Klątwa kurczaka wisi nad spotkaniem Trumpa z Junckerem
Najbliższe godziny pokażą, czy bieżący spór handlowy na linii Stany Zjednoczone - Unia Europejska zmierza w stronę zgody, czy też należy się spodziewać jego eskalacji i związanych z tym ryzyk dla światowej gospodarki. Warto jednak pamiętać, że obecne problemy w znacznej części wynikają z nierozwiązanych konfliktów jeszcze z lat 60. ub.w. - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
"Waszyngton ma nadzieję, że uda się uniknąć wojny handlowej z Europejczykami" - uderza tytuł na pierwszej stronie popularnego dziennika "The New York Times". Bez problemu mógłby on się pojawić w tej samej gazecie również dziś, czyli w momencie wizyty Jeana- Claude'a Junckera w amerykańskiej stolicy i zaplanowanych rozmów o cłach. Faktycznie jednak ostrzegał on przed eskalacją sporu handlowego latem 1964 r., znanego jako "Wojna Kurczakowa".
Początek lat 60. w USA był dość burzliwy. Kryzys Kubański, który o mało nie skończył się konfliktem militarnym z ZSRR, zabójstwo prezydenta Kennedy'ego czy rozpoczęcie wojny w Wietnamie. W tle tych wydarzeń jednak gospodarka amerykańska silnie rosła (w latach 1961-1965 o ok. 5 proc. rocznie) do czego przyczyniła się znaczna poprawa wydajności rolnictwa.
Stany Zjednoczone stały się potentatem w produkcji kurczaków. Tanie brojlery z USA zalewały europejski rynek. To z kolei nie podobało się rolnikom z Starego Kontynentu (głównie Niemiec, Francji i Holandii), którzy byli mniej efektywni niż amerykańscy farmerzy. Pojawiły się oskarżenia związane z dumpingowymi cenami czy kampanie sugerujące że fałszowanie mięsa przez USA.
Decydenci kiełkującej wtedy wspólnej europejskiej polityki rolnej zdecydowali, że w 1962 r. nałożą 25-procentowe cła na mrożone kurczaki z USA. Po miesiącach negocjacji pod koniec 1963 r. Amerykanie wprowadzili cła odwetowe na m.in. mączkę ziemniaczaną, brandy oraz lekkie samochody ciężarowe (szeroko opisuje to analiza Cato Institute przygotowana przez Dana Ikensona). Spór był na tyle burzliwy, że mimo rozgrzanych zimnowojennych emocji, pojawiały się sugestie, aby nawet wycofać amerykańskich żołnierzy z Zachodniej Europy (analogicznie zresztą do obecnej sytuacji).
Obostrzeń handlowych wprowadzonych na żywność w tamtym okresie już nie ma, ale od ponad 50 lat utrzymywane są cła na samochody dostawcze. Unia z kolei nakłada 10 proc. cła na samochody osobowe sprowadzane z USA, co obecnie jest zarzewiem sporu handlowego na linii Waszyngton - Bruksela.
Patrząc na wydarzenia z ostatnich miesięcy, ciężko o optymizm przed wizyta Jeana-Claude'a Junckera w Waszyngtonie. Chociaż w oficjalnych przekazach członkowie administracji prezydenta Donalda Trumpa opowiadają się za wolnym handlem i docelowym zniesieniem obostrzeń celnych oraz pozacelnych, ich strategia agresywnego wymuszania zmian jest narażona na szereg ryzyk.
Chęć zniesienia wszystkich ceł, subsydiów czy unifikacja regulacji jest dobrym rozwiązaniem, ale to proces nastawiony na lata i nawet przy politycznych dobrych chęciach ze wszystkich stron wcale sukces nie jest oczywisty (dobry dowód na to: porażka TTIP - Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji - pomiędzy UE a USA za kadencji Baracka Obamy).
Tym bardziej mniejsza jest szansa, by Europejscy liderzy byli skłonni negocjować z bronią przystawioną do skroni, a właśnie tak można określić groźby USA nałożenia ceł na samochody osobowe i części importowane z Unii, jeżeli warunki Waszyngtonu nie zostaną natychmiast spełnione.
Negocjacje handlowe wymagają także innego ważnego elementu - spokoju. Głośne zwykle bywają spory celne, czego najlepszy dowodem jest obecna sytuacja. Spokój także pomaga wypracować kompromis, który nie powoduje kompromitacji drugiej strony.
I tutaj ponownie pojawia się nieszczęsny kurczak i często spotykana w filmach "game of chicken", czyli gra w cykora. Gdy dochodzi do konfrontacji, np. pędzących na wprost dwóch samochodów, nikt nie chce pierwszy zrezygnować, okazać słabości czy nawet tchórzostwa.
Biorąc pod uwagę budowany przez administrację Białego Domu wizerunek prezydenta, prawdopodobnie ostatnim określeniem, z którym chciałby spotkać się Donald Trump, jest właśnie "chicken". I tak oto kurczak staje się nie tylko prapowodem bieżącego sporu handlowego, ale także czynnikiem utrudniającym jego rozwiązanie.