Indie walczą już z kilkoma plagami

Władze Indii walczą nie tylko z rosnącą falą epidemii koronawirusa. Zdaniem badaczy londyńskiego Imperial College cały wysiłek włożony w zahamowanie malarii, wirusa HIV i gruźlicy, może zostać zaprzepaszczony w czasie epidemii COVID-19.

Władze Indii walczą z rosnącą falą epidemii koronawirusa. Zdaniem ekspertów i lekarzy odbywa się to kosztem zaniedbywania malarii, która co roku przychodzi wraz z monsunem. Według brytyjskich badaczy może to kosztować kraj tyle samo ofiar co koronawirus.

Kiedy w drzwiach mieszkania Poonamy Sharmy stanął mężczyzna ze służb miasta, 50-letnia kobieta zamarła. "Zamykają nas? Koronawirus?" - spytała, obawiając się zamknięcia budynku lub całego kwartału.

Sąsiedzi Sharmy z dzielnicy Malviya Nagar w południowym Delhi, co chwilę powtarzają informacje o nowych zakażeniach i izolowanych od świata ulicach, gdzie wykryto nowe przypadki koronawirusa. W Delhi jest już ponad 130 tys. przypadków, a w całych Indiach ponad 1,5 mln zakażonych. Na świecie więcej chorych jest tylko w USA i Brazylii.

Reklama

Mężczyzna pospiesznie złożył dłonie do "namaste", mówiąc, że chodzi o malarię i dengę. Sharma odetchnęła z ulgą. Co roku kilka miesięcy przed porą deszczową inspektorzy z 3,5 tys. delhijskich oddziałów zwalczających malarię, odwiedzają ponad 20 mln mieszkańców metropolii.

Dziennie muszą zapukać do 60-70 domostw, sprawdzając, czy w pomieszczeniach nie ma warunków sprzyjających wylęganiu się komarów przenoszących chorobę. Szukają zalegającej wody na tarasach i balkonach, otwartych zbiorników na wodę. Rozdają środki do oczyszczenia zbiorników, które zabijają larwy. Czasami trzeba zarządzić spryskiwanie i okolicę spowija biała chmura pestycydów.

"Spytałam inspektora, dlaczego przychodzą tak późno? - opowiada pani Sharma. - Powiedział, że od pięciu miesięcy są przydzieleni do zadań związanych z Covid-19".

W miesięczniku "Caravan" inspektor Debanand Sharma, który od ponad 20 lat pracuje przy prewencji antymalarycznej, przyznaje, że służby mają zajmować się walką z koronawirusem i jednocześnie malarią. Jego zdaniem nie jest to możliwe. "Ludzie nie zapraszają nas do domów, ponieważ boją się (zakażenia) koronawirusem" - podkreślił.

"A problem malarii i dengi, czy innych chorób zakaźnych nie zniknął" - powiedział PAP dr Yogesh Kalkonde ze szpitala w Gadchiroli, w stanie Maharasztra, w centralnych Indiach. "A przecież spędziliśmy dużo czasu i środków, żeby mocno ograniczyć malarię w Indiach" - przypomina.

Delhijskie jednostki prewencji antymalarycznej powołano po epidemii malarii w 1996 r. Podobne programy wprowadzono niemal w całym kraju. Według danych rządowych i WHO w 2018 r. odnotowano ok. 4,7 mln zachorowań i 9,6 tys. przypadków śmiertelnych - dekadę temu było ich trzy razy więcej.

Według badaczy londyńskiego Imperial College cały wysiłek włożony w zahamowanie malarii, wirusa HIV i gruźlicy, może zostać zaprzepaszczony w czasie epidemii koronawirusa. "W krajach obarczonym wysokim ryzkiem występowania malarii, gdzie panuje epidemia wirusa HIV i gruźlicy, nawet krótkoterminowe zakłócenia mogą mieć dewastujące konsekwencje dla milionów ludzi, którzy są uzależnieni od programów rządowych zwalczających i leczących te choroby" - agencja Reutera cytuje prof. Timothy’ego Halletta, którego zespół opublikował badania na łamach prestiżowego pisma naukowego "Lancet".

Zespół naukowców szacuje, że w biedniejszych krajach w ciągu następnych 5 lat przez zaniedbania w czasie epidemii Covida-19 liczba zmarłych po zakażeniu wirusem HIV wzrośnie o 10 proc., z powodu gruźlicy o 20 proc, a malarii o 36 proc. Model opracowany przez brytyjskich badaczy przewiduje, że wzrost liczby zmarłych ma być bliski liczbie ofiar koronawirusa w tych krajach.

Naukowcy obawiają się przede wszystkim przerw w dostawach leków przeciw HIV i m.in. braku moskitier nasączonych środkami przeciw owadom. Badacze ze wschodniego stanu Orisa w raporcie dla lokalnego rządu ostrzegają przed wstrzymaniem dystrybucji moskitier, które trafiły do najbardziej potrzebujących trzy lata temu. Większość nie jest już zdatna do użytku.

"Służba zdrowia i generalnie administracja na indyjskich wsiach jest słaba" - mówi PAP dr Kalkonde, którego szpital Shodgram znajduje się jednym z najbiedniejszych regionów Indii. Najbliższe laboratorium badające próbki na obecność koronawirusa znajduje się 200 km od szpitala. Doktor przypomina, że na wsiach mieszka dwie trzecie populacji Indii, a pracuje tam ok. 40 proc. indyjskich lekarzy. Większość pacjentów dra Kalkonde idzie do szpitala kilka dni.

Okręg Gadchiroli znajduje się na obszarze endemicznego występowania malarii. "Dzięki naszej pracy w wioskach ludzie trochę więcej wiedzą o malarii" - opowiada, dodając, że w czasie wielomiesięcznej, ogólnokrajowej kwarantanny spadła liczba wizyt w szpitalu. "A alternatywą dla szpitala są zazwyczaj znachorzy" - przyznaje.

Indie są kolejnym krajem który w tym roku zmaga się z plaga szarańczy. Pierwsze roje pojawiły się na jej terytorium w kwietniu. Z plagą dotychczas zmagał się Iran i Pakistan, a wcześniej kraje tzw. rogu Afryki. Bank Światowy uruchomił linię kredytową o wartości 500 milionów dolarów na walkę z plagą, która dotknęła już 23 kraje w Afryce i Azji.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Indie | epidemia | szarańcza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »