Globalizacja pod przejściowym wpływem potrójnego szoku

Znacie słowo "hnattvæðingu“? Raczej nie, bo to po islandzku. Ale z "globalizáció" nie ma kłopotu. To z węgierskiego, który jest hermetyczny jak diabli, ale "globalizacji" się nie oparł. Opinie, że szeroki świat przestał się kurczyć, że czas globalizacji minął, są błędne.

Globalizacja to "cicer cum caule", czyli groch z kapustą z rzymskiego dania i przysłowia. Miesza się w niej polityka z gospodarką, kultury z narodami, a nauka z technologią są jak ziemniaki, ryż lub mamałyga do obiadu. Każdy zatem rozumie ją przynajmniej co nieco inaczej, stąd niekiedy biegunowe oceny jej skutków, dokonań i porażek, a także dalszych losów.

Reklama

Proces nie do powstrzymania

W szerokim znaczeniu tego słowa globalizacja jednak, jak była, tak jest nie do zatrzymania. Przewidywanie jej dalszych postępów na podstawie rozbioru zjawiska na czynniki pierwsze i składania z nich następnie modeli prognostycznych nie ma sensu, ponieważ czynników jest zbyt dużo. Są one w większości trudne do zmierzenia i niemierzalne, ale też nie znamy tych, ujawniających się dopiero w przyszłości, które z racji swego całkowitego oderwania od naszego dotychczasowego poznania są nie do wyobrażenia.

Jednocześnie można mieć całkowitą pewność, że tak jak w krótkim okresie jednego czy dwóch pokoleń może wyhamować, a nawet się cofnąć, to w dalszej perspektywie jest procesem nie do powstrzymania. Przez tysiąclecia i stulecia globalizacja wlokła się noga za nogą i jeszcze wolniej. Zmiany dokonywały się mniej spiesznie, niż wymierały kolejne generacje ludzi. Zatem nawet wielkim mędrcom trudno było dostrzec jej przejawy, choć stale przecież dreptała swoim tempem.

Szła konsekwentnie przed siebie, ponieważ jest procesem naturalnym na tej samej zasadzie, na jakiej dowiadujemy się obecnie, że homo sapiens to potomek wielu, a może wszystkich gatunków szerokiego rodzaju homo, a więc "mieszaniec", a nie "prawdziwek".

Szkoda miejsca na truizmy, więc tylko w pół zdania o tym, jak i dlaczego niecałe pół wieku temu niemal znienacka - przyspieszyła. Pierwszym, analogowym jeszcze "telefonem komórkowym", ledwo dziś kojarzonej firmy Motorola, z racji wymiarów, kształtu i ciężaru zwanym cegłą, zacząłem - dumny jak paw - posługiwać się ledwo 30 lat temu. Dla cyfrowego pokolenia Z, czy jak ich zwą, tamte, niedawne przecież lata, to prehistoria.

Grupa Polsat Plus i Fundacja Polsat razem dla dzieci z Ukrainy

Przez "trójszok" pojawiają się nieracjonalne i aroganckie opinie

Dziś świat jest w potrójnym szoku, więc w pewnych dobrze widocznych gołym okiem aspektach globalizacja jakby spowolniła. Najpierw pandemia wywołana przez wirusa przybłędę. Zaraz po wirusie inflacja, choć przecież sam proces wzrostu cen i słowo go określające przechodziło już ponoć do historii. Jeśli zaś o historii, to mówiono często, gęsto o jej końcu i świecie już bez wielkich wojen. "Bezwojnie" ogarnąć miało Zachód, ale z czasem pokój rozlać miał się również na tereny "dzikich". Tymczasem, rosyjskie rakiety, bomby i pociski padają na ludzi i kraj w Europie, kilkadziesiąt kilometrów od Polski.

To właśnie ten "trójszok" sprawia, że pojawiają się nieracjonalne i aroganckie opinie o kresie globalizacji, których znakiem i potwierdzeniem mają być różne niedobory, czy dłuższy średni czas transportu z kontynentu na kontynent.

Opinie te są nieracjonalne, bowiem nie uwzględniają odwieczności i nieuchronności procesu trwającego od początków naszej cywilizacji. Aroganckie, ponieważ nie liczą się z naszą podstawową słabością, jaką jest brak możliwości określenia i doszukania się wszystkich czynników determinujących przyszłość, co sprawia, że nie umiemy jej trafnie przepowiadać.

Pojawia się naturalne pytanie, dlaczego podkreślanie, że globalizacja nie ustanie w swym pochodzie, aroganckie nie jest. Głównie dlatego, że suma czynników osłabiających ten proces jest znacznie słabsza od siły popychającej globalizację naprzód. Siła ta to stałe dążenie cywilizacji homo sapiens do wzrostu i rozwoju, który wymaga szerokich pól ornych i współpracy, bo na skrawkach zagonów i siłą jednej pary rąk rozwój się nie rozpędzi.

Spowolnienie globalizacji w wyniku wskazanego trójszoku i jego następstw oraz wskutek innych, ale znacznie słabszych procesów i oddziaływań jest niewykluczone. Przy odpowiednio subiektywnym doborze faktów i liczb można nawet dowodzić, że wręcz następuje. To jednak żadna sensacja. Przyspieszenia, spowolnienia, krótsze i długie przystanki globalizacji, są tak naturalne jak plamy na Słońcu, które także pojawiają się acyklicznie.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Trzy wielkie zjawiska współczesności

Na korzyść tezy o nieposkromionej globalizacji przemawiają trzy wielkie zjawiska współczesności. Pierwsze to niesamowicie szybki przyrost ludności świata, wskutek którego przez minionych 60 lat światu przybyło 5 mld ludzi, co oznacza, że dziś jest nas na Ziemi dwa i pół razy więcej niż w 1960 r. W kontekście demograficznym globalizacja jest czynnikiem sprawczym, bowiem ludzi przybywa głównie w wyniku postępu, który jest jej konsekwencją.

Tych ludzi trzeba wyżywić. Bez globalnego współdziałania jest to zadanie niewykonalne. Pokazują to dziś m.in. zbożowe skutki napaści Rosji na Ukrainę. Drugi i trzeci problem to energia dla niebawem 9 mld ludzi i zapewnienie jej bez pogłębienia katastrofy klimatyczno-środowiskowej. Wyzwania z tym związane są ponad siły pojedynczych państw, a nawet kontynentów.

We wszystkich trzech kwestiach przychodzi na myśl parafraza pewnego zawołania: "Globalización o Muerte"! Na końcu będzie wyjaśnienie, dlaczego hasło akurat po hiszpańsku.

Wygrane są przede wszystkim Chiny

Bez globalizacji i kształtowania nowego podziału pracy w skali globu, światu grozi konflikt coraz bogatszej Północy ze stale biednym, choć nieco mniej niż kiedyś, Południem. Przykładem są liczne kryzysy migracyjne w Europie i wielkie wędrówki migrantów krążących milionami po Azji. Bez globalnej wolności w przepływie najpierw kapitałów, a potem (po jego przemianie w trwały majątek produkcyjny) towarów i usług, świat sczezłby w wyniku coraz silniejszych tarć i starć.

Kiedyś można było biedę trzymać na postronku, ponieważ bieda widziała jedynie marne metry wokół siebie. Dzisiejsza bieda ma smartfony, widzi na ekranach jak sobie używa lepszy świat i długo w kaszę nie da sobie dmuchać.

Dzięki globalizacji, prawie nadążającej za rozrostem populacji ludzkiej, napięcia z powodu olbrzymich nierówności między Północą a Południem są wielkie, ale jeszcze nie grożą wybuchem. Głównym jej beneficjentem stała się największa i najludniejsza Azja, chociaż korzyści rozłożyły się bardzo nierównomiernie między państwami kontynentu. Wygrane są przede wszystkim Chiny, ale dobrego uszczknęli również inni, co okaże się za chwilę.

W latach od 1990 do 2020 PKB per capita w Chinach mierzony w tzw. dolarach bieżących, czyli bez uwzględnienia różnic w sile nabywczej, urósł 33-krotnie, z 318 dol. do 10 435 dol. (dane za Bankiem Światowym). W leżących na uboczu Filipinach - zaledwie czterokrotnie, z 816 do 3300 dol. Różnica ogromna, ale Państwo Środka to od kilku tysięcy lat imperium ze stuletnią przerwą w rodzaju swoistego sabbatical trwającego od połowy XIX do połowy XX wieku, natomiast Filipiny to peryferyjny, także w znaczeniu gospodarczym, archipelag na krańcu tamtego kontynentu.

W tym samym okresie PKB przypadający na statystycznego Niemca wzrósł nieco ponaddwukrotnie, na Włocha ledwo półtorakrotnie, a na Polaka - dziewięciokrotnie. Chinom nie podskoczymy, ale i tak cieszyć się jest z czego.

Czeka nas bardzo długi pościg za Niemcami

Na tle tych przykładów uwidaczniają się oczywistości. Państwa najbardziej rozwinięte, które swoje Sturm und Drang Perioden mają już za sobą, rozwijają się potem znacznie wolniej niż kraje, które chcą się do nich zbliżyć. Mechanizm tej prawidłowości można opisać sposobem naukowym, ale niemal w sam raz jest porównanie do skoczków wzwyż. Adepci co rusz biją rekordy życiowe, poprawiając się rok w rok o kilkanaście centymetrów i więcej, ale gdy już przekroczą dwa metry, progres zanika albo bardzo zwalnia. Chiny są tu przykładem dobrego sportowca długo trzymanego daleko od skoczni, a Filipiny to niedożywiony zawodnik z krzywicą i ogólnym niedowładem.

Chinom, Filipinom, Polsce i wielu innym państwom zacofanym globalizacja się przysłużyła, lecz każdemu inaczej i w innym stopniu. A co z ich dystansem do liderów świata?

W 1990 r. nominalny PKB per capita w Niemczech był 70 razy wyższy niż w Chinach. W 2020 r. różnica zmalała do niecałych 4,5 razy. W przypadku Filipin dystans zmniejszył się mniej spektakularnie (także z powodu lepszej pozycji wyjściowej Filipin w 1990 r.) z 27 do 14 razy.

Nas też czeka jeszcze bardzo długi pościg za Niemcami. W 1990 r. byliśmy 13 razy biedniejsi od nich, teraz różnica jest tylko i aż trzykrotna. Przy założeniu ceteris paribus, z Włochami mamy szanse zrównać się wcześniej: w 1990 r. nasz produkt na głowę był 12 razy niższy od włoskiego, obecnie różnica jest "zaledwie" dwukrotna.

Biedacy to grupa niejednorodna, też różnią się od siebie. 30 lat temu nie było bardzo głębokiej przepaści między Polską a Filipinami. Różnica w nominalnym PKB per capita była dwukrotna. Dziś, choć formalnie oba kraje należą do peletonu państw "emerging markets" usiłującego doganiać grupę czołową, różnica na naszą korzyść urosła do niemal 5-krotności. Przykład ten pokazuje, że globalizacja nie jest samoczynnym mechanizmem wyrównawczym i działa lepiej pod bardziej wykształconym, doświadczonym i zdrowszym okiem.

Odkładając na bok doraźne korzyści ekonomiczne dla jej uczestników, podstawowym atutem społeczno-politycznym globalizacji jest stopniowe rugowanie ekstremalnej biedy. Z drugiej strony, zarzuca się jej powiększanie nierówności. Można w tej kwestii toczyć homeryckie spory, lecz jedno nie ulega wątpliwości. Redukcja biedy jest bezwzględna, natomiast nierówności to pojęcie względne. Poza tym, nierówności są immanentną konsekwencją wzrostu, bowiem nadwyżki trzeba dzielić z premią dla mądrych i wydajnych, jako że podział po równo lub prawie po równo prowadzi do zaniku wzrostu, ze stratą głównie dla ludzi z obszarów poniżej wartości mediany.

Globalizacja jest na bakier z dyktaturami

Wielu zżyma się na porównania z łódeczkami i wielkimi liniowcami podnoszącymi się na tej samej fali przypływu, ale już nie zadają sobie tacy pytania, co by było, gdyby nie było przypływu, czyli w tym kontekście - globalizacji.

Stosunkowo szybkie zmniejszanie biedy w wyniku globalizacji to skutek jej niesamowicie wielkiej wydajności i efektywności. Działają skutki rozprzestrzeniania technologii, efekty skali, specjalizacji, komplementarności.

Na koniec uwaga dość przypadkowa. Przyszła na myśl po dłuższej chwili kontemplacji globusa. Pomijając szczególny przypadek Afryki, pod względem udziału i korzyści czerpanych z globalizacji bardzo odstaje Ameryka Łacińska. Spośród możliwych odpowiedzi na pytanie dlaczego, najbardziej syntetyczna jest natury polityczno-społecznej.

Globalizacja jest na bakier z dyktaturami - stąd tak niebezpieczna wsobność Rosji. Nie po drodze jej także z socjalizmem dążącym w manifestach do sprawiedliwości, a rodzącym przede wszystkim zniewolenie przez biedę. Dyktatur, w tym socjalistycznych, jest zaś w Ameryce Łacińskiej tyle, ile na drzewach liści.

Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

(Śródtytuły od redakcji)

Obserwator Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: globalizacja | nierówności społeczne | gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »