Grecji do końca czerwca mogą skończyć się pieniądze
Wyniki greckich wyborów są poważniejsze od francuskich, bo te pierwsze doprowadzą do chaosu, podczas gdy Hollande okaże się umiarkowany - skomentował Nouriel Roubini na twitterze. Rzeczywiście, obawy dotyczące wyjścia Grecji ze strefy euro nie są przesadzone.
75 procent - na tyle oszacował prawdopodobieństwo takiego scenariusza do końca 2013 roku Citibank. Przed wyborami było to 50 proc. ale drugie miejsce w wyborach greckiej skrajnej lewicy zaskoczyło wszystkich. Po przeliczeniu ponad 99 proc. głosów centroprawicowa Nowa Demokracja i centrolewicowy PASOK (Panhelleński Ruch Socjalistyczny) zdobyły razem 149 mandatów w 300 osobowym parlamencie, a więc zabrakło dwóch miejsc do odtworzenia dotychczasowej koalicji, odpowiedzialnej za wdrożenie programu ratunkowego i wymaganych w nim oszczędności.
Dwa głosy poniżej większości nie byłyby dramatem, gdyby nie to, że pozostałe miejsca w parlamencie zajmą partie skrajne, które kwestionują politykę dotychczasowej koalicji (nota bene Narodowa Demokracja i PASOK dominują na greckiej scenie politycznej od niemal 40 lat). Ciężko więc sobie wyobrazić jakąkolwiek większość.
Lider Narodowej Demokracji Antonis Samaras zapowiedział, że zacznie negocjacje z wszystkimi partiami, poza neonazistowskim Złotym Świtem. Skrajna lewica, która odniosła w tych wyborach największy sukces, odmawia jednak koalicji z Narodową Demokracją i socjalistami licząc zapewne, że jeśli wybory odbędą się za miesiąc zdobędzie już większość.
Zgodnie z grecką konstytucją prezydent daje największej partii - a więc Narodowej Demokracji, na czele z Antonisem Samarasem trzy dni na utworzenie rządu. Jeśli ta misja się nie powiedzie, 10 maja szansę dostanie Radykalna Koalicja Lewicy (Syriza), której przewodzi Alexis Tsipras, a ostatnią próbę 13 maja może podjąć PASOK z Ewangelosem Wenizelosem. Już jednak w poniedziałek wieczorem Samaras zrezygnował z misji tworzenia rządu. Niewykluczone więc, że terminy te ulegną przyspieszeniu.
Czeka nas więc czas przekonywania skrajnej lewicy do udziału w rządzie. Ta zapewne przekonać się nie da, więc już 16 maja prezydent może ogłosić, że Grecję czekają kolejne wybory. Ich pierwszy możliwy termin to 10 czerwca, choć greccy politycy już mówią o 17 czerwca.
Wybory nie mogą wypaść w gorszym czasie, bo najpóźniej do 30 czerwca parlament musi zagłosować nad 11,5 mld euro dodatkowych cięć w latach 2013 i 2014, które są warunkiem otrzymania ostatniej transzy pomocy od wierzycieli Grecji - Unii Europejskiej, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego. W tym samym czasie w Atenach mają też zjawić się inspektorzy tej tzw. troiki i całkiem zasadne jest pytanie czy będą mieli z kim rozmawiać.
Do czasu wyłonienia nowego rządu funkcję premiera pełni Lukas Papademos, ale jeśli na początku czerwca to on będzie zapewniał, że Grecja chce zostać w strefie euro i wprowadzać dalsze oszczędności równie dobrze mógłby mówić, że wszystkie wierzby świata pokryją się gruszkami. W obliczu potencjalnej wygranej partii skrajnych w kolejnych greckich wyborach troika na pewno nie podpisze czeku dla Aten.
Szczególnie, że wpływowy polityk Syrizy Panaghiotis Lafazanis już ogłosił, że porozumienie z troiką "należy do przeszłości" i "zostało zdelegitymizowane". Nawet dotychczasowy minister finansów Ewangelos Wenizelos w piątek ostrzegał, że głosowanie na partie przeciwne programowi oszczędnościowemu spowoduje, że Grecja znajdzie się poza strefą euro i to "nie dlatego, że ktoś nas wyrzuci, ale dlatego, że nie będziemy w stanie wytrzymać ekonomicznego ciężaru pozostania w strefie wspólnej waluty i będziemy błagać, aby nam pozwolono odejść" .
Wszystko wskazuje na to, że taki scenariusz właśnie się spełnia, z tą różnicą, że strefa euro nie będzie Grecji trzymać na siłę. Owszem, wszyscy obawiają się skutków bankructwa tego kraju (a niewypłacenie kolejnej transzy pomocy do końca czerwca równa się de facto bankructwu), ale przecież nie można ratować Grecji wbrew woli jej obywateli.
Lepszym kandydatem do ratowania jest Hiszpania i cały europejski system bankowy. Nieprzypadkowo tuż po ogłoszeniu cząstkowych wyników greckich wyborów premier Hiszpanii Mariano Rajoy pośpiesznie zadeklarował, że rząd w Madrycie będzie dla banków pożyczkodawcą ostatniej szansy, a szczegóły zostaną podane do końca tygodnia. Oprocentowanie hiszpańskich obligacji dziesięcioletnich rosło w tym czasie o 8 punktów bazowych do 5,81 proc. Również o 8 punktów bazowych wzrosło oprocentowanie obligacji włoskich.
Wszyscy obawiają się jednego: że pat powyborczy w Grecji to pretekst do nowego starcia między rynkami finansowymi, a przywódcami strefy euro. Trzeba przyznać, że ci ostatni nie siedzieli bezczynnie. Wypracowali tekst traktatu fiskalnego, a także zwiększyli zaporę ogniową, która teoretycznie może wynieść nawet 700 mld euro. Za ich plecami stoi także Międzynarodowy Fundusz Walutowy z dodatkowymi 430 mld dol.
Diabeł jednak tkwi w szczegółach. 700 mld euro jest sumą czysto teoretyczną, bo zawarto w niej także już wykorzystane pieniądze, a dodatkowe środki MFW są na razie tylko w deklaracjach politycznych, nawet nie na papierze, bo umowa dopiero jest opracowywana.
Czytaj raport specjalny serwisu Biznes INTERIA.PL "Teraz tonie Grecja. Kto następny?"
Realnie więc strefa euro może liczyć na to, że przy pomocy Europejskiego Banku Centralnego uda jej się powstrzymać wystrzał rentowności obligacji hiszpańskich na tydzień lub dwa, ale jeśli do tego dojdą Włochy, Portugalia, Irlandia i europejskie banki to mamy coś czego wszyscy obawialiśmy się jeszcze kilka miesięcy temu - odpowiednik upadku Lehman Brothers. Płonące Ateny na taki symbol nadają się doskonale.
Oczywiście jest także scenariusz mniej pesymistyczny - Grecja formuje rząd, uchwala kolejne cięcia, troika pożycza jej pieniądze, a inwestorzy przestraszeni zdeterminowaniem hiszpańskiego premiera i pełni podziwu dla reform premiera włoskiego, wyłączają komputery i jadą na wakacje.
Trzeba jednak przyznać, że dziś brzmi to mało prawdopodobnie. Póki strefa euro nie przeprowadzi prawdziwych reform, póty każdy negatywny sygnał płynący nawet z kraju, który odpowiada za niecałe 2 proc. jej PKB będzie groził rozpadem całej tej misternej politycznej konstrukcji.
Marek Pielach
Teraz wiadomości gospodarcze przeczytasz jeszcze szybciej. Dołącz do Biznes INTERIA.PL na Facebooku