Internet 3.0 zacznie się od Polski?

Internet 3.0 zacznie się, kiedy internauci dostaną możliwość łatwego sprzedawania swoich treści bez pośrednictwa YouTube'a czy Facebooka. Możliwe, że nastąpi to tej jesieni. I to za sprawą polskiej firmy.

Pierwsza hossa internetowa skończyła się, kiedy okazało się, że ówczesne spółki nie są w stanie przekuć rosnącej lawinowo popularności internetu na przychody. Obecnie mamy erę internetu 2.0, na której korzystają serwisy, zapełniane treścią dostarczaną prawie za darmo przez internautów. Ci zaś od YouTube czy Facebooka otrzymują wszechogarniającą reklamę, generowaną m.in. na podstawie zbieranych o nich informacji. Internet 3.0 zacznie się, kiedy internauci dostaną możliwość łatwego sprzedawania swojego kontentu bez pośrednictwa takich agregatorów. Możliwe, że nastąpi to już jesienią tego roku.

Reklama

Barierą jest skala

Zacznijmy od kilku liczb. Facebook na początku roku informował, że ma 2 mld użytkowników. YouTube, najbardziej popularny serwis wyświetlający filmy wideo na świecie, ma ponad miliard użytkowników. Liczba osób wchodzących na platformy blogowe sięga w skali globu co najmniej setek milionów. Serwis Twitch, oferujący możliwość oglądania tego, jak inni grają w gry komputerowe, ma 45 mln użytkowników miesięcznie.

Wszystkie te platformy żyją faktycznie z kontentu - treści (tekstów, zdjęć, filmów, animacji, itp.), które dostarczają użytkownicy. Oczywiście, na Facebooku pojawiają się reklamy czy treści generowane przez wydawców prasowych, ale oni przyszli do firmy Marka Zuckerberga za zwykłymi Kowalskimi internetu.

Na YouTube można zobaczyć teledyski wyprodukowane przez wytwórnie muzyczne, czy zapowiedzi filmów, lecz największą popularnością cieszą się ludzie, którzy pokazują coś własnego: mają dar mówienia do kamery, filmują wygłupy albo amatorsko kręcą filmiki i scenki. Na Twitchu transmisje meczów znanych e-sportowców są w stanie przyciągnąć tłumy, lecz cały interes kręci się na setkach tysięcy transmisji, gromadzących mniejsze audytoria.

Rola dostarczycieli kontentu jest tak duża, że giganci internetu zaczęli płacić tym najbardziej popularnym. YouTube oferuje programy partnerskie, w ramach których najbardziej popularni youtuberzy otrzymują część wpływów z reklam, jakie wyświetlane są przy treściach na ich kanałach. Podobnie działa należąca do Google'a platforma blogowa Blogspot. Na stronie tytułowej serwisu pojawia się zachęta, aby nie tylko tworzyć treści, ale również na nich zarabiać. Tu także w grę wchodzą programy partnerskie. Również na Facebooku pojawiały się programy partnerskie, są też inne metody tzw. monetyzacji treści. W przypadku np. popularnych fanpage'ów na FB jednym ze sposobów jest wydanie książki. Tak zrobili twórcy profilu Make Life Harder czy Młodzi, Wykształceni i z Wielkich Ośrodków.

Innymi słowy - internet powoli staje się miejscem do zarabiania na treściach dla ich twórców, jednak barierą jest skala. Bez dużej liczby odbiorców nie ma mowy nie tylko o fortunie, ale po prostu o zarabianiu. Bierze się to stąd, że nie ma tanich i łatwych metod płacenia w internecie. Zapewne dałoby się zapłacić 10 czy 50 gr w internecie, ale dla sprzedawcy koszt tej transakcji byłby wielokrotnie większy. Dotychczas stosowane technologie wymagają tak dużych nakładów na cały łańcuch płatności, że przebicie bariery 1 zł za transakcję było po prostu niemożliwe. Jednak wygląda na to, że sytuacja się zmieniła i odpowiednie rozwiązanie pojawiło się. I to na dodatek w Polsce.

Blockchain łamie bariery

- W naszym systemie można przesłać nawet 1 gr i jest to nadal ekonomicznie uzasadnione - mówi nam Robert Kałuża, założyciel firmy Billon, oferującej rozliczenia płatnicze oparte na technologii blockchain.

Technologia blockchain zaczęła się do bitcoina - wirtualnej waluty, u której podstawy leżą skomplikowane algorytmy oraz wyrafinowana kryptologia. Jej owocem jest wirtualna moneta, której nie da się podrobić - bo koszty rozkodowania algorytmów i szyfru są tak wysokie, że nie miałoby to ekonomicznego uzasadnienia. Tę monetę można przekazywać między użytkownikami bez żadnych pośredników - choćby przesłać e-mailem - oraz przechowywać w pamięci komputera czy smartfona.

Blockchain to obecnie jedna z "najgorętszych" technologii w bankowości. Jednak większość firm czy banków, które zajmują się nią na poważnie, koncentruje się na wykorzystaniu jej do rozliczeń międzybankowych. Takie plany miał m.in. Alior Bank.

Inną metodę wykorzystania tej technologii znaleźli - nazwijmy ich tak - "inwestorzy". Bitcoin okazał się znakomitą metodą transferu pieniędzy z ominięciem oficjalnych systemów bankowych; jego kurs rósł m.in. w okresie kryzysu bankowego na Cyprze, kiedy nie można było z tego kraju przesyłać pieniędzy za granicę. Obecny wzrost wiąże się z popularnością tej metody transferu pieniędzy w Chinach, choć tamtejszy bank centralny coraz bardziej niechętnie spogląda na tę kryptowalutę - już zakazał organizowania zbiórek w bitcoinie, a całkiem możliwe, że obostrzenia pójdą dalej. Ale są już naśladowcy, którzy oferują inne kryptowaluty, oparte na blockchain, np. ethereum.

Billon poszedł inną drogą

- Przede wszystkim nie jesteśmy kryptowalutą. Sercem technologii Billon jest zapisywanie w rozproszonym rejestrze walut narodowych, emitowanych przez banki centralne. Nie jest to żadna nowa waluta, tylko inna forma zapisu pieniędzy, analogiczna do pieniądza fizycznego, czy zapisu na koncie bankowym, podlegająca nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego i kontroli Narodowego Banku Polskiego. Użytkownik w aplikacji posiada złotówki, które w każdej chwili może przelać na rachunek bankowy lub wypłacić w bankomacie.

Zapisaliśmy w ten sposób na razie polskie złote i funty brytyjskie, ale możemy tak postąpić z każdą regulowaną walutą. Jesteśmy pierwszą firmą na świecie, która stworzyła działające rozwiązanie wykorzystujące tę technologię - mówi Robert Kałuża.

To, że firma wykorzystuje technologię do zapisu złotego, a nie tworzy jakiś osobny byt, ma ogromne znaczenie choćby z punktu widzenia regulacyjnego. Na początku lipca NBP i KNF wydały wspólne oświadczenie, w którym zdecydowanie i bardzo ostro zanegowały możliwość inwestowania przez sektor finansowy w kryptowaluty, oparte na technologii blockchain czy też rozproszonego rejestru. Jednocześnie zastrzegły, że ostrzeżenie nie dotyczy samej technologii.

- Technologia rozproszonego rejestru może mieć szereg innych zastosowań, np. w elektronicznych bazach danych, w przemyśle, w usługach czy też w sektorze finansowym. Wiele funkcjonalnych, operacyjnych i prawnych aspektów tej technologii powinno jednak podlegać szczegółowym i wnikliwym analizom i testom przed jej masowym wprowadzeniem na rynku finansowym - czytamy w komunikacie NBP i KNF.

Te testy i pilotaż trwają. W Polsce Billon współpracuje z Plus Bankiem i od 1,5 roku firmy testują nową technologię. Co ciekawe, jednym z powodów, dla których Billonem zainteresował się Plus Bank, jest to, że centrum decyzyjne tej instytucji mieści się w Polsce.

- Jesteśmy krajowym bankiem, który lokalnie podejmuje decyzje o wdrożeniach, nie zaś wielką korporacją, w której proces decyzyjny jest bardzo długi i skomplikowany. To dało nam przewagę, dzięki której byliśmy w stanie wejść w kooperację z polskim FinTechem. Zwłaszcza, że widzimy w tym rozwiązaniu ogromny potencjał - powiedział Paweł Reichelt, dyrektor Departamentu Bankowości Elektronicznej Plus Banku.

Udział banku ma ogromne znaczenie, ponieważ polskie złote zapisane w formie cyfrowej gotówki, technologii opracowanej przez Billon, spełniają kryteria pieniądza elektronicznego. Sama spółka ma prawo do emisji pieniądza elektronicznego w Wielkiej Brytanii, ale w Polsce nie ma licencji. Tę posiada Plus Bank. To powoduje, że wszelkie rozwiązania, które będzie chciał implementować Billon, muszą być zgodne z przepisami o pieniądzu elektronicznym i spełniać wymogi bezpieczeństwa. Wśród nich są np. limity związane z wysokością kwot, jakie można zapłacić przy użyciu instrumentu płatniczego. W przypadku limitu najniższego, wynoszącego do kwoty będącej równowartością 250 euro przechowywanych na danym instrumencie, konieczne są tylko podstawowe dane. To oznacza, że Billon w swojej podstawowej wersji zawsze będzie służyć przede wszystkim mikropłatnościom.

Zaszyfrowany portfel

Dedykowanie tego rozwiązania niewielkim kwotom zwiększa bezpieczeństwo tego rozwiązania. W sumie można to porównać do noszenia portfela w kieszeni z niewielką sumą. Oczywiście, istnieje możliwość, że portfel zostanie skradziony, tyle że w tym wypadku portfelem jest telefon, w którym zaszyfrowana jest kwota, będąca często mniejsza niż wynosi wartość samego aparatu. Więc nawet w razie kradzieży telefonu pieniądze w tym elektronicznym portfelu nie przepadną. Na dodatek w aplikacji, będącej podstawą systemu, zapisany jest sejf, który środki powyżej określonej kwoty przenosi do chmury.

- Zrobiliśmy wszystko, aby stosunek prawdopodobieństwa dokonania włamania, możliwego kosztu, jaki się z nim wiąże, oraz nagrody, jaką włamywacz może uzyskać, był jak najlepszy do bezpieczeństwa użytkownika - powiedział założyciel Billon.

Billon to technologia, która umożliwia dokonanie płatności na niewielką kwotę w czasie rzeczywistym - czyli w momencie dokonania płatności przez nadawcę odbiorca jest informowany o przelewie, który pojawia się na jego rachunku. Do przeprowadzenia operacji wystarczą dwa kliknięcia plus wpisanie nazwy użytkownika. Jeśli pod spodem będzie działająca aplikacja, nazwa użytkownika pojawi się sama.

Oczywiście, są koszty. Firma bowiem zamierza zarabiać na płatnościach naliczanych od transakcji.

- Wcześniej planowaliśmy pobierać prowizję w momencie konwersji zapisu elektronicznego na pieniądz na koncie bankowym. Okazało się jednak, że użytkownicy przyzwyczajeni są do "darmowych transakcji". Kiedy bowiem płacą w sieci 100 zł, to z karty czy z konta jest pobieranych 100 zł, bez żadnych dodatkowych kwot. Dlatego zdecydowaliśmy się na opłatę od transakcji. Jeszcze nie ma decyzji, czy będzie naliczana od każdej transakcji czy np. od wszystkich danego dnia, czy może zdecydujemy się na jeszcze inne rozwiązanie - mówi Robert Kałuża.

O tym, jak wysokie opłaty od transakcji będą pobierane, będzie decydować - jak w przypadku wszystkich płatności elektronicznych - wiele czynników, przede wszystkim konkurencja, rodzaj biznesu i to, za co się płaci. Najdroższe będą płatności za treść, bo tutaj po prostu konkurencji nie ma.

- W przypadku płatności za treść będziemy chcieli pobierać ok. 10 proc. bez żadnej opłaty stałej - powiedział założyciel Billona.

To oznacza, że jeśli właściciel treści zażyczy sobie za otwarcie dostępu do niej 10 gr, na rachunek otrzyma 9 gr. To niby dużo, ale wystarczy zajrzeć na stronę np. PayPal, do tabeli opłat, aby zobaczyć, że opłata za mikropłatności to 23 grosze plus 3 proc. Faktycznie więc 10 proc. przy niskich kwotach to naprawdę niewiele.

- Oczywiście, w przypadku innych branż opłaty będą inne. W przypadku sklepów internetowych bowiem 10 proc. to byłoby bardzo dużo, będzie więc mniej. Ale zawsze będziemy w stanie być bardziej konkurencyjni niż inni, ponieważ nie mamy stałego kosztu transakcji - wyjaśnił Kałuża.

Tu warto dodać, że możliwość łatwego płacenia cyfrową gotówką nawet poniżej 1 grosza za treści to dodatkowy czynnik, który akurat Plus Bank skłonił do zainteresowania się tą technologią.

Wszechświat możliwości

Jeśli rozwiązanie Billon zostanie wdrożone, będzie je można wykorzystać praktycznie we wszystkim. Pierwszym rynkiem, na który nastawia się firma, są płatności związane z grami komputerowymi. Chodzi zarówno o donacje na rzecz ulubionych graczy, którzy pokazują swoje sesje w internecie, jak i płatności za gry czy elementy, ale także opłaty za tzw. "itemy", w ramach wymiany między graczami. Obecnie dla wielu graczy, zwłaszcza niepełnoletnich, ten rynek jest zamknięty, gdyż do wykonania płatności potrzebna jest karta płatnicza lub rachunek, na dodatek koszt transakcji powoduje, że spora część "itemów" jest niesprzedawalna. Nowa metoda płatności ten rynek otworzy.

Jeszcze większe znaczenie będzie miało wprowadzenie tanich mikropłatności do sprzedaży treści w internecie. I to wszystkich treści. Blogerzy, którzy do tej pory nie byli w stanie zarabiać ze względu na brak dostatecznie dużego audytorium, teraz będą mogli wprowadzić opłaty na poziomie złotówki czy nawet niższej. Wyobraźmy sobie, że bloger w ciągu 5 lat wygenerował na swoim profilu 300 tys. wejść.

Przy 10-groszowej opłacie daje to 30 tys. zł. A to już jest spora kwota. O tym, jak duże możliwości tylko na polskim rynku dałyby mikropłatności - czy to za dostęp, czy to w ramach dobrowolnych donacji - mogą świadczyć dane z firmy Gemius, według której tylko blogi w polskim internecie (mają 13 mln unikalnych użytkowników), a ich zasięg obejmuje ponad 49 proc. internautów. Z kolei YouTube w Polsce ma blisko 19 mln unikalnych użytkowników, a zasięg to ponad 71 proc. internautów.

Z tego rozwiązania mogą również skorzystać wydawcy prasy. Obecnie bowiem trwa globalna wojna między nimi a gigantami internetowymi. Chodzi o to, że np. spora część treści w Facebooku to wiadomości z serwisów prasowych, linkowanych przez użytkowników. O ile jednak sam FB korzysta z ich obecności, bo to zwiększa jego ruch (a więc i wpływy z reklam), to wydawcy już nic z tego nie mają. Podobne oskarżenia dotyczą Google, stąd pomysł wprowadzenia obowiązkowych opłat za wyświetlane przez tę firmę linki. Ponieważ gra toczy się o wpływy z reklam - obecnie główne źródło monetyzacji treści - problem jest trudny do rozwiązania. Jeśli jednak wydawcy uzyskają dodatkowe wpływy z opłat za dostęp, wtedy porozumienie będzie łatwiejsze. Z jednej strony bowiem i FB, i Google będzie zależeć na tym, aby wydawcy nie zamykali treści, bo to ograniczy użyteczność tych serwisów, z drugiej zaś wydawcom będzie zależeć na promocji, bo ich wpływy z opłat za dostęp wzrosną.

Pojawi się wreszcie możliwość sprzedawania treści pojedynczych artykułów. Obecnie bowiem większość modeli płatności za dostęp polega na opłacaniu abonamentów miesięcznych. W efekcie osoba, która jest zainteresowana przeczytaniem jednego tekstu w gazecie, często rezygnuje, bo nie chce płacić za pozostałą treść, która jej nie interesuje. To zresztą dotyczy innych serwisów, dających dostęp do kontentu, choćby w postaci audiobooków. Mikropłatności umożliwią korzystanie z pojedynczych tekstów.

To tylko cześć ewentualnego rynku, bo nowe technologie wprowadzane w życie otwierają kolejne. Przykładem może być druk 3D. Ceny urządzeń służących do drukowania w trzech wymiarach spadają, więc coraz więcej z nich trafia do domów. O ile więc sam hardware, w postaci drukarki oraz substancji, które wykorzystują, nie stanowi problemu, to nieco inaczej wygląda sytuacja pod względem tego, co właściwie te drukarki powinny drukować. Chodzi o opracowanie modelu, czyli po prostu wzoru zapisanego elektronicznie, który można pobrać z internetu i wykorzystać. Obecnie powstają już strony, na których takie modele są zapisane.

- W sieci obecnie są zarówno strony, gdzie takie modele są dostępne za opłatą, jak i takie, skąd można pobrać je za darmo. Największa baza zawiera około 50 tys. takich modeli, z czego 80 proc. jest darmowych - powiedział nam Karol Górnowicz, prezes firmy Skriware, zajmującej się sprzedażą drukarek do użytku domowego.

Skriware również chce stworzyć taką bazę modeli, z których mogliby korzystać użytkownicy ich maszyn. Opracowanie modelu może jednak trwać nawet kilka tygodni, co powoduje, że zajmują się tym najczęściej hobbyści. Sytuacja mogłaby się zmienić, gdyby na tworzeniu modeli można by zarabiać. Przyznaje to zresztą sam Karol Górnowicz.

- Tak naprawdę boom na smartfony rozpoczął się wtedy, kiedy Apple, a potem i Google umożliwiły zakup aplikacji, tworzonych przez niezależnych programistów, na specjalnie dedykowanych platformach - powiedział Górnowicz.

Trudno ocenić, jak dalece wprowadzenie mikropłatności może zmienić internet. Ale pewne jest, że rozwiązanie Billona, jeśli się przyjmie, czy też innego dostawy takiej usługi, doprowadzi do elektronizacji płatności dokonywanych przez młodzież. Bo paradoksem jest to, że ta grupa, będąca najbardziej zaawansowaną w wykorzystaniu internetu i nowych technologii, jednocześnie prawie nie korzysta z płatności bezgotówkowych. Jeśli za coś realnie płaci, transakcji dokonuje gotówką. Jeśli zaś potrzebuje zapłacić w internecie, musi skorzystać z karty czy konta rodziców. Wprowadzenie rozwiązania, które można zasilić z konta rodziców czy dzięki karcie pre-paid, może zmienić ich zwyczaje płatnicze. Zwłaszcza, że Billon to rozwiązanie wykorzystujące m.in. smartfony, z którymi młode pokolenie praktycznie się nie rozstaje. Czy zatem młodzi ludzie docenią Billona i przekonają się do możliwości, jakie otwiera? To zdecyduje, czy internet 3.0 narodzi się w Polsce.

Marek Siudaj

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: YouTube | internet | blogerzy | Facebook
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »