Gruzja bez prądu

Po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, przyszła kolej na Gruzję. W wyniku awarii, do której doszło nad ranem niemal całe terytorium tej zakaukaskiej republiki nie ma prądu. Władze w Tibilisi twierdzą, że przyczyną była dywersja.

Według wstępnych danych, dwie linie przesyłowe wysokiego napięcia - 500 kilowolt i rezerwowa 220 kilowolt - zostały uszkodzone. Ostrzelano je z broni maszynowej w jednym z rejonów Gruzji.

W efekcie awaryjnie odłączyła się elektrownia wodna Ingurii, która produkuje ponad połowę gruzińskiej energii elektrycznej. Nie wytrzymał tego system energetyczny 5-milionowej republiki i także się wyłączył.

To, co działo się w Tbilisi przypominało sceny z Nowego Jorku. Stanęło metro, na ulicach pojawiły się tłumy ludzi, w wielu miastach nie ma wody, bo nie pracują wodociągi, prądu nie ma też w wielu szpitalach. Na razie nie wiadomo, kiedy uda się przywrócić prąd.

Reklama

Tymczasem po ubiegłotygodniowej katastrofie energetycznej, nowojorczycy rozpoczęli podliczanie strat. Oficjalnej kalkulacji strat jeszcze nie ma, nieoficjalnie mówi się o miliardzie dolarów. Dla przykładu sytuacja słynnego Empire State Building.

Gdyby normalnie działał prąd w czasie weekendu, turyści zapłaciliby za oglądanie panoramy miasta z najwyższego nowojorskiego drapacza chmur około 220 tys. dolarów. Zamknięte teatry na Brodwayu muszą zwrócić teraz prawie 500 tys. dolarów za odwołane przedstawienia.

RMF FM
Dowiedz się więcej na temat: Gruzja | bez prądu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »