polityki monetarnej - stopy przecież zostały uprzednio obniżone do najniższego poziomu w historii transformacji rynkowej - i próbę podniesienia ich do poziomu neutralnego dla wzrostu gospodarczego. Niestety, wyższa dynamika PKB od potencjalnej wymusi dalsze podwyżki. Co prawda, wstępne wyniki badań naukowych nad związkiem inflacji z potencjalnym PKB sugerują, że uległ on rozluźnieniu z powodu globalizacji, ale argumenty te, nawet jeśli się potwierdzą, mogą uzasadniać brak podwyżek tylko w pewnych granicach rozbieżności między rzeczywistą a potencjalną stopą PKB. Napięcia inflacyjne wywołane presją płacową mogą zmusić NBP do wywindowania stóp procentowych na wysokość, która zacznie dławić wzrost gospodarczy. Właśnie na podstawie żądań płacowych oraz szalonej wręcz dynamiki kredytu dla gospodarstw domowych prognozuje się dalszy wyraźny wzrost stóp procentowych banku centralnego w 2008 r. Nie powinien on jeszcze zagrażać trwałości wzrostu gospodarczego, ale ewentualna kontynuacja trendu podwyżek w 2009 r. może wyraźnie osłabić procesy inwestycyjne.

Marna kombinacja polityki makroekonomicznej

Stopy procentowe będą wędrowały wyżej także ze względu na luźną politykę fiskalną, która przyczynia się do wzrostu popytu krajowego w okresie wysokiej koniunktury, a zatem jest procykliczna. Ceteris paribus, powoduje to wypychanie inwestycji prywatnych przez wydatki rządowe, głównie socjalne czyli konsumpcję zbiorową, prowadzi także do rozrostu sektora rządowego kosztem sektora prywatnego. W efekcie pogarszają się perspektywy długoterminowego wzrostu gospodarczego.

Procykliczna polityka jest karygodnym błędem w sztuce uprawiania polityki makroekonomicznej zwłaszcza kiedy kraj ma duży deficyt sektora finansów publicznych. A w takiej sytuacji znajduje się od lat Polska. W okresie boomu powinna ona szybko zmierzać do nadwyżki. Wysoki deficyt pogłębia ryzyko wahań koniunktury typu jo-jo, bo zabraknie pola manewru w czasie recesji, aby pobudzać popyt krajowy poprzez wyższe wydatki budżetowe. Stanie się to niemożliwe, kiedy ciągle duży deficyt zacznie samoczynnie rosnąć z powodu spadku wpływów podatkowych i wyższych wydatków na świadczenia socjalne. W takich okolicznościach dalsze brnięcie w deficyt groziłoby destabilizacją finansów publicznych, gdyż dług publiczny zacząłby się szybko zwiększać, prowadząc do pęcznienia kosztów obsługi długu. Inwestorzy mogliby obawiać się efektu kuli śniegowej i odmówić jego finansowania. Wtedy niezbędna stałaby się raptowna redukcja deficytu, która pogłębiłaby recesję.

Z tych przyczyn polityka fiskalna obecnego rządu jest nieodpowiedzialna. Niezbędny jest jej radykalny zwrot, który doprowadziłby finanse publiczne do strukturalnego zrównoważenia, co oznacza konieczność wypracowania nadwyżki w okresie wysokiej koniunktury. Należałoby przyjąć pułap dla wzrostu wydatków budżetowych, które powinny zwiększać się mniej niż prognozowany wzrost nominalnego PKB, a najlepiej jedynie w tempie inflacji. Niedobór obniża się obecnie tylko dzięki boomowi gospodarczemu, który podnosi wpływy podatkowe. Nie podjęto bowiem żadnych reform wydatków budżetowych.

Zaniechane reformy strukturalne

Rząd zaprzepaścił najlepszy okres do redukcji deficytu, kiedy dynamika PKB przyspieszała a inflacja była niska. Obecnie dzieje się już odwrotnie. Dochody nie będą już rosły tak szybko jak dotąd, natomiast niektóre wydatki podlegają automatycznej indeksacji stopą inflacji. Reformy wydatków budżetu warto jest ujmować w szerszym planie reform, które prowadzą do podniesienia potencjalnego tempa wzrostu PKB.

W Polsce współczynnik aktywności zawodowej jest najniższy w UE obok Węgier. Głównie jest to spowodowane wcześniejszymi emeryturami i rentami, do których łatwy dostęp spowodował dezaktywizację zawodową starszych pokoleń. Wcześniejsze emerytury kosztują finanse publiczne ok. 20 mld zł rocznie (1,9 proc. PKB). Tymczasem kolejne rządy "zachęcają" do przechodzenia na nie, przesuwając datę ograniczenia takich możliwości wyłącznie do sytuacji wyjątkowych. Starszych pracowników należy objąć powszechnym systemem przeszkoleń, aby nie wypadali z rynku pracy. Ogólnie, konieczne staje się wdrożenie modelu flexicurity na wzór duńskiego, w którym firmy mają łatwość zwalniania pracowników (flexibility). Oni z kolei mogą w takiej sytuacji liczyć na wysokie zasiłki (security) zapewniające bezpieczeństwo finansowe, ale pod warunkami, że aktywnie szukają pracy lub poddadzą się przeszkoleniu.

Objęcie rolników powszechnym systemem podatkowym pozostaje w sferze wizji. Tymczasem, mimo otrzymywania znacznych dopłat obszarowych z UE, do których państwo dokłada swoją część, i innych subsydiów nie płacą podatku dochodowego i ledwie cząstkowo finansują emerytury rolnicze; składki na nie są rażąco niższe niż pracownicze. Dotacja do KRUS kosztuje budżet państwa 15 mld (1,4 proc. PKB) i choć w wyniku reform malałaby ona jedynie stopniowo, to docelowo nastąpiłaby jej duża redukcja, może o 1 proc. PKB. Do najważniejszych reform strukturalnych należy też dokończenie prywatyzacji, która została prawie zastopowana.

Ujmując skrótowo, Polska gospodarka rozwija się bardzo dobrze przy względnie małych napięciach. Jednak one narastają nie tylko z powodów cyklicznych, ale także w związku z nieodpowiednią kombinacją polityki makroekonomicznej. Luźna polityka fiskalna w okresie boomu gospodarczego grozi pogłębieniem się recesji w przyszłości, gdyż wtedy nie będzie pola manewru do pobudzenia popytu krajowego kosztem wyższego deficytu budżetowego. Polska zaprzepaszcza szanse, jaką stwarza korzystna koniunktura, do pozbycia się największych słabości. Nie przeprowadza reform strukturalnych, które umożliwiłyby podwyższenie dynamiki potencjalnej do 6-7 proc. rocznie (najwyższej, możliwej bez wywoływania presji inflacyjnej).

Nowe Życie Gospodarcze
Dowiedz się więcej na temat: polityka | zdolności | PKB | wcześniejsze wybory | boom | wydatki | eksport | deficyt | gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »