Ile Amerykanie zapłacą za wygraną Trumpa? Są wyliczenia, najbiedniejsi stracą najwięcej
Jeśli Donald Trump wygra listopadowe wybory prezydenckie, wróci do Białego Domu i wprowadzi w życie swój program ekonomiczny, zwłaszcza w zakresie ceł i taryf. Przeciętnego Amerykanina będzie to kosztować 2600 dolarów rocznie. Najbogatszym straty zrekompensuje z nawiązką przedłużenie ulg i zwolnień podatkowych, zaś najbiedniejsi stracą najwięcej.
Walczący o powrót do Białego Domu były prezydent USA Donald Trump rozkręca się w miarę trwania kampanii wyborczej. Według jego ostatnich deklaracji, chciałby wprowadzić 60-procentowe cła na cały import towarów z Chin oraz ogólne cła importowe w wysokości 20 proc. na wszystkie inne towary. Jakie byłyby tego koszty dla zwykłych ludzi?
Badaczki ze słynnego ośrodka Peterson Institute for International Economics (PIIE) Kimberly Clausing i Mary Lovely wyliczyły, że przeciętne amerykańskie gospodarstwo domowe straciłoby proponowanych przez Trumpa podwyżkach ceł 2600 dolarów w ciągu roku, czyli ok. 4,1 proc. dochodu netto. Dlatego, że ludzie musieliby płacić drożej za kupowane towary.
"(...) nałożenie 20-procentowego cła na wszystkie towary w połączeniu z 60-procentowym cłem na towary z Chin kosztowałoby typowe amerykańskie gospodarstwo domowe w środku rozkładu dochodów ponad 2600 dolarów rocznie" - napisały w artykule "Why Trump's tariff proposals would harm working Americans" ("Dlaczego propozycje taryfowe Trumpa zaszkodzą pracującym Amerykanom") opublikowanym na stronach PIIE.
Kolejna odsłona propozycji ekonomicznych Donalda Trumpa oznacza sporo wyższe koszty dla Amerykanów i większe pogorszenie ich standardów życia, niż to, co kandydat na prezydenta głosił wcześniej. Proponował bowiem plan polegający na wprowadzeniu 10-procentowego cła na wszystkie towary. Koszt takiego posunięcia dla kieszeni zwykłych ludzi został wówczas oszacowany na obniżkę realnego dochodu o 1700 dolarów w ciągu roku. Trump postanowił jednak podbić stawkę i ostatnio ogłosił, że ogłosił, że zamierza wprowadzić stuprocentowe cła dla krajów, które odeszłyby od używania amerykańskiej waluty.
Nowe propozycje taryfowe wyglądają tak, że stracą na nich wszyscy - i najbiedniejsi, i 1 proc. najbogatszych. Ale nie tyle samo. O ile 20 proc. najbiedniejszych Amerykanów wskutek podwyżek cel straciłoby aż 6,3 proc. swojego dochodu netto, strata 20 proc. najbogatszych byłaby ponad dwukrotnie mniejsza. Superbogacze mieszczący się w 1 proc. ludzi o najwyższych dochodach straciliby zaledwie 1,4 proc. dochodu netto, czyli ponad cztery razy mniej niż biedacy.
Choć na propozycji podwyżek taryf straciliby także najbogatsi, wysokie cła oznaczają przesunięcie ciężaru podatkowego z bogatszych podatników na Amerykanów o niższych dochodach. Bo równocześnie Donald Trump proponuje przedłużenie na 2026 rok i następne lata obniżek i zwolnień podatkowych, które zostały wprowadzone w 2017 roku ustawą Tax Cuts and Jobs Act, a na nich najbardziej skorzystali najbogatsi. Badaczki PIIE policzyły zatem efekt netto - obniżenie dochodu wskutek wyższych ceł i podniesie dochodu za sprawą obniżek i zwolnień podatkowych. I co się okazuje?
Bogacze wygrywają na tym bezapelacyjnie. Dochody rozporządzalne 1 proc. najbogatszych rosną o 0,9 proc., bowiem na przedłużeniu obniżek podatków najwięcej zyskują. Nieco, bo 0,7 proc. dochodów netto, traci grupa 20 proc. najbogatszych Amerykanów. Ale grupa zaliczająca się do 20 proc. najbiedniejszych traci aż 5,8 proc. swoich rocznych dochodów netto.
"Jeśli te kroki zostaną zrealizowane, zwiększą one zakłócenia i obciążenia spowodowane kolejnymi rundami ceł nałożonych podczas pierwszej kadencji Trumpa (i utrzymywanych podczas kadencji Joe Bidena), a jednocześnie wyrządzą ogromne szkody uboczne gospodarce USA" - napisały badaczki.
Przypominają, że na początku istnienia USA opierały dochody budżetu federalnego na taryfach, czyli mówiąc po prostu - podatku od towarów importowanych. Kiedy powstało państwo, było to główne źródło dochodów rządowych. Zmiany nastąpiły na początku XX wieku, kiedy uchwalono federalny podatek dochodowy.
Argumentem za taką zmianą było m.in. to, że cła uderzają najbardziej w dochody osób biedniejszych, gdy znaczna część dochodów bogatych pozostaje nieopodatkowana. Teraz Trump chciałby sytuację odwrócić, gdy tymczasem z w krajach o wysokich dochodach mniej niż 2 proc. dochodów rządowych pochodzi z podatków importowych.
Choć - jak zwraca uwagę inny badacz PIIE Alan Wolff - sam prezydent nie ma uprawnień do nakładania ogólnych taryf i ceł na towary z konkretnego kraju, bo jest to domena Kongresu, w zależności od wyników wyborów USA grozi powrót anachronicznego podejścia do dochodów budżetu, czyli zmniejszenia jego zależności od podatków dochodowych, a zwiększenia jej od podatków importowych.
"Podsumowując, propozycje podatkowe Trumpa pociągają za sobą radykalnie regresywne zmiany w polityce podatkowej, przesuwają obciążenia podatkowe z zamożnych na członków społeczeństwa o niższych dochodach, a jednocześnie szkodzą amerykańskim pracownikom i przemysłowi, bo zachęcają do odwetu ze strony partnerów handlowych i pogarszają stosunki międzynarodowe" - napisały badaczki.
Jacek Ramotowski