Kokosy z jaskini hazardu
W porównaniu z rokiem poprzednim dochody z podatku od gier losowych do budżetu państwa wzrosły o ponad miliard złotych - wylicza "Życie Warszawy".
W ciągu trzech kwartałów 2007 r. w 22 salonach gier w okręgu warszawskim zostawiono ponad 290 mln zł. Trzy czwarte tej sumy trafiło do kieszeni wygrywających. Liczbę i lokalizację kasyn, salonów gry w bingo oraz salonów gier (takich, w których jest od 15 do 70 automatów) reguluje Ministerstwo Finansów. Ustawa o grach losowych określa, że w miastach jedno kasyno może przypadać na 250 tys. mieszkańców, a jeden salon gier na 100 tys. W Warszawie jest siedem kasyn i 15 salonów gier na automatach. Nie ma za to salonu bingo (działający przy ul. Marszałkowskiej obok Teatru Małego został zlikwidowany). Nie oznacza to jednak, że hazardowy biznes jest nieopłacalny. Przedsiębiorcy chcą otwierać kolejne salony. W ubiegłym roku do urzędu miasta wpłynęło aż 20 podań w tej sprawie, bo resort finansów przed wydaniem zezwolenia prosi samorząd o opinię.
- Nie jest ona wiążąca, ale jest brana pod uwagę - tłumaczy Jakub Lutyk, rzecznik ministerstwa. W tej chwili stołeczny samorząd opiniuje sześć wniosków. Salonów gier z prawdziwego zdarzenia nie może powstać więcej niż przewiduje ustawa, dlatego maszyny do gier pojawiają się nawet w kwiaciarniach czy barach z hot dogami. - Liczba miejsc z automatami niskohazardowymi nie jest określona, ale one też muszą być zarejestrowane, mają spełniać standardy i stać w wydzielonym miejscu - tłumaczy Lutyk. - Nad wszystkimi maszynami, na których można wygrać pieniądze, jest nadzór podatkowy. Nie dotyczy to jednak urządzeń, które wyglądają np. jak jednoręki bandyta, ale nie wypłacają pieniędzy. Wtedy to tylko gra, a nie hazard. Jeśli jednak właściciel postawi taki automat, a za wygraną będzie można odebrać pieniądze u szatniarza, musi się liczyć z konsekwencjami, bo zostanie potraktowany jak prowadzący nielegalnie gry hazardowe.