Importujemy więcej śmieci, niż wywozimy za granicę
Kraje unijne próbują pozbywać się śmieci i szukają zbytu za granicą. Polska nadal przyjmuje więcej odpadów, niż eksportuje. Pieczę nad przywozem i wywozem odpadów z kraju sprawuje Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. W tym tygodniu wydał on decyzję zatwierdzającą przyjazd na Dolny Śląsk 40 tys. ton odpadów z Niemiec, a to jedynie kropla w morzu śmieci.
Przepływ odpadów między różnymi krajami to powszechny proceder. Z najnowszego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego pt.: "Czy zaleją nas śmieci?" wynika, że w ostatnich latach Europa pozbywa się odpadów.
W latach 2001-2016 eksport odpadów notowanych w UE zwiększył się trzykrotnie - z 6,3 mln ton do 21,6 mln ton. W 2018 r. wyniósł 18,7 mln ton. Polska znajduje się na przeciwnym biegunie. Importujemy zdecydowanie więcej odpadów notowanych, niż eksportujemy.
- Na przykład ktoś zdecydował się wybudować instalację na określony rodzaj odpadów, a później nie może znaleźć ich w kraju, bo pojawiają się komplikacje - ograniczona dostępność, niewystarczająca ilość, słaba jakość. Mieliśmy już takie sytuacje w przypadku tworzyw sztucznych i papieru. Import z innych krajów był potrzebny, bo brakowało tego surowca o odpowiedniej jakości na rynku krajowym. To nie dziwi w sytuacji, gdy szorujemy po dnie, jeżeli chodzi o selektywną zbiórkę odpadów - wyjaśnia Interii Paweł Głuszyński, ekspert w zakresie gospodarki odpadami z Towarzystwa na rzecz Ziemi.
Jak dodaje, większość importu zawsze powinna poprzedzać jednak decyzja właściwych organów, które zbadają, czy w danym momencie na rynku krajowym wystąpiły problemy z podażą odpadów odpowiedniej jakości. - Bo jest pokusa, żeby je sprowadzać, skoro można na tym zarobić. Po wprowadzeniu zakazu importu odpadów przez Chiny w 2018 r., inne kraje europejskie zaczęły mieć nadwyżki surowców gorszej jakości, lub na które nie mogą znaleźć chętnych na rynku wewnętrznym i stąd poszukują nowych miejsc ich zbytu. Niestety to też pojawia się w formie niezgodnych z prawem praktyk - mówi Głuszyński.
Jak wyglądają śmieciowe statystyki importu dla Polski? Z raportu PIE wynika, że w 2016 r. do kraju trafiło 250 tys. ton odpadów. W 2017 r. przyjechało już o połowę więcej, bo 380 tys. ton, z czego ponad 225 tys. ton stanowiły odpady niebezpieczne. Jak wskazują analitycy Instytutu, znaczący wzrost wolumenu importu wynika jednak głównie ze zwiększającego się udziału odpadów niezaliczanych do niebezpiecznych.
Sytuacja przedstawia się lepiej pod względem ilości śmieci importowanych na mieszkańca. W 2017 r. było to 10 kilogramów na osobę rocznie, z czego 6 kilogramów stanowiły odpady niebezpieczne. To wynik znacznie poniżej średniej UE, która wynosi 39 kilogramów odpadów na osobę, w tym 18 kg odpadów niebezpiecznych. Analiza PIE pokazuje, że 81 proc. wszystkich notowanych odpadów importowanych do Polski pochodzi z krajów UE-27, a jeśli uwzględnimy Wielką Brytanię, wynik ten przekracza 96 proc.
Z wyliczeń Pawła Głuszyńskiego dokonanych w oparciu o dane udostępniane przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, wynika z kolei, że między rokiem 2015 a 2018 import odpadów zwiększył się prawie trzykrotnie. W 2015 roku wydano pozwolenia na import 393 tys. ton odpadów, a faktycznie wwieziono 153,8 tys. ton. W 2018 roku GIOŚ wydał zgody na import 1 mln 95 tys. ton, a przyjechało 434,4 tys. ton. - W przypadku 87 proc. tych odpadów wskazano, że pochodzą one spoza listy odpadów niebezpiecznych - twierdzi Głuszyński. W 2019 roku do 710,3 tys. ton spadł wolumen odpadów, na import których wydano pozwolenia. W tym roku GIOŚ wydał już zgody na przywóz 730 tys. odpadów. Pozwolenia Inspektoratu są ważne przez rok.
- W ostatnich latach jest znacznie więcej odpadów importowanych. Nie wiemy, co jest tego przyczyną. Problem w tym, że dostępne publicznie informacje na temat importowanych odpadów, nie są precyzyjne. Jest publicznie dostępna baza danych pozwoleń na import i eksport, ale nie ma tam kodów odpadów, więc nie wiadomo, co zostało przywiezione. Mamy tak dużo swoich odpadów, że przydałby się raport GIOŚ z racjonalnym uzasadnieniem liczby wydanych zgód - komentuje Głuszyński.
Główny Inspektorat Ochrony Środowiska jest w Polsce organem właściwym do decydowania o imporcie i eksporcie odpadów. W tym tygodniu bronił się przed zarzutami krytyków, publikując komentarz dotyczący importu odpadów. Pretekstem do zajęcia stanowiska stało się wydanie zgody na przywóz 40 tys. ton odpadów z Niemiec do miejscowości Rębiszów w gminie Mirów na Dolnym Śląsku. Z informacji GIOŚ wynika, że na tle państw europejskich Polska w niewielkim stopniu uczestniczy w transgranicznym przemieszczaniu. Według danych Eurostatu za 2017 r. liderem są Niemcy. Zmienia się też proporcja przywozu śmieci do wywozu.
"W poprzednich latach przywóz odpadów do Polski był czterokrotnie większy niż wywóz odpadów z kraju. Obecnie tendencja ta zmieniła się i w 2020 r. wydano zezwolenia na wywóz prawie 460 tysięcy ton odpadów z Polski (na przywóz 730 tys. ton), podczas gdy w zeszłym roku zezwolenia na wywóz obejmowały ok. 100 tysięcy ton odpadów" - informuje GIOŚ.
Oprócz wzrostu liczby wydanych zgód na przywóz odpadów do kraju, rośnie również liczba odrzuconych wniosków. Z analizy PIE wynika, że w 2016 roku nie zaakceptowano 50 takich wniosków, które dotyczyły 336,5 tys. ton odpadów.
Kwestie importu i eksportu odpadów reguluje Konwencja Bazylejska o kontroli transgranicznego przemieszczania i usuwania odpadów niebezpiecznych. Polska ratyfikowała ją w 1992 roku. Same odpady niebezpiecznie to tzw. "lista bursztynowa". Ich transport wymaga ścisłej kontroli zarówno w kraju eksportera, w krajach tranzytowych, jak i w kraju importera. Odpowiednie agencje rządowe wszystkich tych krajów muszą wyrazić zgody na przewóz takich "śmieci". Dlaczego państwa zezwalają na import odpadów niebezpiecznych? - Często ze względów ekonomicznych, bo na przykład dany odpad zawiera metale ziem rzadkich, które nie występują w danym kraju, a można je odzyskać dzięki przetwarzaniu - wyjaśnia Głuszyński.
Obok "listy bursztynowej" funkcjonuje "lista zielona". - To najczęściej odpady komunalne, których import nie wymaga zazwyczaj zgody, ale nie mogą być zmieszane i na tyle zanieczyszczone, żeby większość z nich nadawała się jedynie do składowania lub spalenia. Większość odpadów, na których przywóz zezwala GIOŚ to te z "zielonej listy", ale nie wiemy, które dokładnie - mówi ekspert.
W oparciu o prawo międzynarodowe w Polsce przyjęto przepisy krajowe, w tym rozporządzenie Ministra Środowiska z 2008 roku w sprawie rodzajów odpadów, których przywóz w celu unieszkodliwiania jest zabroniony. Szczegóły dotyczące przywozu odpadów zawiera załącznik do rozporządzenia. Jak odczytywać te regulacje? - W tym rozporządzeniu określa się, że do Polski nie można przywozić odpadów w celu spalania, składowania czy magazynowania. Mogą one zostać przywiezione tylko wtedy, gdy mają służyć do odzysku, czyli może przyjechać na przykład odpad zawierający metale, które można odzyskać, ale to co zostało po odzysku, powinno wrócić do nadawcy - interpretuje Głuszyński.
Według niego, wszelkie odpady, które przyjeżdżają do Polski powinny służyć odzyskowi. I tu pojawia się punkt zapalny, czyli wspomniane już 40 tys. ton odpadów z Niemiec, które mają przyjechać do Rębiszowa w gminie Mirsk. - W przypadku Mirska mamy do czynienia z ewidentnym naruszeniem tej zasady. Tam nie ma żadnego odzysku - ocenia ekspert.
Innego zdania jest Inspektorat. Jak wskazał w komentarzu, pyły z gazów odlotowych, które przyjadą na Dolny Śląsk "nie są przywożone, jak sugerują doniesienia prasowe do składowania, tylko do odzysku. Odzysk w tym przypadku polega na rekultywacji terenu, czyli wypełnienia wyrobiska po kopalni bazaltu substancjami obojętnymi dla środowiska, takimi jak ziemia, kamienie czy opisywane pyły".
- To nie jest rekultywacja, to zwykłe składowanie i zasypywanie dziury w ziemi. Niemcy też mogliby to zrobić, ale prawo niemieckie tego zakazuje, albo jest to tam zbyt kosztowne. Pod hasłem rekultywacji firmy unikają płacenia za składowanie. W Mirsku, w dziurę w ziemi wpakowali już prawdopodobnie 1 mln 81 ton odpadów z Niemiec w ciągu pięciu lat - na taką ilość firma uzyskała zgodę od GIOŚ. To 22 mln złotych unikniętych opłat za składowanie, bo za każdą tonę trzeba zapłacić ok. 20 zł 35 gr - wylicza nasz rozmówca. Bez względu na to, kto ma rację w przypadku odpadów, które trafią do Rębiszowa, "śmieci" - swoje czy cudze - pozostają "śmieciami".
Dominika Pietrzyk