Kołodko: Rezerwy na trudne czasy

Nie da się w sposób sensowny - i społecznie spokojny - przezwyciężyć coraz groźniejszego kryzysu zadłużenia. Przelewanie z pustego w próżne, poprzez przerzucania długu z sektora prywatnego na publiczny, z poszczególnych państw na Unię Europejską, to nie jest sposób na obniżenie długów, a tylko zmiana ich struktury i terminów zapadalności.

Antykoniunkturalne cięcia wydatków i nieśmiałe podnoszenie podatków też nie jest w stanie zrównoważyć budżetów, a może nawet dać efekt przewrotny, osłabiając jeszcze bardziej dynamikę gospodarczą. Pokusa wykorzystania inflacji jest złudna, gdyż jej przyspieszenie narobiłoby więcej szkód niż pożytku. To nie jest zwyczajna sytuacja, tylko trochę trudniejsza. I dlatego nie ma z niej jakiegoś zwyczajnego, ortodoksyjnego wyjścia.

Nieortodoksyjna droga

Nieodzowne jest pójście nieortodoksyjną drogą, o której w ogóle się nie mówi, gdyż byłoby to rozwiązanie rewolucyjne. Najważniejsze wszak, że byłoby racjonalne. Przecież istnieje nie tylko góra długów publicznych, lecz również gigantyczne, w wielu przypadkach (w Polsce też) nadmierne, państwowe rezerwy finansowe w postaci rezerw walutowych. Rzecz w tym, aby w sposób sensowy wykorzystać je w trudnych chwilach. Przecież to są rezerwy czynione na ciężkie czasy! A jeśli te czasy nie są ciężkie, to co jeszcze musi się stać?

Reklama

Mamy czekać, aż będą jeszcze cięższe? Gdyby Polska na spłatę części zadłużenia zagranicznego (a jego udział w długu publicznym przekracza już 27 proc.) przeznaczyła połowę swoich rezerw walutowych, które wynoszą równowartość ponad 100 mld dol. (równowartość, gdyż przetrzymywane są one w kilku walutach i częściowo w złocie), to stosunek długu publicznego do PKB spadłby radykalnie, z obecnych 55 do 45 proc. PKB. Właścicielem rezerw jest naród polski, podczas gdy Narodowy Bank Polski jedynie w jego imieniu nimi administruje. Tak więc społeczeństwo nie tylko ma dług publiczny, którym martwi się i zarządza minister finansów z ramienia rządu, lecz i rezerwy finansowe, którymi cieszy się i zarządza NBP. Dwie strony medalu, dwie strony ulicy Świętokrzyskiej. Podobnie - przy oczywiście zróżnicowanych wartościach i relacjach - jest w wielu innych zadłużonych krajach, także w tych, które obecnie w sposób klasyczny z obsługą piętrzących się zobowiązań, nie są w stanie sobie poradzić.

Polska pożycza swoje pieniądze

W czym zatem problem? Ano w tym, że rezerwy walutowe ulokowane są przede wszystkim w konkretnych papierach dłużnych (głównie w obligacjach amerykańskich i państw zachodnioeuropejskich, zwłaszcza tych z wciąż jeszcze notą wiarygodności kredytowej AAA) i złożone na krótkoterminowych depozytach w zachodnich bankach.

Polska uzyskuje z tego tytułu oprocentowanie poniżej 3 punktów. Równocześnie - finansując część deficytu budżetowego i rolowania starych długów - Polska pożycza te same (czyli swoje!) pieniądze, emitując i sprzedając zagranicy obligacje, od których płaci około dwukrotnie wyższe odsetki. Różnica - jakieś 3 mld dol., a więc około 10 mld zł (dochód roczny równoważny 1,5 proc. VAT) - to nasz koszt i czysty zysk zagranicy.

Inne kraje również dysponują rezerwami

Po zredukowaniu rezerw o połowę, do wysokości około 50 mld dol., byłby one w zupełności wystarczające dla zachowania bezpieczeństwa finansowego państwa i płynnej obsługi przepływów walutowych. Zarazem zmniejszony zostałby nie tylko aż o 10 proc. PKB dług publiczny (i radykalnie dług zagraniczny, co zwiększyłoby nasze bezpieczeństwo finansowe), lecz również o około 5 mld zł rocznie spadłyby obciążenia budżetu (a więc podatników) z tytułu obsługi długu publicznego. To przykład Polski, która - jak dotychczas - radzi sobie z obsługą zobowiązań wewnętrznych i zewnętrznych. Ale przecież inne kraje dysponują również rezerwami, niekiedy znacznymi, a równocześnie toną pod lawiną długu, który w pewnych przypadkach już po części jest niespłacalny, w innych natomiast mają miejsce frykcje z zachowanie płynności.

Interesy partykularne czy wspólne dobro?

Problem przeto de facto w tym, że ucieczka do tak wielkiego zabiegu redystrybucji strumieni i zasobów oraz redukcji rezerw państwowych i długu publicznego, w sposób oczywisty narusza interesy lobby finansowego. Przy pojawieniu się takiego planu na oficjalnej scenie politycznej grupa partykularnych interesów finansowych, jej polityczni rzecznicy i propagandowe zaplecza w mediach, podniosą natychmiast niebywały zgiełk: że to populizm, grabież, zamach na "świętą" niezależność banków centralnych i jakież to tam jeszcze bezeceństwa!

Protesty przeciwko słusznemu skądinąd postulatowi wprowadzenia podatku obrotowego (rzędu promila, a nawet mniej) od transakcji finansowych (po to, by ograniczyć temperaturę i zakres spekulacji) są utrącane u zarania. Brytyjska odpowiedź na ten postulat - powtórzony w przeddzień grudniowego szczytu Unii Europejskiej w liście niemieckiej kanclerz i francuskiego prezydenta do prezydenta UE - że Londyn (ze swoim City) zgodzi się wyłącznie pod warunkiem, że będzie to rozwiązanie ogólnoświatowe, sprowadza się do tego, że brytyjskie lobby finansowe wie, iż uzgodnienie zastosowania takiego instrumentu w skali globalnej jest prawie niemożliwe, bo w tym przypadku dużo łatwiej je zablokować.

Ze względu na "poprawność polityczną" nie mówi się zatem głośno "nie", ale "nie" brytyjskiego premiera powtórzone po spotkaniu G-20 w Cannes na szczycie UE w Brukseli oznacza, przynajmniej na razie, przyblokowanie zamysłu opodatkowania transakcji finansowych. Notabene, jego wprowadzenie w skali ogólnoświatowej byłoby dużo lepszym rozwiązaniem niż tylko regionalne zastosowanie, na obszarze UE-27 czy zaledwie UE-17 (na co jest jeszcze szansa), co wszakże nie oznacza, że stoimy w obliczu alternatywy: wszędzie albo nigdzie. Bynajmniej.

Ekonomia i polityka przezwyciężania kryzysu

Wracając do kwestii ewentualnego wykorzystania części rezerw finansowych do częściowego rozładowania syndromu nadmiernego zadłużenia, to decyzje w tej sprawie leżą zasadniczo w rękach zainteresowanych krajów. Tu nie są konieczne trudne i żmudne negocjacje między i ponadnarodowe. W odniesieniu do Polski wymagałoby to uzgodnionej decyzji rządu i parlamentu oraz banku centralnego, a także prezydenta oraz niekwestionowania takiego posunięcia przez Trybunał Konstytucyjny.

Podobnie jest w przypadku Włoch, Hiszpanii, Węgier, Portugalii i wielu innych krajów. Teoretycznie jest to możliwe, praktycznie pożądane, ekonomicznie sensowne, społecznie użyteczne, ale politycznie prawdopodobnie niemożliwe, gdyż realna polityka bardziej podporządkowana jest interesom partykularnym niż ogólnospołecznym.

prof. Grzegorz W. Kołodko

Autor jest profesorem ekonomii. W przeszłości czterokrotnie sprawował funkcję wicepremiera i ministra finansów; jest członkiem Europejskiej Akademii Nauki i Sztuki, wykłada w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jest autorem wielu prac, w tym bestsellerów: "Wędrujący świat" i "Świat na wyciągnięcie myśli"

Czytaj również:

Przez te papiery nasze wnuki będą niewolnikami

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: rezerwy | gospodarka | Grzegorz Kołodko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »