Kiedy portfele Polaków odczują dekoniunkturę?

Gospodarka zwalnia szybciej niż oczekiwano, a to znaczy, że najlepsze czasy mamy już daleko za sobą. Będzie znowu biedniej - na razie trochę, bo w 2020 roku nasz PKB wzrośnie prawdopodobnie o nie mniej niż 3 proc. Ale rząd nie będzie mógł już poszaleć z kolejnymi 500+ czy "piętnastkami". Czasy z plusem się skończyły.

Dobre czasy skończyły się niemal wszędzie na świecie i największe autorytety gospodarcze obniżają już od dawna prognozy wzrostu dla globalnej gospodarki. Międzynarodowy Fundusz Walutowy obniżył je w październiku o 0,1 punktu procentowego na ten i przyszły rok. 0,1 punktu to niby niewiele, ale MFW zmniejszył prognozy nie po raz pierwszy.

W kwietniu prognozę wzrostu na ten rok MFW obciął o 0,3 pp, a w październiku zeszłego roku przewidywania Funduszu na 2019 były jeszcze o 0,1 pp wyższe i wynosiły 3,7 proc. Sytuacja, w której gospodarka zwalnia na całym świecie określana jest teraz jako "synchroniczne spowolnienie". Takie właśnie mamy czasy.

Reklama

Pytania o odporność

Przez cały zeszły rok, a nawet początek tego wydawało się, że Polska na "synchroniczne spowolnienie" jest wyjątkowo odporna. Rosła konsumpcja (zasilana przez 500+ i inne wydatki socjalne państwa), produkcja, eksport, a w pierwszych kwartałach tego roku nawet inwestycje. Dane za III kwartał pokazują jasno - Polska w "synchroniczne spowolnienie" także wchodzi, choć z lekkim poślizgiem.

Przypomnijmy, że w III kwartale gospodarka urosła o 3,9 proc., czyli znacznie słabiej od prognoz, które mówiły wcześniej o "czwórce z plusem". Okazało się, że zawiodły i konsumpcja, i inwestycje. I prawdopodobnie tak będzie dalej, przynajmniej przez 2020 rok.

Dane za III kwartał spowodowały, że nasi ekonomiści zaczęli zdecydowanie obniżać prognozy. Analitycy zaproszeni przez Europejski Kongres Finansowy przewidywali jeszcze w czerwcu, że pomimo spowolnienia gospodarka polska urośnie w 2020 roku o ponad 3,5 proc. Ostatnio obniżyli prognozę wzrostu na przyszły rok do 3,3 proc. Taka sama jest ostatnia listopadowa prognoza Komisji Europejskiej.

Wiadomo - już od roku z górą - że "synchroniczne spowolnienie" zawdzięczamy "wojnom handlowym" USA z Chinami i niepewności związanej z brexitem. Ale także następstwu cykli gospodarczych. Największa gospodarka świata, czyli USA, rośnie nieprzerwanie od ponad 10 lat. W tym roku zaczęła łapać zadyszkę. Niewykluczone, że w tej sytuacji ktoś rozsądny wytłumaczył prezydentowi Donaldowi Trumpowi, że jeśli dalej będzie wojował z Chinami, to wywoła recesję we własnym kraju.

Dlatego USA zaczęły negocjować z Chinami nowe porozumie handlowe, a więc nie można wykluczyć, że za jakiś czas wróci koniunktura. Natomiast po wyraźnym zwycięstwie konserwatystów w wyborach parlamentarnych w Wielkiej Brytanii zapowiada się na nawet najtwardszy z możliwych brexit. Słowem - cudów nie można się spodziewać.

- Pytanie o przyszły rok to w dużym stopniu pytanie o to, jak będzie z koniunkturą w Niemczech. Są pierwsze, niepewne sygnały stabilizacji, że jesteśmy blisko dna. W Azji widać odbicie w związku z tym, że Chiny dogadują się z USA. Czy to wystarczy, żeby wzrost się odbił, a koniunktura się poprawiła? Jeszcze nie wiadomo - mówi Interii główny ekonomista ING Banku Śląskiego Rafał Benecki.

Na czym budować wzrost?

Koniunktura na świecie jest więc wciąż wielką niewiadomą, a sytuacja w Polsce zależy od tego, czy będziemy zwalniać "synchronicznie", czyli w takim tempie jak cała reszta świata, czy może mniej, czy też bardziej. Na razie prognozy zakładają wariant "synchroniczny" z lekkimi przewagami na korzyść Polski. Ale jeśli przyjrzeć się uważnie silnemu tąpnięciu gospodarki w III kwartale, to są powody do głębszego niepokoju.

"Zrewidowaliśmy nasze prognozy makroekonomiczne (...) Oczekujemy, że tempo wzrostu PKB w 2019 roku wyniesie 4,2 proc. rok do roku (4,4 proc. przed rewizją), w 2020 roku będzie równe 3,0 proc. (poprzednio 3,5 proc.)" - napisali analitycy banku Credit Agricole Polska.

Zauważmy, że prognoza ta przewiduje już nie "łagodne" ale silne spowolnienie. Przypomnijmy, że rząd zaplanował w budżecie na przyszły rok wzrost PKB o 3,7 proc. Jeśli będzie jednak 3 proc., to znaczy, że do budżetu wpłynie sporo mniej pieniędzy, niż zostało to założone. Rząd będzie musiał ciąć wydatki albo szukać nowych dochodów. Trudno sobie wyobrazić kolejne 500+ czy ... "piętnastą" emeryturę.

Zajrzyjmy w głąb naszego PKB i zobaczmy z czego jest poskładany. Jak działają różne części gospodarczej maszyny. Kiedy działają coraz lepiej, ludzie kupują coraz więcej, a dzięki temu inni ludzie coraz więcej zarabiają i też więcej kupują. Opłaca się więcej produkować, ale żeby więcej produkować, trzeba zainwestować - w maszyny i wynagrodzenia pracowników. W ten sposób spirala koniunktury się nakręca, bo pracownicy lepiej zarabiają. I kupują więcej. Od III kwartału tego roku zaczęliśmy iść w przeciwną stronę.

Zacznijmy od tego, co wciąż najlepiej działa i nie pozwala się osunąć naszej gospodarce w głębsze spowolnienie. To produkcja naszego przemysłu i eksport.

- W produkcji widać pewne spowolnienie, ale nie są to sektory eksportowe, które radzą sobie całkiem dobrze. Spowalniają sektory raczej zorientowane na budowlankę i rynek energochłonny. Łącznie produkcja przemysłowa w IV kwartale będzie rosła w tempie ok. 3 proc., a na początku roku rosła w tempie ok. 6 proc. Załamanie jest więc mniejsze niż sugerowałyby to dane z Niemiec - mówi Rafał Benecki.

Ale właśnie "eksportowa część" produkcji polskiego przemysłu jest najbardziej uzależniona od koniunktury światowej i - jak widać - przestała już być odporna na "synchroniczne spowolnienie". Wciąż jest jednak szansa, że handel zagraniczny będzie ciągnął polski wzrost gospodarczy, bo widać już, że popyt na import jest mniejszy.

Najbardziej bolesne dla gospodarki jest to, że w III kwartale, kiedy rząd PiS "dosypał" 500 + także na pierwsze dziecko, wzrost konsumpcji spowolnił. Wobec stosunkowo niskiej inflacji efekt pierwszego 500+ całkiem jeszcze nie wygasł, doszły do tego "trzynaste" emerytury, zniesienie PIT dla młodych pracowników, stały i dość wysoki wzrost płac. Rząd myślał, że będzie zupełnie inaczej. A nie jest.

"Polskiej gospodarce kończy się popytowe paliwo"

Tak właśnie napisali analitycy mBanku. Prawdopodobnie - co potwierdzają badania Instytutu Rozwoju Gospodarczego SGH i koniunktury bankowej Pengab - gospodarstwa domowe widząc, że konsumpcyjny raj ma swoje granice, zaczęły same bardziej ostrożnie planować wydatki.

- Gospodarstwa domowe czują się w tej chwili już mniej pewnie. Szybciej od oczekiwań rosną oszczędności, a wolniej rośnie konsumpcja - mówi Rafał Benecki.

I dodaje, że ogłoszona przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi "piątka Kaczyńskiego" będzie mieć pozytywny wpływ na słabnący już popyt konsumpcyjny do połowy przyszłego roku. W II połowie 2020 oddziaływać już przestanie.

Widać, że to już się dzieje. Kupujemy nieco mniej. Na razie o jeden pęczek pietruszki. Ale w ten sposób i sprzedawca pietruszki i rolnik dostają ostatecznie trochę mniej pieniędzy. A skoro oni dostają mniej, to także mniej kupią. Najpierw trochę mniej, a potem jeszcze i jeszcze mniej. W taki sposób nakręca się spirala dekoniunktury.

Co gorsze, na tę rosnącą powściągliwość konsumentów rząd nie ma i nie będzie miał żadnego wpływu, bo przecież chce "równoważyć" budżet. Inna sprawa, że w budżecie na przyszły rok i tak pojawią się nowe dziury, jeśli gospodarka spowolni np. do ok. 3 proc.

Ograniczone pole manewru rządu

Trzeba przy tym pamiętać, że rząd PiS rozmaicie uzasadniał swoje transfery. Najpierw miały pomóc sytuacji demograficznej, potem miały uzasadnienia społeczne, a w końcu także makroekonomiczne. Mówiono wtedy, że są jak "stymulusy" być wspomagać gospodarkę. Ale po co "wspomagać" gospodarkę rosnącą w tempie ok. 5 proc.? Nikt na świecie o czymś takim nie słyszał. W ten sposób, kiedy gospodarka naprawdę osłabnie, na wspomaganie nie będzie pieniędzy. Przesądził o tym kalendarz polityczny.

Ekonomiści na razie nie oczekują, żeby konsumpcja miała się całkiem załamać. Według ich prognoz płace wciąż będą rosły, choć wolniej i wolniej, bezrobocie nie będzie się zwiększać, a spadek zatrudnienia będzie też dość powolny. Ale zwracają uwagę, że pole gry mogą całkowicie zmienić zapowiadane przez rząd podwyżki płacy minimalnej. Na razie nie sposób przewidzieć, jak na to zareagują przedsiębiorstwa.

Najgorzej będzie z inwestycjami. Po dobrych pierwszych dwóch kwartałach tego roku wielu ekonomistów miało nadzieję, że po raz pierwszy od lat naprawdę włączył się ten silnik wzrostu. Trzeci kwartał rozwiał te oczekiwania. Inwestycje ogółem wzrosły zaledwie o 4,7 proc. licząc rok do roku, gdy prognozowano wzrost nawet o 7 proc. Okazało się, że inwestycje prywatne wcale się nie rozpędzają, natomiast aż o 10 proc. spadły inwestycje samorządów.

- Inwestycje prywatne odbiły późno, ale dynamika już przysiada. Załamanie inwestycji publicznych ma związek z sytuacją samorządów - mówi Rafał Benecki.

Budżety samorządów pękają w szwach, bo wydatki na prąd czy na oświatę przerosły wcześniejsze szacunki. Samorządowcy mówią, że rządowe zobowiązania nie rekompensują nawet części wzrostu wydatków. Zastanawiają się więc, które inwestycje ciąć.

A w przyszłym roku będą miały jeszcze mniej pieniędzy z powodu obniżki PIT, więc z budżetów będą wypadać kolejne inwestycyjne plany. Może się nawet okazać, że brak środków na prefinansowanie nie pozwoli wykorzystać w całości funduszy unijnych. A to jeszcze bardziej osłabi gospodarkę.

Tak nakręca się spirala prowadząca w dół, spirala dekoniunktury. Nie wiemy tylko kiedy się zatrzyma.

Jacek Ramotowski

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »