Inflacja spada, ale to nie zasługa RPP? "Nie powinna sobie przypisać żadnego sukcesu"
Inflacja w Polsce powinna obecnie wynosić niewiele więcej niż średnio w strefie euro, czyli ok. 6-7 proc. zamiast 11,5 proc., co spowodowane jest głównie krajowym popytem. Jeśli rząd utrzyma obecną politykę fiskalną a bank centralny nie będzie reagował, inflacja może pozostać na poziomie 6-8 proc. przez kilka lat - mówi Interii Dariusz Rosati, były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Jacek Ramotowski, Interia Biznes: Roczny wskaźnik wzrostu cen konsumpcyjnych niebawem będzie wynosić poniżej 10 proc. To sukces Rady Polityki Pieniężnej? NBP powinien zamówić już skrzynkę prosecco?
Dariusz Rosati, poseł na Sejm, były minister spraw zagranicznych, członek Rady Polityki Pieniężnej w latach 1998-2004: - RPP nie powinna sobie przypisać żadnego sukcesu, bo obniżenie się inflacji jest głównie wynikiem działania czynników niezależnych od Rady. Polska ma i tak najwyższą po Węgrzech stopę inflacji w Unii. Wszyscy obniżyli ją bardziej niż my.
Dlaczego obniżanie inflacji Radzie słabo wychodzi?
- Powodów jest kilka. W czerwcu inflacja CPI wynosiła 11,5 proc. a bazowa - 11,1 proc. (od czasu rozmowy Główny Urząd Statystyczny podał już wstępne dane za lipiec - inflacja obniżyła się do 10,8 proc. - red.). To znaczy, że niemal 100 proc. stopy inflacji jest generowane przez czynniki wewnętrzne, przez popyt krajowy. Zrównanie się tych dwóch stóp pokazuje, że przestał działać inflacyjny wpływ podwyżek cen energii, paliw i żywności, czyli elementów, które napędzały inflację w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy.
Czyli "putinflacja", o której mówił prezes NBP, już sobie od nas poszła?
- Inflacja generowana jest teraz głównie przez popyt wewnętrzny, którego RPP nie potrafiła lub nie chciała ograniczyć. Inflacja w Polsce spada wolno, mimo że główne czynniki, na które powoływał się prezes Adam Glapiński, czyli ceny energii i paliw, "putinflacja" itd., praktycznie przestały działać, spadły do poziomów sprzed wojny. Obniżenie inflacji do 11,5 proc. w czerwcu jest w decydującej mierze skutkiem czynników zewnętrznych i gdyby nie decydujący o inflacji popyt oraz monopolistyczne praktyki spółek Skarbu Państwa, wynosiłaby zapewne tyle, ile przeciętnie w strefie euro, czyli w okolicach 5-6 proc.
Co pana zdaniem pokazuje ostatnia projekcja NBP?
- Projekcja zakłada, że przy braku zmian stóp procentowych inflacja do końca horyzontu projekcji nie zejdzie poniżej 3-4 proc. Gdyby ją ekstrapolować trochę dalej, przy założeniu, że nie zdarzyłoby się nic nadzwyczajnego, osiągnęlibyśmy cel inflacyjny najwcześniej około połowy 2026 roku, czyli za trzy lata. W ten sposób mielibyśmy od końca 2019 roku, kiedy inflacja wykroczyła poza przedział odchyleń od celu, sześć i pół roku inflacji powyżej celu. To jest złamanie zasady stabilizacji cen w średnim okresie. To porażka. Fakt, że Radzie uda się być może obniżyć inflację po sześciu i pół roku przekraczania celu świadczy o tym, że albo polityka pieniężna nie była skuteczna albo Radzie nie zależało na poskromieniu inflacji.
Czemu nie była skuteczna?
- Po pierwsze, jest to wynik błędów popełnionych przez Radę poprzedniej kadencji. Dwa trzeba potraktować ze szczególną uwagą. Pierwszy to obniżka stóp procentowych z 0,5 do 0,1 proc. w roku pandemicznym. Była motywowana tym, że w okresie pandemii trzeba ulżyć przedsiębiorcom. To był błąd, ta obniżka przedsiębiorcom niczego dobrego nie przyniosła, bo akcja kredytowa w ogóle wtedy nie rosła. Obniżenie stopy z 0,5 na 0,1 proc. nie miało żadnego znaczenia dla zwiększenia kredytu. Natomiast miało na pewno znaczenie dla obniżenia skłonności do oszczędzania. Ze statystyk wynika, że w ciągu kilku miesięcy Polacy rozwiązali ponad 80 proc. swoich terminowych depozytów, bo przestały przynosić jakikolwiek dochód, i depozyty te zasiliły bieżący obieg pieniężny. To było ok. 150 mld zł. Cała ta masa pieniądza nie mogła się ujawnić i zwiększyć inflacji w 2020 roku, bo były lockdowny, więc nie wydawaliśmy tak dużo, ale w 2021 roku to wszystko runęło na rynek i podkręciło inflację. Ta nadwyżka pieniędzy była częściowo wynikiem błędnej decyzji o obniżce stóp do 0,1 proc.
A drugi błąd?
- Było nim zwlekanie z rozpoczęciem cyklu podwyżek. Gdyby RPP zaczęła podnosić stopy kilka miesięcy wcześniej, nie utrwaliłyby się na podwyższonym poziomie oczekiwania inflacyjne, które obecnie widzimy. Inflacja będzie schodziła bardzo powoli, bo prezes Adam Glapiński dopuścił do utrwalenia się oczekiwań inflacyjnych, czyli utrwalenia się po stronie przedsiębiorców i uczestników rynku zachowań, których podstawą jest oczekiwanie, że inflacja będzie wysoka, w związku z tym można podnosić ceny własnych produktów, wprowadzać podwyżki wynagrodzeń. Teraz to widzimy, są to typowe mechanizmy podwyższonych oczekiwań inflacyjnych. Opóźniony moment rozpoczęcia cyklu i nieśmiałe podnoszenie stóp doprowadziło do tego, że oczekiwania inflacyjne się utrwaliły.
Czy stopy procentowe teraz powinny być wyższe?
- Od początku tego roku nie podnosiłbym już stóp, dlatego że inflacja jest jednak w trendzie spadkowym. Tyle, że proces dezinflacji będzie trwał dłużej niż gdyby RPP postępowała na początku inaczej. Byłem zwolennikiem jeszcze jednej podwyżki do 7 czy 7,25 proc. w zeszłym roku. Jeszcze jedna podwyżka byłaby wtedy uzasadniona skoro dopuściliśmy inflację do poziomu 15-17 proc. Ale później już nie, gdy zobaczyliśmy, że wzrost inflacji się zatrzymał, przestają ją napędzać czynniki zewnętrzne, których apogeum mieliśmy w lecie i wczesną jesienią zeszłego roku. Wobec tego trzeba było wcześniej reagować, i wtedy okres podwyższonej inflacji mógłby być krótszy o jakieś półtora roku.
Choć inflacja nie ma osiągnąć celu w horyzoncie projekcji, prezes NBP zapowiedział obniżki stóp, gdy będzie niższa od 10 proc. Jak takie obniżki stóp mogą wpłynąć na ścieżkę inflacji?
- Prezes Adam Glapiński popisał się kolejną wypowiedzią, która jest nie tylko niefortunna, ale i kompromitująca prezesa. Z jednej strony przedstawia projekcję, która mówi, że - przy niezmienionych stopach procentowych - inflację będziemy mieli powyżej celu na koniec 2025 roku, a równocześnie zapowiada, że gdy inflacja zejdzie poniżej 10 proc., to obniży stopy procentowe. W ten sposób pan Glapiński unieważnia projekcję NBP. Zapowiedź obniżki stóp oznacza poluzowanie polityki pieniężnej, które podniesie ścieżkę centralną inflacji, i w efekcie będziemy mieli pod koniec 2025 roku nie 3,4 proc. jak wynika z projekcji NBP, tylko 4-5 proc. To znaczy, że prezes banku centralnego sygnalizując obniżki stóp procentowych, daje równocześnie do zrozumienia, że schodzenie z inflacją będzie trwało jeszcze dłużej. Czyli nie walczy z inflacją. To oczywiście się kupy nie trzyma, bo jeśli prezes traktuje poważnie własne projekcje inflacyjne, to powinien powiedzieć, że obniży stopy dopiero wtedy gdy inflacja będzie się obniżała znacznie szybciej, niż przewiduje to ścieżka centralna projekcji NBP, a nie kiedy spadnie poniżej 10 proc. Powinien był powiedzieć, że gdyby się okazało, że inflacja spadnie pod koniec roku do 4 czy 5 proc., to będzie obniżał stopy procentowe. Następną projekcję będziemy mieli dopiero w listopadzie, a prezes powiedział, że obniży stopy zanim będzie kolejna projekcja. Wynika z tego, że koniecznie chce obniżyć stopy przed wyborami.
Prezes NBP chce zrobić prezent wyborczy?
- Jak najbardziej, chce ogłosić jako sukces, że inflacja jest poniżej 10 proc., ale przede wszystkim zrobić prezent rządowi, bo w ten sposób obniży koszty obsługi długu, a rząd ma plany rosnących wydatków.
Jeśli nastąpią obniżki stóp o 25-50 pb, to kredytobiorcy mało na nich skorzystają.
- Dlatego obniżki stóp głównie będą miały wydźwięk propagandowy. Kredytobiorcom niewiele ulżą, a w dodatku banki obniżą oprocentowanie z pewnym poślizgiem. Ale może propagandowo wygrywać ten temat. Wystarczy zresztą spojrzeć na fasadę NBP, która zamieniła się w słup ogłoszeniowy dla propagandy rządowej. Mamy skrajnie upolityczniony bank centralny.
Upolityczniony bank centralny to także przyczyna bardzo wysokiej inflacji?
- Powiem brutalnie, większość członków Rady nie ma zielonego pojęcia o polityce pieniężnej. Głosują tak, jak prezes każe, bo są to ludzie dobrani z klucza politycznego. Ich zadaniem jest słuchać prezesa i realizować politykę PiS w zamian za sowite synekury w Radzie. Jestem przekonany, że prezes NBP i większość w RPP w ogóle nie traktują poważnie celu inflacyjnego. Być może wierzą w typowo lewicowy dogmat, że można zignorować stabilność cen, bo ważniejszy jest wzrost gospodarczy i niskie bezrobocie. Ale to złudzenie - nie można osiągnąć trwałego wzrostu bez stabilnych cen. To jest oczywiste złamanie mandatu NBP, bo podstawowym celem polityki NBP jest utrzymanie stabilności cen. Może pomagać gospodarce, ale tylko w takim stopniu, w jakim nie narusza to realizacji podstawowego celu.
Jakie to ma skutki dla inflacji i dla gospodarki?
- To znaczy, że RPP zupełnie świadomie złamała swój konstytucyjny obowiązek, nie dopilnowała, aby inflacja w średnim okresie wynosiła 2,5 proc. +/- 1 pp. Inflacja wyraźnie przekracza cel już trzeci rok z rzędu, licząc od 2021 roku, a prezes Adam Glapiński mówi, że czekają nas jeszcze co najmniej trzy lata podwyższonej inflacji. I to ma "być stabilność cen w średnim okresie"? RPP skupiła się na realizacji celów niekonstytucyjnych i nieustawowych, choć nigdy tego otwarcie nie powiedziano. Oprócz tego, że działanie RPP było sprzeczne z doktryną i z zadaniem banku centralnego, było też bez sensu ekonomicznie. Polska nie jest zagrożona bezrobociem, wręcz odwrotnie, grozi nam brak rąk do pracy, bo PiS odesłał na emerytury całą masę zdolnych do pracy ludzi. Co więcej, mamy zapaść demograficzną, co roku tracimy 140-150 tys. ludzi z rynku pracy. Nie ma takiej możliwości, żeby szybsze zejście z inflacją oznaczało większy wzrost bezrobocia.
Skoro ustępuje "putinflacja", to co będzie oddziaływać na inflację w przyszłości?
- W tej chwili najważniejszym czynnikiem inflacyjnym jest polityka fiskalna - czyli wzrost wydatków rządowych, w dużej części poza budżetem państwa - oraz monopolistycznej praktyki spółek Skarbu Państwa. Z jednej strony mamy spadek płac realnych, spadek konsumpcji i sprzedaży detalicznej, a z drugiej strony rząd wydaje dziesiątki miliardów zł na kolejne transfery, na obronę narodową, i na kolejne obietnice wyborcze. W tym roku deficyt budżetu wzrośnie do 4-5 proc. PKB. W takich warunkach schodzenie z inflacją będzie bardzo powolne. Będziemy się utrzymywać na ścieżce podwyższonej inflacji, nie będzie już dwucyfrowa, ale może być 6, 7 może 8 proc. przez kolejne lata. Póki rząd nie przestanie wydawać pieniędzy z długu.
Rozmawiał: Jacek Ramotowski