Górnicy powiedzieli "tak", ale niepewność pozostała
Parafowanie między rządem a stroną górniczą umowy społecznej dopełniającej porozumienie o zamknięciu kopalń węgla kamiennego do 2049 roku nie kończy, a dopiero zaczyna trudny proces transformacji gospodarczej i społecznej na Śląsku. O ile jej zapisy nie okażą się w Brukseli "koncertem życzeń" i nie będzie długotrwałej walki o jej unijną notyfikację.
Lata 2020 i 2021 przejdą do historii nie tylko jako okres pandemii, ale również podjęcia długo odkładanych z powodów politycznych decyzji dotyczących likwidacji kopalń w Polsce oraz początek końca potęgi lobby węglowego, które determinowało rozwój naszej energetyki przez ostatnie trzy dekady.
W zeszłym roku górniczy związkowcy zgodzili się na zamknięcie ostatniej kopalni węgla kamiennego w 2049 roku, a pod koniec kwietnia udało się wreszcie osiągnąć porozumienie w sprawie umowy społecznej, która de facto jest zabezpieczeniem socjalnym dla dziesiątków tysięcy górników i ich rodzin na okres transformacji.
I choć żadna inna branża w Polsce nawet nie może śnić o takich przywilejach jak górnicy, którzy będą mieć ustawowe gwarancje zatrudnienia do emerytury, urlopy przedemerytalne i 120 tys. odprawy dla dobrowolnie odchodzących, to mimo wszystko należy uznać to za sukces. Powód? Symbolicznie kończy się epoka, gdy problem górnictwa wracał jak bumerang, powodując niepokoje społeczne i będąc elementem ostrej rozgrywki politycznej, tak jak na początku 2015 roku, gdy rząd PO-PSL podjął nieudaną próbę likwidacji przynajmniej części nierentownych kopalń, co zostało bezwzględnie wykorzystane przez ówczesną opozycję dla zdobycia głosów na Śląsku.
Zapewne, gdyby górnicy wtedy wiedzieli, że pięć lat później zostaną zmuszeni do bolesnego dla nich kompromisu i zgody na zakończenie wydobycia, to zapewne historia - nie tylko wyborów w 2015 roku - mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Ale to już historia i liczy się to, co "tu i teraz".
Warto pamiętać, że parafowanie umowy społecznej to dopiero początek długiej drogi transformacji górnictwa, dodajmy bardzo trudnej, która z pewnością będzie jeszcze wywoływać wiele emocji. Po pierwsze, nie wiadomo jeszcze jak na treść umowy, która jest spod szyldu pomocy publicznej, zareaguje Bruksela.
Umowa musi być tam notyfikowana, a to wcale nie jest czysta formalność. Urzędnicy i politycy unijny przejrzą ją bardzo dokładnie, i jeśli okaże się, że wpisano tam "koncert życzeń", to mogą przecież powiedzieć "nie". I rozmowy o likwidacji kopalń trzeba będzie rozpoczynać od początku. Taki scenariusz wydaje się jednak mało prawdopodobny, i to z kilku powodów. Po pierwsze, na fali pandemii koronawirusa generalnie Europa jedzie na fali gigantycznej pomocy publicznej, więc nie jest tak pryncypialna w tych sprawach, jak jeszcze kilka lat temu. Po drugie, można iść o zakład, że ma już najzwyczajniej w świecie dość problemów polskiego górnictwa i energetyki węglowej. I jeśli trafia się okazja, aby polski problem mieć z głowy raz na zawsze, to zapewne pójdzie nawet na dalekie ustępstwa. Po trzecie, nasza energetyka - oparta nadal w ok. 70 proc. o węgiel - jest wielkim hamulcowym dla planu osiągnięcia przez Polskę i na szczeblu unijnym celu neutralności klimatycznej do 2050 roku. Zatem stopniowe odchodzenie u nas od węgla będzie pożądanym procesem, który wpisuje się w "European Green Deal" twardo realizowany przez nową Komisję Europejską. I na panewce spaliły oczekiwania lobby węglowego z początku pandemii, że teraz oto Unia odwróci się od swojego celu klimatycznego, który został jej wyznaczony przez wyborców w ostatnich eurowyborach.
Takie zaklinanie rzeczywistości przez niektórych zwolenników propagandowych teorii, że "węgla mamy na 200 lat", czyli jak można przypuszczać - nie zawahamy się go wydobywać do... 2220 roku - było elementem politycznej gry jaka toczyła się jeszcze na początku 2020 roku.
Gdy ponad dwuletni cykl wyborczy się zakończył, skończyło się również mamienie górników, że wszystko będzie po staremu. Zmiana nieuchronnie dzieje się na ich oczach. Podczas gdy chcieli strajkować na dole w obronie górnictwa i miejsc pracy, to ich dzieci albo wnuki chodziły na marsze klimatyczne albo lajkowały posty o zielonej energii.
Prawda jest taka, że to wcale nie szalejące ceny uprawnień do emisji CO2 i "zła" Bruksela doprowadzają do końca epoki węgla w Polsce, tylko światowy trend klimatyczny, który bije w paliwa kopalne, a także dynamiczny rozwój i szybkie potanienie technologii Odnawialnych Źródeł Energii.
Teraz zmieni się, i to bardzo dużo. Dlatego nie dziwią obawy wyrażane przez górników nawet po parafowaniu porozumienia. Trzeba dobrze znać specyfikę Śląska, aby wiedzieć, że jak bardzo środowisko górnicze jest konserwatywne i mało podatne na zmiany. Dla części górników problemem może być nawet to, że zamiast iść do pracy do kopalni w swojej miejscowości, będą musieli dojechać kilkanaście lub więcej kilometrów.
Dodajmy, że będą robić wówczas to, co robi rzesza Polaków i Polek, którzy nieraz dojeżdżają do pracy i sto kilometrów, bo wiedzą, że trzeba jechać tam, gdzie jest praca, a nie że praca przyjedzie do nich. To będzie ogromne wyzwanie mentalne dla zatrudnionych w górnictwie, niełatwe do zaakceptowania. Jednak jeśli górnicy nie zostaną pozostawieni sami sobie i otrzymają wsparcie, to będą potrafili się zaadoptować do nowych warunków zatrudnienia ja każdy inny. Równie ważne będzie, aby roztropnie zarządzić na Śląsku, zarówno na poziomie samorządowym, jak i centralnym, ogromną zmianą społeczną jaką niesie ze sobą zamykanie kopalń, Tam, gdzie likwidowane będą kopalnie nie może pozostać społeczna pustynia, powinny być tworzone nowe miejsca pracy, a na wyspecjalizowanych służbach spoczywać będzie ciężar np. przekwalifikowania niektórych górników.
Na szczęście gospodarka jest w dobrej kondycji, pomimo skutków pandemii, a na Śląsku tętni przemysł i przedsiębiorczość. W sytuacji, gdy stopa bezrobocia jest bliska naturalnej (obecnie 6,4 proc. wg GUS), to bardziej praca szuka człowieka, niż odwrotnie, szczególnie w dużych ośrodkach miejskich. Tyle, że nie będzie to już praca w jednej kopalni przez całe życie, jak było często nawet w tradycji rodzinnej, tylko zatrudnienie w różnych kopalniach, oraz w innych branżach, które dynamicznie się rozwijają i potrzebują rąk do pracy.
Oczywiście, poza górnictwem nie będzie także już tradycyjnych obchodów Barbórki i wypłaty "trzynastek", bo pożegnanie się z zatrudnieniem w kopalni jest także rozstaniem z wieloma elementami zawodowej tradycji oraz - co warto podkreślić - przywilejami.
Jednak to, co napawa optymizmem, to fakt, że na Śląsku, nie tylko w górnictwie, panuje wysoka kultura pracy i ceniona przez inwestorów kultura przemysłowa, która jest efektem wieków industrializacji w tym regionie - to sprawia, że górnicy odchodzący dobrowolnie z kopalń powinni być pożądanymi pracownikami w innych firmach.
Jednak w całej transformacji górnictwa nie chodzi tylko o przyszłość samych górników. Równie ważne jest utrzymanie tkanki społecznej w regionie. I o tym koniecznie trzeba pamiętać w procesie transformacji. Dla wielu gmin kopalnie były źródłem ważnych dochodów podatkowych, a wysokie zarobki górników gwarantowały rozwój lokalnych usług i przedsiębiorstw.
Dlatego tak istotne jest, aby likwidując górnictwo nie "wylać dziecka z kąpielą" i nie skazać gmin górniczych, a także okołogórniczych, na problemy strukturalne, których mogą nie udźwignąć samodzielnie. Potrzebne jest zarówno wsparcie ze szczebla centralnego, jak i maksymalne wykorzystanie środków unijnych, aby transformacja energetyczna w Polsce była sprawiedliwa i nie zostawiła za sobą nigdzie zgliszczy ani gospodarczych, ani społecznych.
To wszystko jest do osiągnięcia, tylko trzeba proces odejścia od węgla realizować rozsądnie, bez politycznych gier obliczonych na wywołanie niepokojów społecznych i zbicie kapitału wyborczego, tak naprawdę w zgodzie ponadpartyjnej i ponadkadencyjnej. Bo rozpoczęcie likwidacji polskiego górnictwo zaczyna się za rządów Zjednoczonej Prawicy, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć, jakie będą rządy na półmetku tego procesu ani na końcu.
Kompromis między rządem i stroną górniczą nie był łatwy, dlatego warto tego nie popsuć. I zamknąć powoli temat, który spędzał sen z powiek rządzącym od początku transformacji gospodarczej po 1989 roku.
Tomasz Prusek
publicysta ekonomiczny
prezes Fundacji Przyjazny Kraj